Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Salud, dinero, amor!

Komentarze

Mały bar z winem i wermutem, gdzie stoły kleiły się do człowieka, a i człowiek do stołów, należał do moich ulubionych miejsc w Barcelonie i pamiętam go w każdym szczególe, choć ostatnio byłam tam dawno temu, w ostatnim dniu mojej katalońskiej emigracji.

Bar mieścił się w Vila de Gràcia, dzielnicy dawniej spokojnej, a dziś modnej, niegdyś przeznaczonej lokalnym artystom, obecnie – eko sklepikom i biurom coworkingu. Można więc założyć, że i bar nie jest taki jak kiedyś. Pośród wąskich uliczek pozostały jednak nastrojowe place z kawiarniami, a Casa Vicens projektu Gaudiego wciąż wabi mozaiką płytek zarówno turystów, jak i co bardziej nostalgicznych mieszkańców Barcelony. Jestem pewna, że jakaś część tubylców marzy, patrząc na okazały budynek, żeby cofnąć się w czasie i choć przez jeden dzień być katalońskim potentatem glazurniczym, dla którego Antonio Gaudi zaprojektował ten piękny dom.

Do baru lubiłam zaglądać głównie z powodu starego barmana – był wielkim gadułą. Posługiwał się językiem prostym i kompaktowym, jednak niezliczone opowieści, przytaczane fakty czy obserwacje czyniły go zarówno fascynującym, jak i bardzo wiarygodnym. Na ścianach wisiało mnóstwo fajansowych spodeczków, na każdym wypisana była ludowa mądrość lub toast.

Tych ostatnich jest w hiszpańskiej kulturze wiele, bo też wiele jest różnych wcieleń Hiszpanii, jej kolorów, światłocieni i przenikań, które znajdowały w toastach swoje werbalne ujście. Bardzo (bardzo!) stary barman wielokrotnie wykładał mi kulturę „brindis” (hiszp. toast). Uważał, że historię Hiszpanii – jej wewnętrznych podziałów, solidarności, republik, monarchii, każdego upadku i wzlotu, zaboru czy podboju, napięć i wojen – wszystko to dało się zapisać toastem. Na początku XX wieku najczęstszym był okrzyk Por España, y el que no quiera, que no la mire, za Hiszpanię, a kto nie chce, niech (nawet) na nią nie patrzy. Z kolei w czasach brutalnej wojny domowej, po której kraj leczy blizny do dziś, walczący po różnych stronach barykady wzmacniali swoją solidarność, identyfikując się także toastami. Nierzadko, ale nie zawsze, były one zbieżne z politycznymi hasłami. I tak Arriba Espana! mogli krzyczeć nacjonaliści, a Salud, camarada! – komuniści. Znanym hasłem No pasaran! zagrzewali się do walki i wznosili toasty republikanie, dla których kluczowa była obrona wielkich miast przed wojskami Francisco Franco, w szczególności ważny był tu Madryt. Innym popularnym toastem stało się zdanie por la causa (za sprawę) – przytacza je zresztą w swoich zapiskach z Madrytu korespondent wojenny, wspaniały pisarz i wielbiciel wina – Ernest Hemingway.

Uważałam, że trochę było przesady w słowach starego barmana, a nasze rozmowy nie były szczególnie poparte dokumentami czy dowodami mocniejszymi niż te zapiski na fajansowych spodeczkach. W jego opowieści wybrzmiewało jednak najczęściej hasło wspólnoty i tego, że toast służył właśnie jej budowaniu. Stanowił ważny element potężnej społecznej konstrukcji, służył jako wzmocnienie poczucia solidarności, przynależności i definiowania się. Rozbudowywał czysto towarzyski kontekst wznoszenia kieliszków o sprawy ważne dla grupy, nazywał momenty dziejowe w stopniu dla zwykłych często ludzi równie istotnym, co traktaty, poematy, deklaracje czy inne historycznie trwałe dokumenty. Toasty były zresztą w Hiszpanii często właśnie wyimkami z literatury lub ich esencją (ten o patrzeniu na Hiszpanię, który przytoczyłam wyżej, pochodzi np. z poematu z przełomu XIX i XX wieku).

Nasze rozmowy o toastach były jak powieść w odcinkach emitowana bez żadnej agendy. Wpadałam czasem do baru i ciąg dalszy wykładu następował samoistnie, a ja starałam się z wybranych haseł starego Katalończyka wyczytać to, czego mnie uczył, a co czasem wydawało mi się patetycznym dyrdymałem: deklarację poglądów, świadectwo przynależności i braterstwa we wspólnej sprawie lub walce. Bycie za czymś lub w kontrze wobec czegoś. Przytłaczające to bogactwo wobec znanego nam wszystkim, tyleż mądrego, co wyświechtanego „na zdrowie”. Pewnego popołudnia przy jednym ze stolików obok, szczupły ciemnowłosy chłopak, zapewne mój równolatek, wzniósł kieliszek i powiedział do znajomych: ‘no’ al burka (burkom – nie!). Brindis al sol (toast za słońce) burknął pod nosem barman, ale zaraz spojrzał na mnie z satysfakcją – oto stanął przede mną żywy, XXI-wieczny dowód na prawdy, jakich słuchałam tu miesiącami: że toast w Hiszpanii jest ważny, wykracza poza rytualne zetknięcie kieliszków czy szklanek w towarzyskiej atmosferze i że się w nim tatuują momenty dziejowe, istotne sprawy wspólne, kamienie milowe. – Powiedz mi swój toast, a powiem ci, kim jesteś – skonkludował, mrugając do mnie okiem i poszedł na zaplecze. Przez kolejnych kilka lat Katalonię będzie zajmował temat zakazu noszenia burki, polaryzacja społeczeństwa się wzmocni, uwypuklą się różnice poglądów na swobodę wyznania, szacunek i prawa kobiet, dominację jednych kultur nad drugimi. Gorzkie brindis al sol – toast za słońce – to obietnica lub oczekiwanie niemożliwego.

Nie zapamiętałam imienia starego barmana, bo nie wydawało mi się to ważne – pewnie spotka mnie za to karmiczna kara. Moja ostatnia z nim rozmowa też była o toastach, właściwie to był toast sam w sobie i dopiero z perspektywy czasu dostrzegłam, że wybrzmiało w nim pożegnanie: Niech Twoje toasty będą zawsze o Tobie, a nie o Sprawie. I niech będą o przyszłości, a nie o tu i teraz. Będzie to dowód wolności.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.