Mozelski sen Andrzeja Greszty
Pochodzi spod Biłgoraja. Jako dziecko marzył o Australii, ale wylądował nad Mozelą. Dzięki pracowitości w kilkanaście lat osiągnął poziom, na który inni producenci w regionie musieli wspinać się przez pokolenia.
W 2015 roku został uznany przez Frankfurter Allgemeine Zeitung za winiarskie odkrycie roku w Niemczech. Jego wina można znaleźć w modnych niemieckich restauracjach, choćby hamburskiej Eisenstein. Są też serwowane w polskim konsulacie w Kolonii. Nad Wisłą jest mało znany, być może dlatego, że wymyka się stereotypom. Na butelkach umieszcza zawieszki z polskim godłem, jednak daleko mu do taniego patriotyzmu. Jego wina są bardzo ekspresyjne, ale on sam jest bardzo skromnym człowiekiem. Stawia na ekologiczną uprawę – i to wcale nie dlatego, że wina ekologiczne są modne.
A miała być Australia
W 1996 roku Andrzej Greszta, dwudziestosześciolatek z Tereszpola-Kukiełek na Lubelszczyźnie, postanowił pojechać do Kröv. W tej mozelskiej wsi od lat mieszkał jego kolega z czasów szkolnych. Podsunął mu pomysł na letnią pracę u miejscowego winiarza. Greszta przyjechał i spodobało mu się. Na mozelskich zboczach poczuł się jak ryba w wodzie. Od tego czasu jeździł do Kröv co roku, aż do 2004, kiedy postanowił osiedlić się tam na stałe. Plan był prosty: nauczyć się tyle, ile się da, zostać winiarzem i zacząć pracować na własne konto.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!