Winnica Turnau – retrospekcja
Zagadnienie „upływu czasu” ma zwykle negatywny wydźwięk. Niesłusznie. Ma przecież wiele pozytywów i to zarówno rozpatrywanych w filozoficznych, jak i czysto prozaicznych kategoriach. Wśród tych pierwszych mówi się zwykle o nabraniu dystansu czy ocenie wydarzenia z odpowiedniej perspektywy, wśród tych drugich dominuje czysto hedonistyczna chęć powrotu do wydarzeń z przeszłości. Podobnie bywa z tekstami – niektóre należy opublikować jak najszybciej, by nie straciły na aktualności, w przypadku innych premiera w późniejszym terminie niczemu nie zaszkodzi. „Wartością dodaną” są też zdjęcia – zwłaszcza takie, na które w zimowych okolicznościach przyrody patrzy się zupełnie inaczej.
W takich właśnie kategoriach rozpatruję moją wrześniową wizytę w Winnicy Turnau. Upływ czasu w żaden sposób nie zaszkodzi jej popularności, wolumenowi sprzedaży czy jakości zbieranych wtedy gron. Za to pisanie tekstu w styczniu i obróbka zdjęć z TAKIMI widokami sprawia prawdziwą przyjemność – większą, niż gdybym czynił to w październiku.
Udana aura przez większą część 2016 roku, zwieńczona ciepłą, słoneczną końcówką września sprawiły, że winnicę odwiedzałem akurat w dniu zbiorów szczepu regent. Gdy kiście wędrowały z krzaków do plastikowych pojemników, ja w towarzystwie Zbigniewa Turnaua i dyrektora ds. sprzedaży i marketingu Macieja Karpińskiego w nieśpiesznym tempie objeżdżałem 17-hektarową winnicę (jest też druga, kilkuhektarowa położona w pobliżu – powierzchnia obu to łącznie 20 hektarów). Na żywo ogląda się ją jeszcze lepiej, a położone na jej terenie jezioro, oprócz zbawiennego wpływu na mikroklimat winnicy (jako rezerwuar ciepła, idealne zabezpiecza przed jesiennymi i wiosennymi przymrozkami) – jest niesamowitym doświadczeniem.
Pozostając przy tematyce pogodowej: wszystkim którzy stukali się w głowę na wieść o tym, że winnice zakładać można w północno-zachodniej części kraju, klimat przynosi najlepszą odpowiedź – dojrzałość niektórych odmian w 2016 roku sprawiła, że zbiory odbywały się średnio 3 tygodnie wcześniej niż w 2015. Warunki klimatyczne w połączeniu z położeniem, jakością gleby i uprawianymi szczepami sprawiają, że winnica nie wymaga szczególnej interwencji środkami ochrony roślin i tym samym – niejako sama przez się – jest uprawą ekologiczną. Przy produkcji dodawana jest też naprawdę niewielka ilość siarki – ledwie 45 mg/l.
W czasie pobytu w winnicy i późniejszego przejazdu do winiarni miałem jeszcze okazję usłyszeć (zdecydowanie bardziej niż zobaczyć) działanie jednego z najnowocześniejszych w tej części Europy systemu ochrony przed latającymi szkodnikami, pod postacią sterowanych komputerowo armatek hukowych, aparatury dźwiękowej i modeli drapieżnych ptaków – jego sprawność robi wrażenie także na gatunku ludzkim.
Sama winiarnia też robi wrażenie. XIX-wieczny budynek (data jego budowy – 1881 – widnieje na szczycie budynku, on zaś sam na etykietach win) został pieczołowicie odrestaurowany, a wewnątrz przystosowany nie tylko do potrzeb produkcji wina, ale i… wzrostu enologa. Frank Faust mierzy bowiem dobrze ponad 2 metry. Odwiedza winnicę kilka razy w miesiącu. Rzecz jasna nie mogło go także zabraknąć w czasie winobrania.
Faust jest orędownikiem szczepów hybrydowych. Nie miał z nimi do czynienia przed przyjazdem do Polski, ale teraz jest autentycznie zafascynowany ich możliwościami, zwłaszcza jakością szczepu Solaris. Warto wspomnieć że ponad 5-hektarowa uprawa Solarisa w winnicy Turnau jest największą taką parcelą w Europie. Inna sprawa, że w samych Niemczech to Regent zanotował największy wzrost zainteresowania – od 2010 roku powierzchnia jego upraw zwiększyła się o 340%!
Przez samą winiarnię w tym roku powinno przewinąć się ok. 120 tys. butelek wina. W drugiej połowie roku w Baniewicach pojawią się pierwsze elementy linii do butelkowania win musujących. Wina powstawać będą metodą szampańską, jego docelowa produkcja ma sięgnąć 20 tys. butelek, a ich pierwsza partia (4 tys. butelek) ma pojawić się na rynku pod koniec 2018 roku.
W oczekiwaniu na ten debiut miałem okazję spróbować innego – pierwszego rocznika Chardonnay. To pierwsze białe wino Turnauów fermentowane w beczkach z dębu amerykańskiego, a później dojrzewające przez 4 miesiące w beczkach akacjowych. We wrześniu – świeżo po zabutelkowaniu – było jeszcze zamknięte, nieułożone i potrzebowało czasu. Próbowane w kolejnych miesiącach stopniowo ukazywało swój potencjał – czyste aromaty owoców tropikalnych i gruszek, nuty maślane (odpowiednie wyważone!) i niezła struktura. Na polskim rynku brakło dotąd tak umiejętnie zbalansowanych chardonnay leżakujących w beczce – albo dębina przykrywała wszelkie aromaty, albo brakowało budowy, która poradzi sobie ze śmietanowymi sosami. To wino zdaje się te problemy rozwiązywać. Pozostałe wina Turnau z tego rocznika opisywałem w czasie ich rynkowego debiutu oraz Kiermaszu Winicjatywy.
Ostatni akapit poświęcam mojemu ulubionemu wątkowi – komunikacyjnemu. Naprawdę nie jest trudno dojechać do Baniewic. Wprawdzie nie będzie to najkrótsza podróż w Waszym życiu (chyba że mieszkacie w Szczecinie), ale zdecydowanie przyjemna – niezależnie od tego czy podróż rozpocznie się w Poznaniu, Warszawie, Łodzi czy Krakowie, jednopasmowa droga obejmuje ledwie kilkanaście ostatnich kilometrów po zjeździe z drogi ekspresowej S3. Co więcej, właściciele winnicy otworzyli niedawno kameralny pensjonat – miejsca rezerwować trzeba z dużym wyprzedzeniem, ale zapewniam – warto.
Degustowałem i nocowałem na zaproszenie Winnicy Turnau.