Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Sól ziemi winnej

Komentarze

Każda winiarska epoka ma swoje mity założycielskie, mody, obsesje i tematy dyżurne. Tematem lat 80., gdy nasz winoświatek zaczynał krążyć po aktualnej do dziś orbicie, była demokratyzacja. Wino miało zawitać pod strzechy, dlatego powstawały liczne wydawnictwa na temat tego, jak temat ugryźć. Wyłaniająca się z piwnej piany winiarska publiczność zyskała swoich proroków, wszystkich tych Robertów Parkerów i Ozów Clarke’ów, którzy przekonywali, że każdy ma prawo do własnego smaku i oczekiwań, klient płaci i wymaga, shiraz z Barossy jest tak samo dobry jak hermitage, a do burgera pij sobie, co ci smakuje.

Część tych objawionych wersetów z nami została (dzisiaj, po krótkiej przerwie na wyszukane sommelierskie pairingi, znowu na propsie jest picie do burgera szampana), a część okazała się mitami, które zweryfikowała kolejna epoka. W latach 90. demokratyzację zastąpił bowiem elitaryzm, najdobitniej wyrażający się kultem „super” – supercuvées, supertoskanów i superkonsultantów, którzy nawet z niczego, czyli na przykład z Lacjum albo Etiopii, potrafili zrobić wielkie wina. I tu znowu pierwsza połowa zdania okazała się trwałą prawdą, a druga mirażem, bo owe butelki z Lacjum po paru latach traciły wielkość. Po erze pseudosuperwin wahadło wychyliło się w drugą stronę: nastała era terroir i „naturalizmu”, czyli robienia win bez „interwencji”, co jest oczywiście jeszcze bardziej mitomańskie niż wszechmocny technologizm.

Tak to już jednak jest z mitami, że zawsze znajdą się tacy, którzy w nie uparcie wierzą, dlatego wina „naturalne” trzymają się mocno i poświęcone im wine bary nad Tamizą i Wisłą mimo unoszącego się w nich octowego zapaszku wciąż pękają w szwach. „Wino naturalne” nie chciało zostać słowem roku, które – jak zeszłoroczny, a dziś przez wszystkich zapomniany „śpiulkolot” – ustępuje zaraz innemu. Jego mitologiczna moc okazała się trwalsza od innych.

Słowem kilkulecia, które również uporczywie starało stać się ciałem, była „mineralność”. Czy kamienne doznanie w wielu winach, od alzackich rieslingów po wulkaniczne santorini, było li tylko mitem? Tak przekonywali usłużni naukowcy, dowodzący z uporem godnym lepszej sprawy, że w winie żadnych minerałów nie ma, a winorośl niczego z bogatej lub ubogiej w minerały gleby pobrać, poza wodą, nie może. W tym momencie ujawnił się w winomańskich kręgach konflikt tragiczny pomiędzy legitymizacją wewnętrzną i zewnętrzną. Na mocy tej pierwszej mineralność była czymś konkretnym i prawdziwym, skoro służyła nam do skutecznego kategoryzowania win na podstawie tylko tego, co czujemy własnymi zmysłami. Ta druga pochodziła zaś z prestiżowego świata teoretycznej nauki, który wciąż wielu stawia ponad empirię. To, czego nie da się udowodnić na gruncie nauki, nie istnieje – prawda czy mit?

Ostatecznie jednak mówienie o mineralności stało się zbyt ryzykowne. W trzeciej dekadzie XXI wieku mamy więc na niwie wina nowe słowo klucz, nową obsesję, a może i mit – słoność. Smak słony, czyli mineralność do kwadratu, stał się wręcz wymogiem dla wszystkich szanujących się win – białych, czerwonych, musujących, różowych, a nawet słodkich! Słon(aw)ość ma wyrażać zarówno terroir, jak i funkcjonować jako archetypiczny metarównoważnik innych cech wina, co do których jeszcze wczoraj sądziliśmy, że wyczerpują jego organoleptyczny repertuar: kwasowości, słodyczy (dosłownej, technicznej – cukier resztkowy – lub metaforycznej „słodyczy owocu” w winach wytrawnych) i ewentualnie cierpkości. Można nawet powiedzieć, że słoność zdetronizowała zeszłoroczny „smak roku”, czyli umami.

