Systemy klasyfikacji win
Systemy klasyfikacji win, które zaadaptował winiarski Stary Świat, kształtowały się w XX stuleciu. Początek stworzyli Francuzi, potem dołączyli Włosi, Niemcy i inni. Wszystkie chyba europejskie kraje produkujące wino poddają uprawy winorośli i sposoby produkcji wina mniej lub bardziej, na ogół bardziej, szczegółowym regulacjom. Powstaje więc pytanie, czy warto? Pytanie tym bardziej zasadne, że przecież Nowy Świat, choć ostatnio coraz częściej wprowadza pewne reguł nawet w takiej ostoi wolnego rynku jak USA, na ogół jednak obywa się bez takich regulacji. Czy systemy klasyfikacji win mają w ogóle sens i czy są potrzebne?
Przeciwnicy wysuwają zazwyczaj trzy rodzaje argumentów, warto więc się im przyjrzeć i sprawdzić, czy są zasadne. Pierwszy zarzut to niska jakość win klasyfikowanych jako jakościowe. Po co więc taki system, który niczego nie gwarantuje? Po drugie – komplikacja klasyfikacji win, która powoduje, że czytanie etykiet europejskich, zwłaszcza niemieckich, przypomina rozszyfrowywanie wojennych meldunków. No i po trzecie – systemy klasyfikacji win wtłaczają winiarzy w jedną sztampę, ściągają na ziemię winnych marzycieli i artystów utrudniając im prawdziwe rozwinięcie skrzydeł i robienie takich win jakie im w duszach grają.
Od razu powiem, że jestem zwolennikiem uregulowań europejskich i uważam, że mimo wszystkich słabości, systemy klasyfikacyjne w rodzaju AOC czy DOC gwarantują wcale niemało. Trzeba jednak zrozumieć, że żadna norma – a taką są przecież regulacje prawne dotyczące wina, nie jest gwarantem powszechnej szczęśliwości. Norma gwarantuje, że wytworzony zgodnie z jej założeniami produkt będzie spełniał jej wymagania. I to przede wszystkim wymagania techniczne, które nie zawsze przekładają się na smak wina, a pod tym kątem przecież na ogół wino oceniamy. Jednak, mimo to, norma ma sens, choćby taki, że określa warunki w jakich powstaje wino. Narzucając sposoby produkcji i stosowane odmiany winogron uniemożliwia, a przynajmniej utrudnia, pewne nie tak dawno jeszcze stosowane praktyki. To dzięki istnieniu norm, znacznie rzadziej spotyka się takie wyznanie, jakie na łożu śmierci poczynił pewien winiarz swoim synom – pamiętajcie chłopcy, wino można robić także z winogron.
Żarty żartami, jednak to systemom klasyfikacyjnym zawdzięczamy pewność, że pijemy napój z winogron, wiemy przy tym z jakich, wiemy skąd pochodziły itd. To niemało. Oczywiście zawsze trafić można na oszusta, jednak wbrew często wyrażanym wątpliwościom, różnego rodzaju winiarskie służby kontrolne działają dość sprawnie i skutecznie, a przekonać się o tym mogli również tak zasłużeni i, wydawałoby się, nietykalni producenci jak Frescobaldi, Duboeuf czy Rolland, który wprawdzie swą wpadkę z winem Le Défi de Fontenil przekuł w marketingowy sukces ale decyzję INAO, deklasującą jego wino musiał uszanować.
Systemy klasyfikacyjne w Europie mają jeszcze jeden, bardzo ważny moim zdaniem cel. Otóż, gwarantują one zachowanie lokalnych winiarskich tradycji i tworzącego się przez setki lat know how. Chodzi z grubsza o to, by na fali popularności jakiegoś szczepu, dajmy na to pinot noir czy chardonnay, nie zmieniać raptownie nasadzeń ani nie zastępować nimi rosnących już krzewów na przykład w dolinie Rodanu, bo może się okazać, że za parę lat nie będzie już świetnych win z marsanne czy terret, gdyż w supermarketach najlepiej idzie chardonnay. Krótko mówiąc, to dzięki systemom klasyfikacyjnym możemy cieszyć się w Europie nie spotykaną w Nowym Świecie różnorodnością win. Rzecz w dobie powszechnej globalizacji nie do przecenienia.
Pozornie skomplikowane etykiety również mają sens. Zawierają przecież cały szereg informacji na temat wina. Informacji, które mogą być przydatne konsumentom, zaświadczając o stylu win, jego typowych cechach, odmianach winogron i pochodzeniu. Konsument może sobie wyrobić wstępną opinię o winie na podstawie etykiety właśnie. Oczywiście ten konsument, który winem się interesuje, bo pewne informacje nie są na etykiecie podane wprost. Jednak proste etykietyz Nowego Świata nie dają kupującym żadnej wskazówki z wyjątkiem nazwy szczepu. No bo co można wywnioskować z etykiety, na której napisano: chardonnay, Napa i np. John Smith? Niezbyt dużo – choć dla przeciwników kalifornijskiego chardonnay pewnie wystarczy. No a pan Smith może być winiarzem marnym lub wybitnym, na co zresztą nie zawsze można liczyć.
Czy systemy klasyfikacyjne blokują innowacje, utrudniając życie winiarskim wizjonerom? W tym miejscu przeciwnicy regulacji prawnych przytaczają przykład Sassicai, czy w ogóle supertoskanów, czyli win, które powstały w opozycji do regionalnych przepisów i całego systemu DOC. Zwróćmy jednak uwagę, że w przypadku tych win, jak i wielu innych o podobnej proweniencji, tak naprawdę nic i nikt winiarza nie krępuje. Supertoskany mają się świetnie i paradoksalnie korzystają z istnienia systemu DOC błyszcząc na tle całej gamy klasyfikowanych w ramach DOC, często przeciętnych, win. Po prostu geniusz winiarza zawsze przebije się do świadomości, najpierw koneserów i ekspertów, a później również mniej zorientowanych konsumentów. Natomiast dzięki systemom klasyfikacyjnym wybitne, dobre ale i przeciętne, codzienne wina można w miarę bezpiecznie kupować, bez konieczności studiowania winiarskich przewodników.