Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Ciepły klimat zamiast mrozów

Komentarze

Miro przyjechał do Polski sprzedawać wino, choć serio nauczył się tego dopiero nad Wisłą. Vano w Warszawie zrozumiał, że wino inne niż domowe nadaje się do picia. Guillaume zrealizował marzenie i założył firmę importersko-dystrybucyjną. Wszystkim jest tu dobrze.

Miro Pianca na początku swej działalności w Polsce znany był jako Miro Prosecco.

Do naszego kraju przybywali w różnym wieku, z innym bagażem życiowych doświadczeń i w odmiennych historycznych momentach. Najpierw, już w 1989 roku, pojawił się Gruzin, Vano Makhniashvili, dziś prezes firmy Marani. Miał niespełna 19 lat. Przyjechał na wymianę studencką. W Tbilisi było wówczas sporo Polaków, głównie handlarzy. – Dziecko, gdzie ty jedziesz? Tam się świat wali! – ostrzegała Vana nasza rodaczka. Młody Gruzin jednak się zdecydował: dotarł najpierw do Kielc, na kurs językowy, potem do Łodzi, na wydział chemii tamtejszego uniwersytetu. – Byłem młody, gdy nauczyłem się polskiego, więc mogłem się łatwiej zaadaptować – wspomina. – Szybko dostałem stypendium naukowe, poznałem wielu Polaków, którzy mi pomogli. O emigracji w ogóle z początku nie myślałem, ale w międzyczasie w Gruzji wybuchła wojna domowa i sytuacja bardzo się skomplikowała. Ostatecznie, w 1994 roku, zdecydowałem, że zostaję – dodaje.

– Poznałem Asię w 2006 roku w Wielkiej Brytanii, gdzie oboje pracowaliśmy. Nie chcieliśmy tam dłużej mieszkać – mówi Guillaume Deliancourt, który nie widział też przyszłości dla siebie w rodzinnej Francji. – Jedyne, co mógłbym robić w moim kraju, to zostać szefem eksportu w jakiejś winiarni, a to oznaczało bardzo dużo czasu poza domem i sprzedawanie win tylko jednego producenta. Nie interesowało mnie to. Polska stanowiła dla mnie wyzwanie. Nie miałem też nic do stracenia. W 2009 roku wzięliśmy ślub i założyliśmy w Poznaniu firmę importerską DELiWINA.

Dalsza część tekstu dostępna tylko dla prenumeratorów Fermentu

Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!

Zaprenumeruj!