Dalsze losy soli w winie są na razie nieznane, ale już widać, że będzie to jeden z mitów trwalszych, mit nad mitami, winiarski arcymit, ponieważ – w odróżnieniu od rollandyzmu albo mineralizmu – z jednej strony dotyka powszechnika, wobec którego każdy winopijca potrafi zająć stanowisko z perspektywy własnego smaku, a z drugiej – czas gra na jego korzyść.

Im dłużej bowiem funkcjonuje w naszym obiegu koncept słoności w winie, tym więcej win wokół nas on pochłania. Słoność lessowej (dajmy na to) gleby, słonawy posmak (powiedzmy) nadmorskiej bryzy, równoważącą słodki od globalnego ocieplenia owoc (pierwszy przykład z brzegu) szczyptę soli czujemy już bowiem nie tylko w muscadecie czy santorini, ale i szampanie, burgundzie, vermentino, furmincie i silvanerze. Co więcej, coraz pewniejsza siebie słoność zaczyna podbijać niedostępne dla siebie jeszcze wczoraj terytoria: mamy nuty słone w pomerolach i barolo. Z atlantyckiej piany wyłaniają się nieśniące się do wczoraj nikomu czerwone wina z Teneryfy i Azorów, solni mistrzowie świata.

Słoność, podobne jak essa czy odklejka, pojawiła się dosłownie wczoraj. Upewniłem się co do tego, sięgając po przewodniki winiarskie z początków mojej przygody z winem. We francuskim Guide Hachette des Vins z 2001 roku na 1214 stronach tylko jedno jedyniutkie chablis wywołało w degustatorach wrażenie słoności (une pointe iodée), choć o mineralności mówi się w tej książce na każdej niemal stronie. W Gambero Rosso A.D. 1999 opisano 1536 producentów z 10 tys. win; żadne z nich nie zasłużyło na słowo salato, salino, salmastro, sapido, chociaż dziś bez tych terminów nie sposób opisać żadnego wina białego z Friuli czy Ligurii. Jedynym winem słonym była manzanilla i dlatego podawano do niej solone migdały.

Co się zatem wydarzyło? Czy 20 lat temu tej oczywistej słoności w winie nie czuliśmy? Czy też smak win niepostrzeżenie się zmienił ze słodkiego na słony? Słoność zawsze istniała, ale nowa jest jej intelektualna koncepcja, czy też koncepcja pojawiła się jako odzwierciedlenie nowego zjawiska? Czy w dziedzinie wina mit przekazuje odwieczną prawdę o nienaruszalnych prawidłach smakowej rzeczywistości, czy to rzeczywistość zaczyna naśladować mit, rodzący się w naszej wyobraźni, bez związku z kieliszkiem?

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • (Importer)

    Język którym mówimy o winie, a tak naprawdę o smakach i zapachach to fascynujące dla mnie zagadnienie. Mam wrażenie, że większość winnych komunikatorów stara się szukać „obiektywnie” rozumianych pojęć do opisu tego co degustują, ale jest praktycznie niemożliwe, bo nie funkcjonuje coś takiego jak powszechnie przyjęty słownik smaków i zapachów. Z tych poszukiwań wynikają te modne słowa jak mineralność itp. które w założeniu mają przybliżyć nieprofesjonalistom wrażenia zmysłowe, które pojawiają się podczas degustacji. Słoność może być takim czysto językowym tworem, który nazywa inaczej to co juz znane. Ale zastanawiam się, czy nie jest to jednak realny efekt zmieniajacych się technik winifikacji. Dzisiejsza wiedza i technologie dają winiarzom niewspółmiernie większy wpływ na koncowy smak wina niż w XX wieku. Ciekawi mnie czy brak słoności w opisach z przełomu wieków to efekt innego tezaurusa, czy jednak realny wpływ przełomów technologicznych w produkcji win.

    • (Winicjatywa)

      Łukasz Bogumił

      Na pewno wina są dziś mniej słodkawe w smaku w porównaniu do ery bananowych chardonnay i parkerowskich dżemolad. Spada jednocześnie kwasowość, a leżakowanie na osadzie jest wysuwane na plan pierwszy w winach białych, z tego wszystkiego może wynikać fakt, że (dawniej tak niezauważana) nuta słona stała się dominantą.

