Głos spod miotły (3)
Parokrotnie powracałem w przeszłości do tego dziwnego wina i do tej dziwnej winnicy, pisałem i gadałem o nim na lewo i prawo. No i jeszcze raz będę musiał, bo jeszcze raz się udało tego wina napić. W dodatku jego największego ponoć rocznika: 1970.
Chodzi o wino z niewielkiej posiadłości (1,85 ha) w podpirenejskiej apelacji Jurançon – obejmującej wyłącznie wina białe. Krzewy zostały posadzone w roku 1925 (odmiana petit manseng) – bardzo ubogie gleby na bardzo stromym zboczu – przez pana Baumarda i jego kuzyna pana Migné. Pan Migné w roku 1932 wziął za żonę Jeanne i żyli długo i może szczęśliwie aż do roku 1972, w który pan Migné wyzionął ducha. Jeanne jeszcze przez jakiś czas wytwarzała wino sama, aż wreszcie w roku 1986 sprzedała posiadłość właścicielwoi składu win w Paryżu, panu Renaud.
Największy paradoks w tej historii jest taki, że o winach pana Renaud, choć kontynuował produkcję (ostatni rocznik, o jakim wiem, to 2005, lecz to chyba nie koniec), pies z kulawną nogą się nie zająknął. Podczas gdy wino pana i pani Migné stało się legendą, o którą szepczą – już coraz ciszej, bo flaszki zniknęły – w paryskich piwnicach. To nie jest legenda złotousta i uniwersalna – jak w przypadku różnych bordeaux czy powiedzmy Château Rayas. To legenda cicha, dla wtajemniczonych, dla małej sekty iluminowanych; w tej chwili Clos Joliette jest jeszcze dostępne w jednym bodaj (może w kilku, lecz w Paryżu nie spotkałem gdzie indziej) miejscu; ten rocznik kosztuje najdrożej, 150 €, i została jeszcze jedna butelka.
Trafiłem zatem do sekty, bo podobne dzieje wina są jak młyn na wodę mojej wyobraźni, na moje winne wodogłowie; trafiłem do niej, zanim jeszcze tego wina się napiłem. A teraz wypiłem rocznik 1970 w słynnym (dla wtajemniczonych) towarzystwie degustacyjnym im. Kapitana Nemo, mającym siedzibę w gdyńskim Sea Tower na co najmniej XIX piętrze. Wino fantastyczne, zachowane jak ta lala, po 43 latach praktycznie bez śladu utlenienia. Bukiet wina słodkiego czy półsłodkiego, z typową nutą, jaką dają owoce i warzywa w puszce (kukurydza, mandarynka), lecz współgrającą z innymi aromatami – a usta wytrawne, długie, czyste, dojmujące.
Drugi paradoks związany z tym winem jest taki, że Jurançon słynnie z win słodkich (nie botrytyzowanych), a wina wytrawne – choć powstaje ich sporo – nie mają takiej famy i klasy. Lecz to miała klasę ewidentną. W innych rocznikach – w zależności od pogody – miało więcej cukru resztkowego, tutaj – nie więcej niż 4–5 g.