#Ludzie wina: Nana Cichoń
Nana Cichoń
Od kilku lat związana z branżą winiarską, członkini Stowarzyszenia Sommelierów Polskich. Współpracuje z firmami w zakresie doradztwa marketingowego i PR, specjalizuje się w organizacji degustacji i prezentacji ofert. Wkrótce otwiera Winogalerię KruliQ na warszawskim Mokotowie – miejsce, gdzie sztuka będzie się przeplatać z opowieściami o winie. Pisze, podróżuje, próbuje, uśmiecha się i dużo mówi
Dlaczego wino?
Ponieważ, zgodnie z teorią Marcina Jagodzińskiego, jest takie samo jak ja: smakowite, ładnie pachnie i ma w sobie alkohol.
Mój ulubiony region winiarski to…
Zawsze była nim Burgundia, ale ostatnio moją uwagę przykuwa też wschodnia część USA, która jest coraz ciekawsza winiarsko i zupełnie odmienna od Europy jeżeli chodzi o podejście marketingowe do wina.
Gdy myślę o reinkarnacji, to jestem szczepem…
Raczej widzę się jako ten, co szczepi – korzystając z dobrej bazy daje nowe życie, a potem zabiera narzędzia i swój mały świat i idzie dalej.
Na co dzień piję wino…
Na co dzień pijam to, co mam w swoich skromnych zbiorach… Nie, żartuję, nie mam zbiorów. Ciekawość jest zawsze silniejsza, poza tym, jak większość kobiet, jestem niecierpliwa. Zgadzam się z Markiem Bieńczykiem, że najlepsze butelki trzeba pić samemu w ciszy o poranku – otwieram je w niedzielę, kiedy samochód ma wolne, a ja sama mam czas na leniwe przeżywanie.
Wino, które zmieniło moje życie…
Od jakiegoś czasu wino zmienia moje życie bez przerwy i szalenie, aż się boję co będzie dalej…
Najwięcej wydałam na butelkę…
Mam w pamięci bardzo cenne dla mnie butelki za niewielkie pieniądze i takie, które kosztowały dużo więcej, a nie wniosły w moje życie nic. Nie ma znaczenia ile wydasz, ważne jak pamiętasz.
Wino i jedzenie – warto łączyć?
Warto, ale osobiście wolę łączyć wino z człowiekiem albo książką.
Najtrudniejsze w winie jest…
Spotykając się z różnymi ludźmi w różnych miejscach widzę, że najtrudniejszy w winie jest początek – przekonanie do nowych smaków, zapachów, zasad degustacji itp. Sięgnięcie po pierwszy kieliszek „wytrawnego” zamiast ulubionego „półsłodkiego”. Pierwsze stwierdzenie „O! To jest wytrawne? Myślałem, że będzie kwaśniejsze.” Potem znowu cała żmudna praca nad kojarzeniem – dlaczego, skąd, po co, z czym. Przypominanie sobie geografii, chemii i historii. Oczywiście można pić wino po prostu jak napój alkoholowy, bez „rozważań”, ale skoro tak wiele osób podejmuje te trudy, czerpie z tego radość i sięga po nowe butelki – niezaprzeczalnie ma to sens.
Butelka, o której marzę…
Wypita z pewną osobą w trakcie szczerej i długiej rozmowy. Więc pewnie ze dwie butelki. Nawet może trzy.
Ludzie piszący o winie nadużywają słowa…
Nie lubię generalizacji, nie wszyscy piszą tak samo. Faktem jest, że różni autorzy często mówią w sposób pomnikowy i oderwany od rzeczywistości – z jednej strony narzekając, że większość Polaków pije nie to, co „trzeba”, z drugiej stawiając zakurzony, drewniany parawan między sobą a odbiorcą. Żeby do kogoś dotrzeć trzeba to robić w sposób zrozumiały dla tego, do kogo dotrzeć chcemy. To chyba największa trudność w winie właśnie – dostosować opowieści o winie do klienta, ale bez strat dla rzeczy, o której mówimy.
Przyszłość wina to…
W Polsce to na pewno zmiana podejścia i zrozumienie, że jedyną drogą jest wychowanie nowego konsumenta od małego – uczenie go mądrego sięgania po kieliszek (po który i tak sięgnie – lepiej dla wszystkich żeby było to wino, a nie ziemniaczany odlot) i że nie ma to nic wspólnego z deprawacją i rozpijaniem narodu. Ale nastąpi to zapewne za jakieś cztery kolejne kalendarze Majów, o ile w ogóle.