Godzina myśli
Zaczynam myśleć, że fala butli naturalnych zwaliła się na nas po to, by rozwiązać kwestię długowieczności win. Zanim fala nadeszła, ludzkość winiarska pijąca wina od 10 euro za butelkę wzwyż tkwiła w sytuacji patowej: wiedziała, że chce pić ambitnie, że mondovino wymaga uważności, wiedzy i rytuałów, lecz stanęła wobec reczywistości, która zawisła w powietrzu jak nie do końca zdjęty biustonosz. Miało się przed sobą dobrą butelkę, kelner postawił na stole wyszukane dania, ale wybrane przez nas bordeaux, burgund, rioja czy barolo bodły w oczy rocznikiem równie młodym, co Janusz Gajos w
Czterech pancernych. Co robić, trzeba pić niedotarte, smakować przedszkolne i wyjść zadowolonym.
Dwa lata temu w
Beaune – gdzie jak gdzie, ale w Beaune! – w całkiem dobrej restauracji wyniuchałem
Nuits-Saint-Georges Premier Cru 2008 od
Henriego Gouges’a. Rocznik 2008, więc już dobrze, ale że to Gouges, którego wina potrzebują wyjątkowo długiego starzenia, zacząłem trochę sarkać. – Nie macie czegoś starszego? Właścicielka zrobiła wielkie oczy: – Jak to? Niech pan znajdzie w okolicy coś starszego, a stawiam koniak. Zamilkłem; wypiliśmy, było jeszcze nieco młode, ale już całkiem dobre.
W roku 2011 z kolei w tym samym mieście przyjaciel, który wybrał się tu specjalnie z Polski pokosztować burgundzkich rarytasów, zaprosił mnie na jakieś grand cru. Jeszcze lepsza restauracja, karta długa jak suknia Grażyny Torbickiej na rozdaniu Nike, stanęło na leciwym roczniku 2007. Niech panowie biorą, mówił właściciel, za chwilę i tego nie będzie.
Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu