Czułość do wina
Sprawa stała się jeszcze istotniejsza w czasach pandemii, której przecież nie dałoby się przetrwać bez wsparcia ukochanego dionizjaku. Toteż najbardziej tego lata smakowały mi wina chorwackie, bo doprawdy zdrabniają się jak żadne inne: žlahtinka z Krku, vugavka z Visu, maraštinka z Hvaru, na jugo-nostalgiczną doczepkę jeszcze žilavka (od razu już zdrobniała w swej podstawowej formie) z Hercegowiny i tamjanisia z Serbii, no i oczywiście pošipek z Korčuli. (Plavaca nie pijam, a niezdrabnialny prč na szczęście już prawie wymarł). I pomyślałem, że moja wieloletnia preferencja dla win chorwackich wobec na przykład hiszpańskich ma głębsze emocjonalne podłoże, bo przecież nie da się przekonująco zdrobnić, a więc i pokochać, takiego tempranillo, albariño, mencíi czy garnachy. Zaś „bobalek” to już nie jest czułość, tylko śmieszność.
Śmieszność raczej niż namiętność sugerują też takie formy jak „merlocik”, „cabernecik” czy „sauvignonek”. Można by uznać, że stosunek Francuzów do wina nie ma w sobie nic sercowego, lecz opiera się raczej na racjonalizmie i dystansie. Potwierdzałby to fakt, że niektóre podstawowe w tym kraju odmiany, jak chardonnay czy syrah, zdrobnień nie posiadają (i niech was nie zwiedzie szeroko interpretowany w literaturze fakt, że syrah ma we francuszczyźnie rodzaj żeński), zaś znane powszechnie zdrobnienie „pinocik” wyraża chyba bardziej poufałość niż pasję. Jedyne wyjątki – clairetka, jacquerka, tannacik – pochodzą wszak z obszaru kulturowych i językowych mniejszości w obrębie Republiki.