Podróż sentymentalna
„Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy”. Parafrazując ten kultowy cytat – zawsze musi być taka winnica, którą odwiedzi się jako pierwszą. Tekst Wojtka Bońkowskiego o Toskanii przypomniał mi miejsce, od którego zaczynałem.
Nie będę ściemniał o świadomym wyborze. To była moja pierwsza podróż do Toskanii, rok 2005, „gorsza strona” autostrady prowadzącej z Florencji do Sieny (a więc nie Chianti Classico). Mieszkałem w małym hotelu w równie małym miasteczku – Tavarnelle Val di Pesa. Właścicielka rzeczonego miejsca zakwaterowania zapytana o winnicę w pobliżu wartą odwiedzin, wskazała Poggio al Bosco.
Wszystko co działo się potem było dość trudne do zrozumienia. Pewnie w wyniku naoglądania się filmów o degustacjach w Kalifornii spodziewałem się idealnie zorganizowanego panelu degustacyjnego, tymczasem po dotarciu na miejsce okazało się, że nie nie ma tam nikogo. Brak innych zwiedzających mogłem sobie jeszcze wytłumaczyć odejściem od standardów kalifornijskich, ale brak kogokolwiek budził już moje zaniepokojenie. Po dłuższych poszukiwaniach pomiędzy pergolami odnalazłem wiekową staruszkę, a z jej pomocą ukrytego w kazamatach właściciela. Lorisse Boschini okazał się osobą niezwykłą. Po kwadransie rozmowy opowiadał mi już historię swojego życia, po dalszych 10 minutach gotowy był mnie usynowić.
W sali degustacyjnej będącej jednocześnie częścią produkcyjną, biurem, schowkiem i komorą transformatorową pojawiały się kolejne wina własnej produkcji. Porcje degustacyjne? Zapomnij! Wypluwanie wina? Po co! Doszliśmy do ostatniej butelki? Zacznijmy od początku! Znowu koniec? Mam jeszcze vin santo nieprzeznaczone do sprzedaży. Rozmowa toczyła się w najlepsze, przeskakiwaliśmy z tematu na temat, pojawił się oczywiście i Papież, i Wałęsa, i Boniek (choć właściciel kibicuje Fiorentinie). Nawet pojawienie się w końcu innych zwiedzających nie przerwało dyskusji, może dlatego że byłem już synem, a może dlatego, że zwiedzającymi byli Francuzi porozumiewający się – co oczywiste – wyłącznie po francusku i budzący, nie tylko w Toskanii, tradycyjną włoską niechęć. Na koniec, po zaopatrzeniu się w kilka butelek, odbyła się ceremonia uroczystego pożegnania (łącznie ze starszą panią, którą spotkałem w winnicy) wraz z nieśmiertelnym „niedźwiadkiem”.
Do czego zmierzam? Po pierwsze do flagowego wina tego producenta. Eclissi to kupaż trzech szczepów: sangiovese (60%) merlot (35%) i colorino (5%). Wino fermentuje w cementowych kadziach, a następnie 18 miesięcy spędza w beczkach i kolejne 6 w butelce. Co ważne, na tle ostatnich tendencji, Lorisse zachowuje umiar w zawartości alkoholu – 13%. W efekcie powstaje wino doskonale zrównoważone, o świetnej kwasowości, nutach wiśni, owoców leśnych i eukaliptusa, w ustach dochodzi śliwka, która z biegiem czasu staje się suszona. I ta długość… To co udało się w Poggio al Bosco, to powtarzalność, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. W czasie pierwszej wizyty piłem Eclissi z bardzo dobrego rocznika 2001. Później próbowałem kolejnych: 2003 (mimo upalnego lata zachował klasę) i fenomenalnych 2004 i 2006 – ostatnią butelkę z tego rocznika otworzyłem wczoraj i popadłem w depresję, że więcej już nie mam. Każda z nich reprezentuje ten sam dobry styl, to co ewoluuje to właśnie ta śliwka, która ze świeżej zmienia się w suszoną i pieczoną. Wedle zapewnień wino ma potencjał nawet do 15 lat starzenia, aktualnie w sprzedaży znajduje się rocznik 2009 (9,50 €). Poggio al Bosco nie ma jeszcze przedstawiciela w Polsce.
Jest jeszcze coś. Atmosfera u winiarza. Podczas zagranicznych pobytów w winiarskich krajach warto znaleźć czas na zwiedzanie winnic. Najlepiej wybierać małych producentów, a nie wielkie konglomeraty. Można się do tego przygotować wcześniej, można też dokonać spontanicznego wyboru. Najlepiej wybierać małych producentów, a nie wielkie konglomeraty. Nigdzie wino nie smakuje tak dobrze jak nieopodal winnicy, a historia jego powstawania nie brzmi tak prawdziwie i wiarygodnie jak z ust winiarza. A jeśli jakimś trafem znajdziecie się w pobliżu Tavarnelle, koniecznie zajrzyjcie do Lorisse – na pewno ucieszy się z kolejnej córki i syna.
Podróż życia odbyłem na koszt własny.