Pięknie się starzejesz, Grüner!
Kobiety podobno lepiej pamiętają chwilę, w której zrozumiały, że to właśnie jest miłość. Przechowują w swojej przepastnej pamięci dokładny zapis audio-wideo, który mogą sobie później do woli odtwarzać, żeby sobie przypomnieć, dlaczego wybrały tego właśnie jednego jedynego, który dziś wydaje się taki już nudny i przeciętny. Pamiętają w co były ubrane, jaka była pogoda, czym pachniały, a czym pachniał on. Czy jadły wtedy sałatę, czy właśnie wpatrywały się w gwiazdy, a w pustym żołądku wirowały tylko motyle.
Ja zakochałam się na zabój w Grünerze dokładnie trzy lata temu. Nie pamiętam, w co byłam ubrana, wiem, że nie pachniałam niczym, bo w pracy się nie perfumuję. Pamiętam za to, czym pachniał on, jak smakował, jak wyglądał. Pamiętam, co wtedy jadłam i z kim. Świadkiem mojego zauroczenia był Andrzej Daszkiewicz i nie dalej jak dwa miesiące temu, włócząc się między stoiskami na VieVinum, wspominaliśmy te wspólnie spędzone z Grünerem chwile i zastanawialiśmy, czemu ani on, ani ja do tej pory o tym zupełnie niezwykłym dla nas obojga wieczorze nigdzie nie wspomnieliśmy.
Rzecz miała miejsce w winiarni u Loimera. W niezwykle prostej, nowoczesnej przestrzeni tego budynku przy wspólnym stole zmieściło się jakieś 40 osób. W maluteńkiej kuchni gotowała dla nas ekipa z genialnego duńskiego Kadeau i do dziś nie wiem, w jaki sposób zagięli tam przestrzeń i zmieścili się w niej wszyscy, produkując genialne danie za daniem. Pamiętam, że przez całą kolację byli skupieni, ale uśmiechnięci, a na koniec wyszli do nas z butelkami piwa w rękach. Wypiliśmy ich zdrowie tym, co mieliśmy w kieliszkach, pora była bardzo późna, w głowach nam szumiało. Wokół nas unosiła się woń Rieslinga i Grünera oraz nieco przypalonego kurczaka – chłopcom z Kadeau pod koniec udało się nieźle nakopcić w ogródku i całe szczęście, inaczej nie uwierzyłabym, że to co, się tego wieczora wydarzyło w ogóle było realne.
Tematem przewodnim wieczoru był potencjał, jaki ma w sobie dobrze zinterpretowany Grüner Veltliner. Podano bodajże 7 dań, a do każdego, w ciemno, trzy różne wina. Naszym zadaniem było zgadnięcie, w którym kieliszku znajduje się GV, a w którym Riesling. Dodatkowo mogliśmy bawić się w znajdowanie w kieliszkach win gospodarza. Najważniejsze było jednak to, że Grüner Veltliner w tej degustacji szedł z Rieslingiem łeb w łeb, a musicie wiedzieć, że degustowane wina były coraz starsze. Kiedy w kieliszkach mieliśmy biel z lat 90., a nawet 80., zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy w stanie rozróżnić jednego od drugiego. Z wiekiem stawały się bowiem te szczepy niesamowicie do siebie podobne, nadawały na tych samych falach, mówiły jednym głosem.
O tym wieczorze, kiedy bezpowrotnie zakochałam się po uszy w Grünerze, przypomniałam sobie patrząc na bezkresną listę win wyjątkowej degustacji zorganizowanej w przededniu VieVinum: The Great Salon Vertical. Vintages 1988–2009. Miałam do wyboru ponad 200 austriackich etykiet, ale postanowiłam skorzystać z tej niezwykłej okazji, skupić się przez dwie godziny tylko na jednym szczepie i przywitać się z 20-letnimi Grünerami od moich ulubionych producentów, sprawdzić, co u nich słychać i czy ich urok wciąż tak bardzo na mnie działa.
