Ciepły klimat zamiast mrozów
Miro przyjechał do Polski sprzedawać wino, choć serio nauczył się tego dopiero nad Wisłą. Vano w Warszawie zrozumiał, że wino inne niż domowe nadaje się do picia. Guillaume zrealizował marzenie i założył firmę importersko-dystrybucyjną. Wszystkim jest tu dobrze.
Do naszego kraju przybywali w różnym wieku, z innym bagażem życiowych doświadczeń i w odmiennych historycznych momentach. Najpierw, już w 1989 roku, pojawił się Gruzin, Vano Makhniashvili, dziś prezes firmy Marani. Miał niespełna 19 lat. Przyjechał na wymianę studencką. W Tbilisi było wówczas sporo Polaków, głównie handlarzy. – Dziecko, gdzie ty jedziesz? Tam się świat wali! – ostrzegała Vana nasza rodaczka. Młody Gruzin jednak się zdecydował: dotarł najpierw do Kielc, na kurs językowy, potem do Łodzi, na wydział chemii tamtejszego uniwersytetu. – Byłem młody, gdy nauczyłem się polskiego, więc mogłem się łatwiej zaadaptować – wspomina. – Szybko dostałem stypendium naukowe, poznałem wielu Polaków, którzy mi pomogli. O emigracji w ogóle z początku nie myślałem, ale w międzyczasie w Gruzji wybuchła wojna domowa i sytuacja bardzo się skomplikowała. Ostatecznie, w 1994 roku, zdecydowałem, że zostaję – dodaje.
– Poznałem Asię w 2006 roku w Wielkiej Brytanii, gdzie oboje pracowaliśmy. Nie chcieliśmy tam dłużej mieszkać – mówi Guillaume Deliancourt, który nie widział też przyszłości dla siebie w rodzinnej Francji. – Jedyne, co mógłbym robić w moim kraju, to zostać szefem eksportu w jakiejś winiarni, a to oznaczało bardzo dużo czasu poza domem i sprzedawanie win tylko jednego producenta. Nie interesowało mnie to. Polska stanowiła dla mnie wyzwanie. Nie miałem też nic do stracenia. W 2009 roku wzięliśmy ślub i założyliśmy w Poznaniu firmę importerską DELiWINA.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!