  • (Winicjatywa)

    Bardzo dobry i ciekawy tekst, WB MW, świetna lektura, dziękuję, ale chciałbym postawić jedno pytanie do ostatniego akapitu. Oczywiście masz rację (w moim mniemaniu), że słoność to wysublimowana mineralność, jej apoteoza rzekłbym, a może wręcz opium dla komentatorów; to Wilanów dla reszty Warszawy. Również przejrzałem najnowszy przewodnik wydawany przez La Revue du Vin de France, salinité pojawia się często i cieszy oko. Jak pisywałem już o tym w Fermencie między słowem a odczuciem istnieje synergia. Potrzeba jest słowa, które coś nazwie, aby odczucie się utrwaliło i rozpowszechniło. Czy odczucie nie ma racji, jest czczym, mitycznym wymysłem, którego wehikułem jest samo słowo? Nie jestem przekonany; skoro ciało ewoluuje (jesteśmy coraz wyżsi i mamy ponoć coraz gorsze plemniki/jajniki), to i doznania zmysłowo mogą się przeobrażać i pociągać ewentualnie za sobą winifikacyjne przemiany. Słodycz przestaje smakować, słoność, wcześniej niedostrzegana, staje się zauważalna. Ale moje pytanie dotyczy ostatnich słów Twojego tekstu: „bez związku z kieliszkiem”. Otóż: co jest w „związku z kieliszkiem”? Garbniki, kwasowość, alkohol? Pewnie tak, ale jak wiemy każdy kieliszek odda je inaczej, a i nasza indywidualna percepcja w zależności od dnia inaczej na nie reaguje i jest inna od percepcji sąsiada. Zapachy? Poniekąd; coś tam się we wspólnej degustacji powtarza, ale każdy tak po prawdzie czuje co innego. I nazywanie zapachów jest również brodzeniem w metaforach. Równowaga? Określenie to metaforyczne, jak może być nim mineralność czy słoność, czy mające „związek” z tym, co jest w kieliszku? Czy równowaga, pojęcie podstawowe dla winiarskiego techné, nie jest ostatecznie słowem z tego samego poziomu, co „słoność”? A może jakaś trwałość doznań? Jak przypomina Heymann-Löwenstein w świetnej rozmowie z Tomkiem, po paru latach każda butelka jest inna; wiemy to dobrze. Co jest zatem w „związku z kieliszkiem”? NASA wyliczy bardzo precyzjnie odległość do Marsa i wyliczenie jest w „związku z rakietą”, ale jaka NASA do jakiego wina?

    • (Winicjatywa)

      Marek Bieńczyk

      Dziękuję za ten głos. Myślę że jednak część naszych spostrzeżeń w winie ma podstawę w obiektywnych faktach. Np. wysoki alkohol w winach czerwonych z dotychczas chłodnych regionów, jak Loara czy Chianti, albo użycie nowej dębiny na pewnym etapie rozwoju wielu apelacji. Kiedy to opisywaliśmy zbiorczym terminem np. „styl parkerowski” albo „modernizm”, to miało to solidny związek z kieliszkiem.
      A inne paradygmaty miały i mają charakter bardziej dyskusyjny, jak mineralność, terroiryzm czy nieinterwencjonizm – de facto młode siostry Rinaldi spędzają nad swoim winem tyle samo albo więcej czasu niż Gaja, ale z uwagi na swój chłopski nimb i niskie siarkowanie uważane są za nieinterwencjonistki, a Gaja za technokratę.

  • Wiele lat temu w jednym z tekstów o mineralności pisałem o bodaj słowackich badaniach, z których wynikało, że istotnym źródłem słonego smaku w winie może być powstający w pewnych warunkach podczas fermentacji kwas bursztynowy. W tamtych badaniach stwierdzono, że ważnym czynnikiem stymulującym produkcję tego kwasu jest deficyt azotu w moszczu, który może być skutkiem niewielkiej zawartości azotu w glebie (a więc uboga gleba daje słone, „mineralne” wina). Teraz znalazłem taki tekst: https://sauvignonblanc.com/the-lesser-known-wine-acids-succinic-acid/ w którym trop bursztynowo/azotowy też się pojawia.

