Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Dekokt w szacunku

Komentarze

Kiedy myślę o dziennikarskich podróżach winiarskich, przypomina mi się często rysunek z (bodaj) New Yorkera. Kurna chata, trzech tubylców w przepasce z piór i z obrączkami w nosach. Jeden z nich wygląda przez okno; na horyzoncie widać zbliżający się orszak białych ludzi. „Antropolodzy, antropolodzy!”, krzyczy z przerażeniem, na co koledzy chwytają laptopy oraz płaskolice telewizory i wybiegają ukryć je pod chrustem.

Parabola jest oczywista: „Dziennikarze! Dziennikarze!”. Oto nadchodzi banda pismaków, a high-tech winiarze udają winiarzy gruzińskich czy armeńskich sprzed paru tysięcy lat: drożdże wyselekcjonowane, a co to jest? Enzymy? Pierwszy raz w życiu słyszymy. Osmoza odwrotna? To jakaś pozycja seksualna? Opryski? Ta choroba dermatologiczna do nas nie dotarła. Terroir? O tak, po tysiąckroć tak! Wszędzie robaki, a i obiad z nich pyszny.

Chciałem długo i złośliwie o podróżach profesjonalnych opowiadać, lecz zamiast na ironii własnej, postanowiłem oprzeć się dziś na ironii cudzej, a wszystko dlatego, by przywrócić pamięci to cudowne i nieco już zapomniane słowo: dekokt.

Dekoktem natchnął mnie i napoił najwspanialszy polski wiersz o winie i o podróżach po winnym świecie. Mam na myśli rymy Jana Andrzeja Morsztyna napisane dla młodszego brata Stanisława i zatytułowane Do Stanisława Morsztyna Rotmistrza JKMości. Siedemnasty wiek, czysty barok poetycki, geniusz Morsztyna, małe cudo. Wszyscy winomani powinni się tego wiersza nauczyć na pamięć, zwłaszcza jeśli przygotowują się do egzaminu na MW.

Trudna to jednak sztuka; nie tylko ze względu na długość wiersza, lecz także na nazwy win i miejsc, które wyszły z użycia. Długość wiersza to nie zasługa autora, lecz adresata. Aby nie sprzeniewierzyć się prawdzie, trzeba przecież wymienić wszystkie trunki, a wina przede wszystkim, jakie Rotmistrz JKMości w swoim życiu wypił. Katalog jest bez końca i mógłby zostać uznany za ówczesny Atlas win świata, tyle że napisany do rymu.

I właściwie w jednym niekończącym się zdaniu. Początek brzmi:

Powiedz mi, bracie, boś ty zwiedział smaki

Trunków i napój piłeś niejednaki:

Po czym następuje wyliczenie tego, czego braciszek przez swój żywot zdołał się dotąd napić. A zdołał bardzo wiele. Zaczynając od Francji:

Piłeś wraz ze mną te, co Francuz daje,

Przyrumienione tylko wina d’Aye,

Piłeś burgundzkiej prasy potok z Bony,

I anżuł biały, i burdo czerwony,

I niefrancuskiej jakoby jagody

Słodki frontynjak nie cierpiący wody.

I co nie gardzi taką mieszaniną

Orleans, bitny pamiętną dziewczyną,

I prowanckiego marsylijskie tłoku,

I od Narbony wina z Languedoku;

Najwięcej napił się miły brat win włoskich, których wyliczenie zajmuje parę razy więcej wersów, gustował też w winach hiszpańskich słodkich, w winach greckich, mniej w niemieckich; rakuskich, czyli austriackich, otwarcie nie lubił („w rakuskich smaku mało, wapna wiele”). Łykał też polskie (takie sobie, ale że nasze, to się pije). Słowem doświadczenie zyskał ogromne, lecz o co brat poeta tak naprawdę go prosi, co Rotmistrz JKM ma „mu powiedzieć”? Mam nadzieję, że się domyślacie, a jeśli nie, to biada waszej wątrobie.

Pytam Cię, bracie, jak biegłego w trunku,

W jakim jest dekokt u ciebie szacunku?

Istotnie, Rotmistrz winoman wciąż zasięga rady doktorów, więc wiedzieć powinien. „Korzeń chiny”, „ostrużyny szasafrasu”, „drzewo z gwajaku”, inne dekokty?

Rozkoszuję się tym słowem, gdyż nieraz słyszałem je w dzieciństwie i niesie ze sobą nostalgiczny obraz ojca albo sąsiada pogrążonych w bólu głowy. Słowo powróciło w słynnej książce Moskwa – Pietuszki Jerofiejewa, którą tłumaczył na polski niedoszły kochanek mojej mamy. Dzisiaj zastąpiło je słowo „detoks” i jego derywaty, co nie brzmi już magicznie, lecz tylko medycznie.

A wierszem Morsztyna rozkoszuję się też dlatego, że rozrysowuje on tę inną, wyobraźniową mapę Europy – mapę ułożoną wedle winnic, a nie granic. My wszyscy nosimy w głowie własną, lecz podobną mapę Europy w głowie. Podróżując – albo też planując podróże czy marząc o nich – widzimy nasz kontynent ułożony wedle regionów winiarskich. I to jest mapa naszego życia.

No dobrze, ale jaki dekokt macie w szacunku? Woda źródlana lekko musująca? Trzy aspiryny? Cappuccino na potrójnym espresso? Wywar z muchomorów jadalnych? Sok z kapusty? Ogórkowa na kościach hieny? Kolejne chianti albo priorat? Jakkolwiek bądź, nie mówcie przy mnie o detoksie. Mówcie o dekokcie, a będzie wam przebaczone.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.