Posiłek w chmurach z winem w tle
Pomysłowość ludzka nie zna granic. Wykorzystanie dźwigów budowlanych także. Kto by tam jeszcze skakał z nich na bungee… Lepiej zasiąść przy stole, zostać wyniesionym na kilkadziesiąt metrów w górę i tam spożyć posiłek.
Co oczywiście nie jest aż takie proste jak napisanie tego zdania. Projekt Dinner in The Sky powstał w Belgii w 2006 roku, na naszym rynku zadebiutował cztery lata później. Koncepcja jest absolutnie niezwykła – platforma, której centralną część stanowi stół a dookoła niego zasiadają goście. Tak – 22 miejsca na zewnątrz stołu. Wszystko wygląda nieco kosmicznie, pośrodku stołu znajduje się miejsce na mini-kuchnie, kucharza i stanowisko barmańskie, miejsca siedzące przypominają oczywiście bardziej fotele bolidów wyścigowych niż zwykłe krzesło w restauracji.
Warto wspomnieć, że nie jest to jedna jedyna platforma podróżująca po całym świecie – każdy kraj realizujący ten program posiada własną. Jest ich aktualnie kilkanaście na całym świecie. Ta kosmiczna kapsuła (w polskich warunkach pogodowych dach jest nieco mocniejszy niż np. ten w Dubaju) podnoszona jest do góry za pomocą dźwigu – który jak już się pewnie domyślacie, także do końca zwyczajny nie jest.
Organizatorzy współpracują z różnymi maszynami tego typu na terenie całego kraju, które łączy jedno – zwykle jest to największy dźwig w regionie, który zdolny jest wynieść 7-tonową kapsułę (tyle waży z pełnym obciążeniem) na wysokość 45–50 metrów. I taki właśnie zestaw pojawił się w łódzkiej Manufakturze, inaugurując z kolei otwarcie tego projektu dla szerszej, acz zarazem zamożnej publiczności (bilety kosztują od 149 zł do 349 zł, wcześniej uczestnictwo było możliwe tylko w ramach zamkniętych wydarzeń). Ja zaś miałem w końcu okazję do przeprowadzenia praktycznego eksperymentu – czy wino podawane w takich warunkach smakuje inaczej? I czy tam na górze w ogóle ma się ochotę je pić?
Stawiam się punktualnie w przygotowanej także na tę okoliczność recepcji. Wokół mnie pozostali towarzysze lotu, wszyscy żartują, najbardziej kilku jegomości, mam wrażenie że czym bliższy jest moment przejścia do platformy, tym ich żarty są głośniejsze. Obsługa prowadzi nas na swoje fotele i przypina pasami. Za oparciem fotela… nie ma już dalszego oparcia, a fotele przymocowane są bardziej do wysięgników niż do podłogi. Okazuje się, że można się w nich obracać – moje odkrycie wywołuje bladość u sąsiada po prawej stronie. Jeszcze tylko kucharze przypinają się pasami do zamontowanych linek i rozpoczynamy podróż w górę.
Z każdym kolejnym metrem żartobliwi jegomoście są coraz mniej żartobliwi, niektórzy z współpasażerów opierają mocno dłonie o blat stołu. Gdy meldujemy się na samej górze, mówi już tylko menedżer (tak, tak – też jest z nami). Wtedy pojawia się najlepszy rozwiązywacz języków: alkohol. Taki Nowicki może sobie wino zamawiać, bo je lubi i się nie trzęsie. A gada tyle co zwykle. Ale pozostałym potrzeba drinków, najlepiej na bazie whisky. Bez niej sąsiad po lewej stronie nigdy nie przestanie też wisieć na telefonie, informując żonę, że wszystko jest w porządku. Zamawiam więc wino – wybór czerwonych ograniczony jest do półwytrawnego Suerte La Mancha (całe 16 zł w sklepie internetowym) i muszę z tym żyć, obawiam się że propozycja zabrania własnej butelki nie spotkałaby się ze zrozumieniem organizatorów.
A szkoda, bo samo serwowane jedzenie – stworzone przez szefa kuchni Pałacu Ksawerów – jest znakomite, a cielęcina sous vide mogła być wzorem dla wielu innych. Zresztą potrzebowałbym jeszcze drugiej butelki wina do deseru z niebieskiej (!), belgijskiej czekolady i zaczynam zastanawiać się nad jakimś porto…
W międzyczasie rozluźnieni już goście zadają tzw. pytania techniczne, a odpowiedzi menedżera („w każdym miejscu możemy wznieść się maksymalnie na taką wysokość, jaką ma najwyższy w mieście podnośnik straży pożarnej na wypadek konieczności ewakuacji”) sprawiają, że inni goście tracą apetyt. W końcu po godzinie spędzonej w powietrzu rozpoczyna się wymodlony przez współpasażera powrót na ziemię. Eksperyment zakończony.
Wnioski: tam na górze wino nie interesuje nikogo. Nie jest w stanie w krótkim czasie zapewnić błogiego relaksu. A ja następnym razem zabiorę sobie wino w butelce po wodzie mineralnej. Jakoś trzeba żyć w przestworzach.
Jadłem, piłem i wznosiłem się na zaproszenie organizatorów.