Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Fajne wina, czyli gdzie jest moja ślina?

Komentarze

17 kwietnia w zacisznych wnętrzach Restauracji Belvedere odbyła się degustacja tego, co Argentyna ma najlepszego (oczywiście poza Dancing with the Stars, które jest poza konkurencją) – czyli Malbeków.

Po małych perypetiach natury podróżniczo-zoologicznej i odnalezieniu się w gąszczu łazienkowskich chaszczy (na szczęście jadąc z Kaszub PKS-em byliśmy dobrze przygotowani pod względem survivalowym) przystąpiliśmy do kolacji połączonej z degustacją. Jako że park znajduje się w otoczeniu highstyle’owej architektury (czy też budowle w otoczeniu parku), czuliśmy się trochę nieswojo przywożąc z Sopotu piasek pod podeszwami (i nie tylko) oraz swąd puckiego śledzia. Winem podanym na aperitif było mocarne pod względem alkoholu i tanin rosé z Mendozy (roze z Mendoze) producenta Tempus Alba. To wysokie „C” zapowiadało wieczór pełen uciech i obniżonej zdolności nawilżania podniebienia przez ślinę, czyli tzw. high astringency.

Tempus Alba rose
Tempus Alba — różowy malbec.

Wina serwowane w zaplanowanej kolejności miały być tłem dla podawanych dań, a ocenie uczestników poddano właśnie ich połączenia. Pomimo niewątpliwej ekstraklasy potraw oraz dobrej – w większości przypadków – formy win, pomysł ten był kontrowersyjny. Z racji sporej zawartości alkoholu win, które właśnie wyszły z siłowni rozpierając ściany butelek muskułami, to one zdominowały większość dań i dopiero przy steku obydwa światy znalazły kompromis.

Spośród błyszczących czystą czernią w kieliszku malbeków co najmniej kilka zapadło mi w pamięć na dłużej. Pierwszy to Malbec Melipal 2009 (Winkolekcja, 60 zł), który wprawdzie zamordował naleśniki z owocami morza i awokado, ale zanim tego dokonał wykazał się sporą elegancją i równowagą. Niezmiennie dobry poziom trzymały Kaiken 2009 Montesa i Gran Reserva Malbec 2009 od Humberto Canale, ekscukiernika, który uprawiał winorośl tylko dla rodzynek używanych do produkcji pannetone i dopiero po latach przekonał się do produkcji wina.

Trapiche Single Vineyard Jorge Miralles 2008
Trapiche Single Vineyard Jorge Miralles 2008.

Ale emocje rosły, by z dwoma ostatnimi winami wytrawnymi osiągnąć większe wibracje. Najlepsze, moim zdaniem, okazało się tego dnia wino – Trapiche Single Vineyard Jorge Miralles 2008 z akcentami słodu jęczmiennego, śliwki, cedru i cudowną elegancją. Doprawdy chciałbym mieć co najmniej skrzynkę na kutrze. Po nim – Cuvelier Los Andes Grand Vin 2007 od właścicieli Léoville-Poyferré (150 zł, Mielżyński). Mimo kuzynostwa z Saint-Julien wino miało strukturę, moc i owoc Prawego Brzegu bardziej niż Lewego; dodajmy, że to akurat wino było mieszanką (73% malbec, 19% cabernet, 8% merlot).

Na koniec do deseru argentyński ice wine uzyskany drogą krioekstrakcji, Las Perdices Malbec. Bardzo, bardzo ładnie pachnący, ale ciut zbyt alkoholowy i płaski w końcówce, choć jako południowoamerykańskie wino lodowe – ciekawy.

Las Perdices Malbec Ice
Las Perdices Malbec Ice. © Planetajoy.com.

To tyle. Potem sprint przez plac Unii Lubelskiej na stację metra, autobus i o 6 nad ranem witaliśmy pierwsze promienie słońca prześwitujące przez ramiona stoczniowych dźwigów. Wespół z pierwszymi stoczniowymi skowronkami o nieprzeniknionych twarzach sączącymi piwo w zakamarkach podmiejskiej kolejki oraz tradycyjnymi już w SKM tuzinami bezdomnych.

Jadłem i piłem na zaproszenie Ambasady Argentyny. Dziękuję restauracji Belvedere za doskonały serwis.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Wojciech Bońkowski

    „uprawiał winorośl tylko dla rodzynek używanych do produkcji pannetone i dopiero po latach przekonał się do produkcji wina” – bezcenne :-)