Nowa generacja szpiegów
O posiadłości Spy Valley pisaliśmy już kilka razy, polecając zarówno jej lekkie Sauvignon, jak i ciężkie Pinot Gris. Pomimo swoich nienajniższych cen mieszczących się w przedziale 50–100 zł, producent ten bardzo dobrze przyjął się w Polsce, a importer Artur Zarzycki z firmy Vive le Vin zaimportował z nowych roczników dodatkowe etykiety, których dotąd w Polsce nie znaliśmy.
Zacznę mimo wszystko od tych znanych. Sauvignon Blanc 2012 potwierdziło swój status wzorca metra – ów jedyny w swoim rodzaju miks nut egzotyczno-owocowych (papaja, marakuja i co tam jeszcze) z ziołowymi (pokrzywa) i wręcz twarogiem. W istocie wino jest z jednej strony tłusto-kremowe, a z drugiej ma bardzo wysoką kwasowość (7,9 g/l). Dociekliwi uzasadnienie znajdą w fiszce technicznej – jest to kupaż winogron zbieranych w odstępie miesiąca! Jak zawsze, warte swojej ceny (59–69 zł).
Dobrze wypadły trzy wina ze szczepów „aromatycznych” pod marką Spy Valley (nie mylić z Envoy, o której za chwilę): Riesling 2012 jest bardzo wytrawny jak mozelski trocken, ale ma więcej smaku i ciała (68–79 zł to jednak trochę drogo); Gewürztraminer 2012 jest z kolei półwytrawny (13,5 g cukru przy 14% alk.), choć w kontekście Traminerów np. alzackich dość wstrzemięźliwy, smakuje raczej rabarbarem niż liczi, ładnie się rozwija i ładnie pije (68–79 zł); wreszcie Pinot Gris 2012, mój ulubiony z tej trójcy: dużo owocu, nut korzennych, bardzo typowy, doskonała równowaga (10 g cukru; 68–79 zł?).
Fani Rieslinga mozelskiego z pewnością chętnie sięgną po Envoy Riesling 2011. To droższa seria Spy Valley (99–109 zł), robiona ambitniejszymi, europeizującymi metodami, m.in. z udziałem rdzennych drożdży. W efekcie dostajemy wino klasy bardzo dobrego Auslese, ostre jak brzytwa , ale cudnie bogate, miodowe; degustowane przez trzy dni nie zeszło poniżej poziomu znakomitego. Drogie, ale klasa. W serii Envoy po raz pierwszy spróbowałem natomiast Chardonnay 2009. Kontrowersyjne to wino. Fermentowane w beczce i poddane „low intervention winemaking”, mam wrażenie, że nieco wymknęło się spod kontroli. Na początku jest nawet ciekawie – beczka jest bardzo dyskretna, przeważa duży ekstrakt i koncentracja tego wina, ale z czasem coraz bardziej atakują redukcyjne nuty pleśniowego sera i bandażu. Na drugi dzień jest już zupełnie śmierdzące. (Tej redukcji na pewno sprzyja użycie zakrętki). Podobnie jak z pleśniowym serem, jest to smród, do którego można się przekonać, ale uprzedzam: to nie jest wino dla wszystkich. Bezpieczniejszym i bardzo dobrym wyborem jest Spy Valley Chardonnay 2011, które też jest winem dość potężnym, serowo-chlebowym, delikatnie beczkowym, o mocnym kręgosłupie kwasowym. Gdybym był sommelierem, uwielbiałbym to wino za zdolność sprostania szerokiej gamie mocnych dań (68–79 zł).
Spy Valley kojarzy się przede wszystkim z winami białymi, ale i dwa czerwone mi zasmakowały. Pinot Noir 2011 potwierdził bardzo dobre wrażenia z poprzedniego rocznika; to klasyczny „Kiwi Pinot”, porzeczkowo-ziemisty, przejrzysty, finezyjny, o długim posmaku (ale cena jest wysoka: 99–104 zł). Zaskoczyło mnie natomiast Merlot/Malbec 2011. Jak w miejscu, w którym ledwie dojrzewa Chardonnay, zrobić udanego Malbeka? A jednak. Ze swą czarną głębią owocu posypanego mielonym pieprzem na grzance z pieczonego buraka, to wino nieomal zdradziło Nową Zelandię na rzecz Argentyny.
Jedno udane wino to świetna rzecz. Pełna gama udanych win w każdym roczniku to już nowy poziom. Witam Spy Valley w panteonie Nowej Zelandii. Źródło win: nadesłane do degustacji przez importera.