    • (Winicjatywa)

      Andrzej Daszkiewicz

      Pamiętam Andrzeju!
      Ale nawiązując do tekstu, uważasz że tego kwasu bursztynowego w winach jest dziś więcej niż dawniej? Azotu w glebie jest coraz mniej?
      Na zdrowy rozum wydaje mi się, że jest go coraz więcej, bo coraz więcej uwagi się poświęca równowadze biochemicznej gleby.

      • Wojciech Bońkowski MW

        Wojtku, azot w glebie to złożone zagadnienie, w szczegółach raczej wykracza poza moje i tak naciągane kompetencje (trochę informacji na ten temat można znaleźć tutaj: https://wordonthegrapevine.co.uk/nitrogen-viticulture-winemaking/), ale przypuszczam, że w winach, które pijamy z największą przyjemnością, tego kwasu bursztynowego rzeczywiście może być dziś więcej niż kilkadziesiąt lat temu.
        W „nowoczesnym”, wielkopowierzchniowym rolnictwie najważniejszym źródłem azotu w postaci przyswajalnej przez rośliny są nawozy mineralne. W rolnictwie ekologicznym mineralnych nawozów azotowych się nie stosuje, a nawozy „zielone” nie są tak obfitym źródłem azotu. Co więcej, wiele lubianych przez nas typów gleb sprzyja uciekaniu z nich przyswajalnego azotu (jest wypłukiwany przez wodę).
        Wiele mówi się o tym, że w winnicach biodynamicznych wigor wzrostu roślin jest łatwiejszy do opanowania, że wydajność „sama się reguluje”. Jedną z przyczyn jest tu zapewne mniejsza dostępność azotu.
        Wspomnianą przez Ciebie równowagę biochemiczną gleby można określać na wiele różnych sposobów, w końcu nie ma jednoznacznego standardu zawartości azotu. Jeśli zaś chodzi o równowagę mikrobiologiczną, to mam wrażenie, że tzw. zdrowe gleby w najlepszych winnicach z mniejszym lub większym problemem deficytu azotu zawsze będą się zmagały. Nie bez powodu w wielu historycznych regionach winiarskich winnice sadzono tam, gdzie nic innego nie chciało rosnąć.
        Jest jeszcze kwestia winifikacji. Technologia produkcji win „konwencjonalnych” dopuszcza (a nawet zaleca) stosowanie podczas fermentacji odżywek dla drożdży, które zaopatrują je w azot, więc problem deficytu raczej się tu nie pojawia. Fermentacje spontaniczne, bez dodatkowego wspomagania, z problemem deficytu częściej będą się zmagały, więc będzie bursztynowo i słono. I bardzo dobrze!

        • (Winicjatywa)

          Andrzej Daszkiewicz

          Ja też czuję się tu na peryferiach moich kompetencji. Na pewno to co piszesz o nawozach ma rację. Z drugiej strony zauważam, że praktycznie każdy winiarzy biodynamo, eko i zwyczajnie zrównoważony ma dziś w winnicy poplony (cover crops) zmierzające do zwiększenia asymilowalnego azotu.
          Niemniej jeśli racją jest to co piszesz, to jednak pisanie o słoności ma „podstawy w kieliszku” – Marek Bieńczyk się ucieszy!

          • Wojciech Bońkowski MW

            Czymś ten cały azot utracony przez rok przez rośliny (liście, przycięte pędy, owoce) trzeba zastąpić, więc albo nawozy (naturalne, mineralne), albo poplony (najlepiej motylkowe), które zresztą też są nawozami, tyle że o odsuniętym działaniu. Na odpowiedni wzrost roślin w kolejnym roku to może wystarczyć, ale dla drożdży podczas fermentacji może już azotu zabraknąć. Nie twierdzę, że to jedyna przyczyna obserwowanej słoności w winach, ale moim zdaniem te „podstawy w kieliszku” są ewidentne, tyle, że wcześniej nie potrafiliśmy jeszcze o tym mówić/pisać, zwłaszcza w przypadku win w żaden oczywisty sposób z morzem nie związanych.