Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Trąbka, Pliska, król gliniarzy

Komentarze

Co łączyło wielkiego jazzmana Tomasza Stańkę, najsłynniejszego antyterrorystę PRL-u Jerzego Dziewulskiego i tani bułgarski winiak? Nie wiecie? To posłuchajcie…

Stańko szczęścia do alkoholu nie miał. W tym sensie, że rzadko traktował go jak źródło smaku, zmysłowych doznań, czy choćby element fajnego spędzania czasu. W całej, ponad 500-stronicowej autobiografii Desperado raz tylko wspomina, że lubił kupić sobie butelkę wina do powolnego wypicia w samotności, podczas czytania. Są jeszcze opisy zagranicznych wyjazdów za PRL-u: ekipa przyjeżdżała zmęczona do jakiegoś klubu, barman od razu polewał białe wino – i to wino było substancją (OK, jedną z substancji), dzięki której artyści mogli znów złapać świeżość i potem dobrze grać – od biedy mieści się to jeszcze w ramach świadomego, „sensualnego” picia. Ale to wszystko. Alkohol był dla Stańki przede wszystkim jednym z narkotyków, którymi się zaprawiał, żeby mieć szaleństwo, trans, lot, czy – jak twierdził – żeby wytruć w sobie demony. I nie było to wino, tylko gorzała; raz nawet wypił z gwinta denaturat i to wcale nie przecedzony przez chlebek. „Byłem upierdolony non stop – spowiada się w Desperado Rafałowi Księżykowi. – Czułem, że to nadchodzi i zaczynałem pić. Szaleństwo mnie ogarniało. Do kieszeni wrzucałem, pamiętam, grudy haszyszu – luzem, fajki, amfetaminę, pastylki też luzem. Flaszkę. Wszystkie środki miałem w kieszeni. Zakładałem chustkę na głowę. Wiązałem pod szyją, jak wiejska baba. Na to kapelusz, tak jak kładły peruwiańskie kobiety. Byłem Peruwianką. Tak mówiłem: »Peruwianka jestem!«. Wtedy mogłem zrobić wszystko. (…) Nie miałem żadnych hamulców. Czułem wyraźnie, że wchodzę do szalonej krainy, gdzie jest inaczej, panują inne prawa, nie wiedziałem, jakie, i niespecjalnie mnie to interesowało”.

Znacznie bardziej pozytywna i zabawniejsza jest „alkoholowa” historia o Stańce, którą Jerzy Dziewulski sprzedaje Krzysztofowi Pyzi w książce O polskiej policji. Było to pod koniec lat 1960. ‘Dziewul’ – potem szef jednostki milicji i brygady antyterrorystycznej na Okęciu – wówczas pracował w Wydziale Kryminalnym Komendy Stołecznej. „To był chyba ’69 rok – wspomina. – Dostajemy zgłoszenie o włamaniu do mieszkania. Nie uwierzysz czyjego. Tomasza Stanki! On jest wtedy wschodzącą gwiazdą. Na miejscu okazuje się, że rąbnęli mu srebrną trąbkę”. Trzeba przyznać – stróże prawa się przejęli, spięli i postarali: „Przyjmujemy zgłoszenie o przestępstwie i rozsyłamy do wszystkich gliniarzy z wydziału kryminalnego informację następującej treści: »Panowie, uruchomić informatorów. Do Stańki walnęło włamanie, ukradli mu srebrną trąbkę. Trąbka to jego życie. To ogromna strata«.

Wkrótce złodziej zostaje namierzony: „Jest ze Śródmieścia. Walimy do jego chałupy. Szybko robimy rewizję i znajdujemy trąbkę. Sukces ewidentny. Dzwonię do Stańki: »Proszę pana, proszę przyjechać do nas na komendę, mamy informacje dla pana«. On przyjeżdża. My mu trąbkę na stół. A on: »Nie wierzę! Nie wierzę! Panowie, nie wierzę. To niesamowite«. Oczywiście graba, rąsia itd. Gratulacje. Wyszedł. Ale to nie koniec. Wraca do nas za kilka godzin z torbą, a w torbie butelka na butelce. Koniak bułgarski. Pliska. Do dzisiaj zapamiętałem. Ze dwadzieścia butelek. Jak Boga kocham. »Nie, nie, co pan robi«. »Ale panowie, błagam. Wiecie, jaki to sukces dla mnie, jaka to sprawa« itd. Zbyszek, ja i Rysiek w końcu ulegamy: »No dobra, dziękujemy. Zdrowia«. Teraz zawsze, kiedy widzę Stańkę w telewizji w tym kapelusiku, to przypominam sobie torbę pełną koniaku” – kończy oberglina.

Od siebie dodam, że to sam ‘Dziewul’ złodzieja wyniuchał, korzystając z donosu zwerbowanej wcześniej dolarowej dziewczynki z Bristolu o pseudonimie ‘Pat’. ‘Pat’ informacje skołowała, ale postawiła warunek: gliniarz musi się z nią przespać. Dziewulskim targały dylematy moralne, był nawet w tej sprawie u szefa, lecz w końcu uległ. Pomyślałem, że z dzisiejszego punktu widzenia o niebo lepiej iść do łóżka (nawet służbowo) z fajną dziewczyną niż pić Pliskę, która była i jest płynnym koszmarem, a nie żadnym „koniakiem”, choć w ’69 uchodziła za rarytas. No ale pewnie prezentuję krytykowany dzisiaj prezentym, czyli „kierunek analizy historycznej polegający na ocenie zdarzeń, faktów, poglądów i ocen z przeszłości ze współczesnej perspektywy”.

W pewnym okresie życia Stańko przestał pić i w ogóle nawrócił się na zdrowy tryb życia – makrobiotyka, bieganie, dobre herbaty. I w związku z tym powiedział Księżykowi coś zdumiewającego, a dla nas – winomanów – chyba nawet szokującego: „Chwała Bogu, że w okresie, gdy piłem alkohol, nie wpadłem w kulturę picia wina. Nie miałem pokus, bo w komunizmie nie było dobrego wina, piło się wódkę, a jak mocno piłem, nie zależało mi, co piję. Kultura picia wina, którą widzę dziś, ta atmosfera, znajomość gatunków, roczników, bardzo mi się podoba. Ciężko by było wydobyć się z tego”.

Wielki trębacz odszedł w sierpniu tego roku. Dokąd – nie mam pojęcia. Ale jeśli trafił do czegoś na kształt potocznie rozumianego raju, to niech w tę kulturę wina tam wsiąknie. Wiemy, że warto i on wiedział to również.

Tomasz Stańko, Desperado: autobiografia; rozmawia Rafał Księżyk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, s. 531
Jerzy Dziewulski, O polskiej policji (w rozmowie z Krzysztofem Pyzią), Prószyński i S-ka, Warszawa 2017, s. 319

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.