Szud-zikiełiks albo vacqueyras a sprawa polska
Dawno temu jechaliśmy do Awinionu pełni jeszcze wina pitego słowami bardziej niż ustami na dorocznej degustacji Côtes du Rhône w Valence. Dla zawodowców, wśród których się przypadkowo znalazłem, jeszcze tego było nie dosyć.
Wyszukiwacz najciekawszych winiarzy, kierujący autem Patrick Chazallet, autorytatywnie powiedział znad kierownicy: „To prawie po drodze. Zahaczymy o winnicę, jej właściciel ma nazwisko, nie przechodzi przez gardło, Szud-zikiełiks czy jakoś tak, ale za to wina... Jego vacqueyras nie bledną przy najlepszych châteauneuf-du-pape”.
Zanim poznałem tajemnicę jego win, rozjaśniłem tajemnicę nazwiska. Dzięki wywieszce, która głosiła, że właścicielem gospodarstwa Amouriers, do któregośmy dojechali, jest Jocelyn Chudzikiewicz.
W rozmowach znów najwięcej było wina, ale dla mnie to wino Polskę miało w tle. – Tak, czuję się Polakiem – mówił mi Jocelyn – i odżałować nie mogę, że mówię po francusku, po prowansalsku i po hiszpańsku, a po polsku nie mówię. Nie znam języka mojego ojca.
Choć rozmawialiśmy po francusku, obca mowa nie była w stanie przesłonić niesamowitego, niewypowiedzianego uroku, jaki bił od tego człowieka, czaru, którym opętywał wszystkich moich towarzyszy i, jak się później dowiedziałem, każdego chyba, kogo spotkał. Jocelyn – nie wiem, kiedy przeszliśmy na ty – opowiedział mi, jak w czasach „Solidarności” i stanu wojennego daleka ojcowa ojczyzna stawała mu się bliska, nabierała matczynego ciepła, jak brał udział w organizowaniu zbiórek i transportów z pomocą dla Polaków w Polsce.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!