Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Pinot grigio: lekkość, która się podoba

Komentarze

Będę szczery: nie piję pinot grigio. Ale nie chcę potępiać go w czambuł ani gardzić nim dlatego, że jest popularny.

fot. Stefan Schauberger

Snoby sarkają z wyżyn swojego koneserstwa na wino pite z przyjemnością przez miliony. Może zamiast sarkać, lepiej zadać sobie pytanie – dlaczego pinot grigio tak im smakuje? Czy rzeczywiście chodzi tylko o dźwięczną italską nazwę? Przecież prozaiczny pinot gris w Nowej Zelandii też bije rekordy popularności, a całkiem nieeufoniczny sivi pinot – w Słowenii. Jak powiedział mi dyrektor wybitnej winiarni w Veneto, „pinot grigio odniósł sukces z prostego powodu: wykształcił regularny, godny zaufania styl, który ludziom zawsze się podoba: wina świeżego, mineralnego, lekko aromatycznego”. I to jest lekcja dla odmian i gatunków dopiero pracujących na uznanie.

Argumenty krytyków pinot grigio skupiają się na fakcie, że daje on wina lekkie i kiepskie. Z tą lekkością to prawda – ale co w tym złego? Txakolinę za lekkość wielbimy, za puchowe klarety damy się pokroić, a Nowej Fali bezcielesnej kadarki gotowi jesteśmy poświęcić cały numer Fermentu. Dlaczego więc 12 proc. alkoholu i faktura rosy na szkle w pinot grigio tak razi? Tak, wiele win z tej odmiany jest przeciętnych – podobnie jak niewysoki jest średni poziom zwykłego prosecco, ale i verdejo, rkatsiteli czy – to tajemnica poliszynela – chablis. Ocenianie gatunków czy szczepów po ich najsłabszych interpretacjach to jednak intelektualna pułapka, której absurd przypomną sobie wszyscy, którzy nacięli się na wyjątkowo przeciętne clos vougeot.

Prawdą jest też, że ów ocean bezwietrznego, łatwego w nawigacji pinot grigio wypuszczają na rynek wielkie weneckie rozlewnie (choć nie umknęła mi ironia, że Maciek Świetlik, detraktor pinot grigio na sąsiedniej stronie, jest w tym numerze Fermentu również autorem apologii winiarskich spółdzielni, które przecież pełnią identyczną do tych megahurtowników funkcję rynkową i społeczną). Tyle że to też argument raczej polityczny niż organoleptyczny. Jeszcze nikt nie znalazł w winie molekuły zapachowej powstającej po przekroczeniu miliona butelek rocznej produkcji. Twierdzenie, że big is bad w dobie Torresów, Penfoldsów i Bollingerów jest zwyczajnie niemądre.

Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!