Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Polskie primeury

Komentarze

Kiedy odpoczywałem po trudach bordoskich primeurów, zeskrobując z podniebienia resztki zastygłych tanin i pracowicie usuwając kwas z języka, stanąłem przed kolejnym wyzwaniem. Basia i Marcin Płochoccy wpadli z próbkami młodych win, które lada moment będą butelkowane. Po prostu degustacja en primeur po polsku. Przyjaciołom się nie odmawia, tym bardziej, że Płochoccy należą bezsprzecznie do czołówki polskich winiarzy i próbowanie ich win zazwyczaj daje sporo satysfakcji. Zwłaszcza że Marcin, niespokojny duch, bez przerwy eksperymentuje, szuka nowych rozwiązań, coś ulepsza i poprawia. Rezultaty bywaja co najmniej interesujące, a często po prostu bardzo dobre. Do degustacji nie trzeba więc było mnie zbyt usilnie namawiać.

Płochoccy przywieźli trzy wina z rocznika 2011. Pierwsze to biały Sibemus, znany już w latach poprzednich, dobrze przyjęty przez miłośników wina. Tym razem zmienił się nieco skład: Sibemus to przede wszystkim sibera, traminer i węgierska odmiana cserszegi fűszeres. To wino inne niż wszystkie dotychczasowe wina Płochockich, różniące się także od Sibemusa 2010. Przede wszystkim większy ekstrakt, wyczuwalny cukier resztkowy, niższa, przynajmniej subiektywnie, kwasowość. Mocne aromaty muskatowe, ocierające się wręcz o nuty landrynkowe. Prawdopodobnie to się ułoży, gdyż wino jest jeszcze przed klarowaniem. Butelkowanie pod koniec maja.

Marcin Płochocki
Marcin Płochocki w winnicy.

Drugie wino, to rzadkie jak na razie wśród polskich winiarzy Rosé. Przeważająca odmiana to maréchal foch, dająca owoce bardzo mocno wybarwione, o dobrej kwasowości. W dobrym roku 2011 osiągnęły one bardzo dobrą dojrzałość z dużą zawartością cukru. Mimo alkoholu na poziomie powyżej 12% mamy tu dwadzieścia parę gramów cukru resztkowego. Wino ekstraktywne z mocnymi aromatami czerwonych owoców, z delikatną nutą pestek wiśni. Nasycona barwa znacznie bardziej przypomina bordoskie klarety niż typowe rosé. W ustach wyraźnie półwytrawne, niepozbawione jednak charakteru. Generalnie znacznie lepsze od poprzedniego rocznika, co, według Marcina jest zasługą wyjątkowej dojrzałości owocu. Pełnokrwiste, proste, soczyste wino, ujmujące bezpretensjonalnością. Będzie się z pewnością podobać. Butelkowanie na początku maja.

Wreszcie wino czerwone. Zweigelt rozwija typowe dla szczepu aromaty czereśniowe, wiśniowe, korzenne. Giętkie, owocowe, lekkie wino. Jeszcze wyraźne nuty zielone i w tym przypadku pewnie potrzeba nieco czasu. Niemniej wszystkie trzy wina pijalne i całkiem przyjemne. Wszystkie cechują się dużą czystością i ogólnie rzecz biorąc winiarską kulturą. W Sibemusie zabrakło mi może tej krystalicznej kwasowości, charakteryzującej poprzednie roczniki, ale sukces komercyjny pewny.

Cserszegi fűszeres
Cserszegi Fűszeres: niewymawialne winogrono. © Hungaricumborszalon.hu.

Na koniec mała łyżka dziegciu. Wydawało mi się naiwnie, że polskie ustawodawstwo winiarskie po okresie bezmyślności całkowitej powoli dąży do normalności. Jednak nie do końca. Otóż już w tym roku wszystkie wina Płochockich będą musiały mieć nazwy własne. Nowelizacja ustawy winiarskiej dokonana w maju 2011 zezwala na używanie nazw szczepów w nazwie wina oraz na podawanie rocznika tylko w przypadku, gdy zbiór winogron dokonywany był pod nadzorem urzędników Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS). Oczywiście odpłatnie. Biorąc pod uwagę, że każda odmiana zbierana jest w innym terminie, takich kontroli będzie co najmniej kilka. Uzbiera się ładnych parę tysięcy zł. Kiedyś w urzędniczo-partyjnym żargonie to się nazywało „zielone światło”. Nawiasem mówiąc, nie chce mi się wierzyć, aby kontrolerzy byli w stanie odróżnić maréchala focha od zweigelta, ronda czy pinot noir, ale dura lex sed lex, co w tym przypadku oznacza „durne prawo ale prawo”. Tak więc zweigelt Płochockich będzie się nazywał Geltus.

Wina do degustacji udostępnił producent.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Mateusz Papiernik

    Czytając raporty o polskim ustawodawstwie w tematach alkoholowych nie pozostaje nic, tylko usiąść i smutno zapłakać, bo nawet szkoda sił na nazywanie tego farsą :( Całe szczęście, że mimo przebojów z nazwami, w środku butelek nadal trunki, po które warto sięgnąć i szukać w nich przyjemności, a nasi winiarze się nie zrażają. Nowe roczniki Płochockich na pewno trafią na listę zakupów.