”Salon” to wielki konkurs winiarski organizowany w Austrii już od 30 lat. Co roku 12 butelek każdego nagrodzonego wina odkładane jest do archiwum znajdującego w podziemiach ratusza w Zöbing, zarządzanego przez AWI (Austrian Wine Institute). Jak można się domyślić, dziś jest to istny skarb narodowy, którym instytut postanowił podzielić się z międzynarodową publicznością w ramach tej właśnie degustacji, która przeniosła mnie myślami do wielkiej kolacji u Loimera. Ponad 200 win, 30 lat historii, jakoś trzeba było ten temat przecież ugryźć!
Najmłodsze wina z listy miały 7–8 lat. Wszystkie były bardzo zwarte, napięte i absolutnie świeże. Piękny był Grüner Veltliner Reserve Ried Käferberg 2008 od Bründlmayera z Kamptal przez swoją fantastyczną, gotycką wprost strukturę, która przeniosła moje myśli do scen z Katedry Bagińskiego. Stylistycznie po przeciwnej stronie stał Grüner Veltliner Loam 2008 Kurta Angerera (również Kamptal) – to dość „młody” winiarz, swoją winnicę założył dosłownie od podstaw w 1995 roku. Ta etykieta to niesamowita ekspresja, mamy tu kremowość, pieprzność, egzotyczną owocowość, wino jest pełne, ale wciąż eleganckie i zwarte.
Uwielbiam Grünery oleiste, słone, lekko przydymione, jak Ecker-Eckhof Premium 2006 czy fenomenalny Ried Renner ze Schloss Gobelsburg. Lubię też ich ziołowość, kiedy pachną szałwią, lubczykiem, kiedy wydają się dosłownie doprawione gałką muszkatołową i białym pieprzem. Na tę potrzebę odpowiedzią był Loimer i jego 14-letni Ried Käferberg 2002. Ale Grüner starszy będzie też często zupełnie zielony, warzywno-ziołowy, na przykład te dwa z 1997: Ried Kremser Gebling z winiarni Sepp Moser – urzekające połączenie szałwii i mięty ze słonością oraz fenomenalny, fenkułowy, z ożywczymi aromatami ogórecznika, zimny, słony Strasser Gaisberg od Eichinger-Allram (dziś: Birgit Eichinger).
Czasem, kiedy Grüner zbliża się do dwudziestki, pojawiają się w nim aromaty miodu, karmelu, pieczonych jabłek na ciepłej jeszcze tarcie, dymu. Taki właśnie był Ried Schlossberg „P” 1998 do Fritscha. Na łopatki zaś rozkłada mnie wtedy, kiedy przenosi mnie do moich ukochanych Indii pachnących kurkumą, imbirem i curry. Smaragd Ried Loibner Berg 2000 F. X. Pichlera to była taka właśnie pocztówka w butelce.
Grüner Veltliner jest boski i wielowymiarowy, jak Ryan Gosling. Kiedy krzywię się na kwiatowe Gewürztraminery i landrynkowe Sauvignony, kiedy mam ochotę na zielony nos, na kamień na języku, na słoność, a nie po drodze mi akurat z kwasowością Rieslinga – sięgam po Grünera, bo wiem, że się dogadamy. Kocham go, tak po prostu. Jest fajny za młodu i kompletnie obłędny, gdy stuknie mu dwudziestka (a wiek wina powinno się przeliczać na ludzki podobnie jak wiek psa, choć psy umierają zdecydowanie zbyt szybko, a winu zdarza się wytrwać nawet do czterdziestki w całkiem niezłej formie). Dziękuję Fredowi Loïmerowi za kolację, podczas której moja miłość zakwitła. A Andrzejowi Daszkiewiczowi za to, że był świadkiem narodzin naszego intymnego związku i że do dziś mogę sobie z nim powspominać te niezwykłe butelki, które wtedy piliśmy.