Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

(Polityczny) Kolor wina

Komentarze

W 2012 roku firma konsultingowa National Media Research Planning and Placement sporządziła raport alkoholowych preferencji wyborców amerykańskich. Wynikało z niego, że na Demokratów głosują raczej miłośnicy trunków bezbarwnych: wódki i ginu (Grey Goose, Absolut, Smirnoff), podczas gdy zwolennicy Republikanów wolą alkohole o ciemniejszej barwie, jak np. whiskey (Jim Bean, Wild Turkey). W przypadku win Demokraci stawiają na bąble, z szampanem i prosecco oraz marką Moët & Chandon na czele. Co ciekawe, winomani w ogóle przejawiają większą ochotę, by wziąć udział w wyborach, tymczasem mniej skłonni do głosowania są miłośnicy jägermeistera i tequilli. Ulubione amerykańskie winne marki Republikanów to Kendall-Jackson i Robert Mondavi, Demokratów – Columbia Crest, Ravenswood, Francis Coppola i Charles Shaw.

W Polsce podobnych badań, rzecz jasna, nie ma, ale zaryzykowałbym opinię, że wśród zwolenników opozycji znajdzie się więcej miłośników wina, zaś popierający rząd częściej sięgają po gorzałkę i piwo (oczywiście statystycznie). Miłośników pét-natów i win naturalnych podejrzewałbym o sympatie lewicowe, jeśli nie wręcz lewackie, podczas gdy ciężkie beczkowe wina czerwone widzę raczej w kieliszkach konserwatystów. Oczywista oczywistość.

Choć Naczelnik Państwa miał się kiedyś przyznać do skłonności do mozelskich rieslingów… Obawiam się, ale to wyłącznie moje domniemanie, że szefowi rządzącej partii nie tyle chodziło o korzenne Ürziger Würzgarten czy strzeliste Uhlen Blaufüsser Lay, co o gładkie białe wino z wyraźnym cukrem resztkowym. Niekoniecznie znad Mozeli i niekoniecznie rieslinga. Choć oczywiście mogę się mylić.

Wiemy, że bratu Naczelnika bardzo smakowała Ocra, bordoski kupaż z Bolgheri przygotowany przez starą toskańską rodzinę Guicciardini Strozzi. Na tyle, że po wypiciu czterech butelek z Donaldem Tuskiem, ówczesny prezydent nie tylko zdecydował o zakończeniu kadencji sejmu w 2007 roku, ale i przeszedł z szefem PO na ty. Nie wiem, co Jarosław i Donald musieliby wspólnie wypić, żeby zażegnać współczesny polityczny spór. Niemiecki riesling raczej nie wchodzi w rachubę.

Problem w tym, że w ogóle trudno posądzać polskich polityków o szczególnie wyrafinowane gusta winiarskie. Wśród nielicznych, którzy lubią uchylić rąbka tajemnicy na temat zawartości własnej piwnicy, jest Radosław Sikorski. Jeden z liderów lewicy wiele lat temu, całkowicie nieformalnie, incognito i w sytuacji czysto wakacyjnej poczęstował mnie z dobrego serca (nie znaliśmy się, spotkanie było przypadkowe) w mazurskim gospodarstwie kieliszkiem czystej. A skoro o tej stronie sceny politycznej mówimy, Józef Oleksy, będąc premierem, miał podobno miły zwyczaj zapraszania pracowników swojej kancelarii w dniu ich urodzin do gabinetu; otwierał szafkę pełną różnorakich flaszek, którymi sam został obdarowany w czasie podróży zagranicznych, i pozwalał wybrać jedną na prezent.

Może to i dobrze, że – przynajmniej jeśli chodzi o wino – możemy być w miarę spokojni w kwestii defraudacji publicznych pieniędzy. Mam wszakże marzenie, a nawet postulat, by rodzimi politycy wysokiego szczebla przechodzili szkolenia dotyczące polskich win i wybierali je na oficjalne spotkania, dyplomatyczne rauty w ambasadach i placówkach w kraju, dawali zagranicznym gościom w prezencie. Kilka lat temu zostałem zaproszony przez koleżankę z Węgier do wyselekcjonowania win, które miały być oficjalnie podawane w czasie różnego rodzaju przyjęć podczas prezydencji Węgier w Unii Europejskiej. Praca była bardzo wdzięczna – siedzieliśmy w międzynarodowym gronie w budapeszteńskim MSZ, degustując kilkadziesiąt czołowych win z Tokaju, Egeru, Somló, Villány i innych regionów. Bardziej niż ich smak zapamiętałem jednak wrażenie, że ktoś podszedł do sprawy poważnie, poprosił o pomoc specjalistów, wykonał dobrą robotę.

Paradoksalnie wina węgierskie były również oficjalnie podawane podczas polskiej prezydencji w Unii, w 2011 roku. Decyzję podjął ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Polscy winiarze zawyli, a Wojtek Bońkowski wysłał nawet do MSZ notę protestacyjną. Można ministra usprawiedliwić. Dwanaście lat temu polskiego wina było zwyczajnie bardzo mało. Butelek, którymi warto by się chwalić – jeszcze mniej. Dziś to co innego. Wierzę głęboko, że polskie wino będzie szeroko obecne podczas naszej kolejnej prezydencji w UE, w pierwszej połowie 2025 roku. Ferment chętnie pomoże w selekcji.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.