Zjednoczone Stany Blaufränkischa
W obliczu wielu problemów współczesnej Europy związanych z tożsamością poszczególnych jej członków, jedna z degustacji zorganizowanych w tym roku w ramach targów VieVinum w Wiedniu wzbudziła bardzo duże zainteresowanie. Jej tematem był czołowy szczep Austrii – blaufränkisch, lecz to nie sam szczep, a podejście do jego prezentacji zaciekawiło wszystkich najbardziej. W jednej z pięknych sal wiedeńskiego pałacu Hofburg stanęli obok siebie producenci z Austrii, Węgier, Słowenii, Słowacji, Chorwacji, Czech, Niemiec i Rumunii, a bohater degustacji odkrył karty i ujawnił wszystkie swoje pseudonimy. Piliśmy więc i blaufränkischa, i frankovkę, frankinję i kékfrankosa.
Blaufränkisch jest bardzo wrażliwy w uprawie, za to genialnie oddaje w winie różnice terroir. Degustacja pokazała również różne podejście do jego winifikacji i starzenia. Kiedyś uważano, że potrzebuje on beczki i grubego pędzla photoshopa. Dziś coraz częściej bywa zwiewny i delikatny jak dobre pinot noir. Blaufränkisch jest plastyczny i gibki niczym Simone Biles.
Zacznijmy od żelazistego, mocnego i pikantnego Blaufränkischa ze wzgórza Eisenberg w południowym Burgenlandzie od jednego z absolutnych mistrzów Austrii w interpretacji tego szczepu – Uwe Schiefera. To człowiek pasji, który jednak na pytanie o wina zazwyczaj odpowiada, że chętnie porozmawiałby o czymś innym. Elegancki, schludny, ułożony, podobno prywatnie bywa towarzyską bestią. Jego Blaufränkisch Eisenberg Szapary 2009 zwala mnie z nóg mocnymi aromatami piwnicy, grzybów, a nawet górskiego owczego sera, które dość szybko i zaskakująco ustępują miejsca czystemu, soczystemu owocowi. Wąchanie tego wina to jak obserwowanie skomplikowanej sztuczki iluzjonisty, podczas której prawda okazuje się być zupełnie inna, niż wydawało się widzowi na samym początku. To samo wino w roczniku 2011 ma charakterystyczne dla tej parceli nuty żelaza, pomidorów oraz pikantno-słoną końcówkę – wszystko, za co kocham wina z tej apelacji.
Groszer Wein również może poszczycić się najlepszymi parcelami w Eisenberg. Ich cru Saybritz to pełne, konkretne wina. 2011 jest krwisty i dość jednak zgrzebny, pikantny, przestrzenny i elegancki. Gorący rocznik 2013, w którym nagle spadł wielki grad i winorośl gwałtownie zaatakowało przejmujące zimno, dał wino korzenne, taniczne i zdecydowanie namalowane grubszą kreską.
Piekielnie pikantne i urocze są blaufränkische Paula Achsa z Gols w Burgenlandzie. Altenberg 2007 jest wciąż młody, napięty i ożywczy dzięki nucie miętowej. 2011 to rocznik doskonały, wino pełne smaku, taniczne, lecz niepozbawione soczystego owocu. I znów ta charakterystyczna pikantność. Po drugiej stronie Jeziora Nezyderskiego znajduje się winnica Ernsta Triebaumera, który w swoich interpretacjach szczepu stawia na korzenność. Jego Blaufränkisch Mariental jest zazwyczaj bardziej zwarty, gęsty, choć 2013 zaskoczył lekkością dojrzałej maliny i zapachem kwiatów, które jednak znów chętnie ustąpiły aromatom przypraw.
Fenomenalne i nowoczesne są wina od Prielera (importer: Austrovin): porzeczkowy blaufränkisch Leithaberg DAC 2010, pikantny i jagodowy Goldberg 2012, skórzano-korzenny Marienthal 2012.
Fanom blaufränkischa mocnej budowy polecam również Kékfrankosa Nador z węgierskiej strony gróry Eisenberg – to potężniejsza, bardziej taniczna wersja szczepu. W ogóle węgierski kékfrankos to twardy zawodnik.
Coraz częściej blaufränkisch zaskakuje jednak lekkością i subtelnością – cechami, których kiedyś raczej mu odmawiano. Jak choćby ten z winiarni Bott Frigyes ze Słowacji (z domu Madziara). To były zdecydowanie najdelikatniejsze wina całej degustacji – pięknie kwasowe, z wyważoną słodyczą dojrzałej maliny i jeżyny, zwiewne i urocze.
Blaufränkisch niejedno ma imię. Dosłownie.
Na VieVinum 2016 podróżowałam na zaproszenie i koszt Austrian Wine Marketing Board.