Beee, beee
Beee, beee… beczy mój baranek wielkanocny z ośnieżoną mordką, bee… bee… kategoria B. Czuły jestem na ten dźwięk, sam beczałem lat temu dziesiąt, bee… bee… kategoria B, gdy chciano wziąć mnie w kamasze… niezdolny, niezdolny do służby, panie majorze, czasowo niezdolny, męczy mnie nerwica wegetatywna.
Nerwica wiąże się z kategorią B jak sznur z szyją. Nie mówi się o niej w domu powieszonego, pardon, sklasyfikowanego. W Château Figeac raz powiedziałem, w 2003, wizyta się przedłużyła. Wywołałem wilka z lasu, demony z piwnicy, grube księgi z szuflady. Pisałem o tym nieraz, bo nie mogę zapomnieć widoku seniora Thierry Manoncourta, lat ponad 80, rzucającego mi pod nos kolejne dokumenty z dossier żebraczego. Dossier błagalnego, dossier żądającego, dossier oburzonego. W ten sposób, wyobrażam sobie, z wątroby wyskakują liszaje i tańczą na swych krótkich nóżkach swój danse macabre, wyglądają jak bakterie w klozecie na reklamach Domestosa.
Nic, nic się nie wskórało, ani listy, ani dokumenty z profesjonalnymi ocenami win, wyższymi od Château Cheval Blanc, niczego nie dały, ani w roku 1996, ani dziesięć lat później w 2006, ani przy poprawce klasyfikacji grand cru classé w Saint-Émilion w 2012. Można znowu pisać, błagać, żądać dalej, teraz mamy czas do 2022 roku, do kolejnej rewizji emiliańskiej klasyfikacji.
W skrócie mówiąc, chodziło o awans z kategorii premier grand cru classé „B” do najbardziej prestiżowej – „A”. Dlaczego, mimo wysokich ocen, Château Figeac nigdy do niej nie trafił? Jeden diabeł wie, czort grasujący po piwnicach Saint-Émilion, po wapiennych korytarzach ze stemplem UNESCO. Mówi się najczęściej, że ceny, że rynek decyduje, że za tanio, wciąż za tanio. Parę lat temu na rynku Figeac kosztował najwyżej jedną dziesiątą (częściej jedną piętnastą) tego, co obecny król okolicy – Château Ausone; jedną szóstą do jednej dziesiątej drugiego członka komanda „A”, Château Cheval Blanc, i połowę tego (albo i mniej) co nowi członkowie kategorii „A”, od ostatniej klasyfikacji sprzed paru miesięcy, Château Angélus i Château Pavie. Wychłeptane, lecz przechlapane, bee… beee… Figeac znowu nie dostał się do tam, gdzie anonsują A. Choć tak bardzo stara się ceny podnieść, w 2011 en primeur wyszedł już tylko 50€ taniej niż Pavie.
Dumny ród Manoncourt, który w ostatnich latach nieraz odmówił sprzedaży posiadłości właścicielom Cheval Blanc, przez parę miesięcy po ogłoszeniu klasyfikacji jak najsłuszniej obnosił się ze swymi ranami. Jego obecny zarządca, hrabia Éric d’Aramont (zięć Thierry Manoncourta) klął na czym świat stoi, udzielał wywiadów, groził – wraz z innymi niezadowolonymi z nowej klasyfikacji – sądem. W roku 2012 „La Revue du Vin de France” pisała: „Éric d’Aramont, który przejął władzę w Figeaku, kontynuuje obraną przez posiadłość drogę i broni jedynego w swym rodzaju, bardzo osobnego stylu tego château, będącego kwintesencją elegancji i wyrafinowania”. Dalej redaktorzy powtarzali znaną prawdę, że młode wina Figeaka zbijają z tropu wielu degustatorów (czyli konkretnie: otrzymują niskie noty), ale po długich latach odkrywają swą wielkość.
29 marca dostałem sms od Wojtka z następującą informacją: Michel Rolland został zatrudniony przez pana Érika d’Aramont z misją tworzenia wina, które zasłuży na awans do kategorii „A”. Myślałem przez chwilę, że jest to primaaprilisowy żart, kwietniowa rybka, jak mówią Francuzi, nawet zachichotałem, bo świetnie wymyślony, bee… beee… beczka śmiechu… Ale nie, ponoć wcale nie. Więc pomyślałem: to jednak niesłychane. Nieprawdopodobne.
Niech chrzanikiem do tej rybki zwanej Rolland – słynnego, kontrowersyjnego enologa, odpowiedzialnego za unifikację drogich win bordoskich – będzie wieść, iż macza on ręce w trzech innych winach z kategorii „A”, Ausone i nowo wprowadzonych na najwyższy salon Pavie i Angélus. Ausone to inna historia, posiadłość legendarna od lat; natomiast Pavie i Angélus to w istocie parweniusze, którzy powoli wspinali się na szczyt. I z boską pomocą Rollanda dopięli swego.
Mogę już napisać notki z degustacji rocznika 2014 czy 2015: „Figeac, nadal wierny swej tradycji, zyskał bardziej nowoczesny wygląd; większa dojrzałość, atrakcyjny owoc, itp., itd. Ocena: 95+/100…”. Mogę też podać ceny, wreszcie zbliżone do tych z Pavie. Wykupujcie zapasy całego Figeaka u Mielżyńskiego; taniej nie będzie.
Sprawa wydaje się tak prosta, że aż podejrzana. Chce się mieć kategorię „A”, bierze się Rollanda, co oznacza w przyszłości, że Parker da winu 95–100 punktów, co oznacza, że ceny wzrosną, co oznacza, że wzrosną niepomiernie szansę na awans. Kategoria „A”, czyli zdolny do wszystkiego. Be, panie d’Aramont, to jest be, to nie jest kwintesencja elegancji i wyrafinowania. Może zresztą nie na hrabiego należy zwalać całą winę, lecz na konsylium rodzinne Manoncourtów. Przed dwoma miesiącami zatrudnili oni jako współzarządcę pana Jean-Valmy Nicolasa, współwłaściciela Château La Conseillante w Pomerol, powierzając mu misję „zdynamizowania wizerunku Figeaka i opracowania nowej strategii handlowej”. Więc, zdaje się, kolega zdynamizował i opracował.
Mam tylko jedną nadzieję. Taką mianowicie, że Manoncourtowie zachowali się jak dzielny wojak Szwejk. Pieprzyć to, chromolić. Wygłupić się, co się zowie, wszystko obrócić w anarchistyczny żart. Zatrudnić Rollanda, żeby pokazać głupotę systemu, ośmieszyć go jego własnymi środkami. Taka jest moja nadzieja. A przed nią bieży baranek.