Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Château Léoville Barton 2008

Komentarze

Ta nie tak duża, jak na bordoskie warunki, bo 45-hektarowa posiadłość uchodzi za ucieleśnienie tradycyjnego stylu Saint-Julien – tutejsze wina za młodu taniczne, surowe, dosyć szczupłe, z czasem nabierają gładkiej jedwabistej materii, elegancji i finezji, ukazując czysty porzeczkowy owoc. W latach 80. XX wieku zamkiem zaczął zarządzać Anthony Barton, od tego czasu jakość poprawiła się skokowo, dziś rządy sprawuje tu jego córka Lilian, która utrzymuje posiadłość w czołówce apelacji.

Château Léoville Barton. © Château Léoville Barton

Winnice obsadzone są w 70 proc. cabernet sauvignon, 23 proc. merlotem, a reszta to cabernet franc. Wina wytwarzane są w sposób tradycyjny, nie stosuje się tu zielonych zbiorów, winogrona zbiera się wcześniej niż nakazuje współczesna norma, beczki do winifikacji w większości są używane, fermentacja przebiega spontanicznie. Ten klasyczny styl potrzebuje czasu, zaczyna się otwierać po 10-15 latach.

Château Léoville Barton Saint-Julien 2008 – Bardzo piękny owocowy nos: jagody, maliny jeżyny, w ustach ten sam owocowy, soczysty smak, wysoka, cytrusowa wręcz kwasowość i wyrazista, choć drobna tanina. Lekka, niemal wiotka struktura. Pionowe, długie, obłędnie jedwabiste wino, w którym obok elegancji jest mnóstwo świeżości (Importer: Wine Taste by Kamecki, 490 zł). ♥♥♥

Château Léoville Barton Saint-Julien 2006 – Zapach tego wina z cieplejszego rocznika jest zachwycający: obok dżemu malinowego i galaretki z czarnej porzeczki, subtelne nuty kwiatów i lukrecji. W ustach zdecydowanie bardziej masywne od 2008, ze zbitą, kompaktową, wciąż mocną taniną. Zmysłowe, robiące wrażenie. Dobry rocznik dla restauracji, już dziś atrakcyjny. ♥♥♥♡

Château Léoville Barton Saint-Julien 2005 – Niemalże fioletowy w odczuciu, gęsty, skoncentrowany bukiet pachnący jeżyną, jagodą, czarną porzeczką, ściółką leśną. W ustach potwierdza się kondensacja, wino jest pełne, potężnie zbudowane, dojrzałe, z muskularną taniną. Przyjemne już teraz, choć potencjał ma jeszcze kilkudziesięcioletni. ♥♥♥♥♥

Léoville Barton Saint-Julien 1999 – Bukiet już wyraźnie ewoluowany: jest tu dojrzała śliwka, kompot z suszu, grzyby. Na podniebieniu bardzo dojrzałe, ale wciąż żywe, z aksamitną, sutą materią dobrze wypełniającą usta. Długie, z wtopioną, miękką taniną. Archetypowy smak zestarzonego bordeaux (Importer: Gentleman’s Wine Selection, 700 zł). ♥♥♥♡

Źródło win: degustowane na zaproszenie importerów.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Hm, to jest już nudne, ale… ceny jak zwykle z czapki. Szkoda, wciąż kilka kroków za normalnością. Cóż, wiadomo, akcyzy, przechowywanie, mało klientów, wiatr w oczy, mróz i deficyty wody. Nie da się, szklanka do połowy…w ogóle pusta :). Pozdrowienia dla mistrzów importu! A i tak warszafka pod krawatem łyknie na fakturę i powie przy grillu, że za tanio. Taka sytuacja ;).

    • Marcin Aleksander

      Hm, nudne to jest to utyskiwanie bez dokładniejszego przyjrzenia się sprawie. Po pierwsze, istnieje takie pojęcie jak cena wyjściowa. I raczej taką się oficjalne komunikuje. Gdyby nie mentalność rynku na którym drogie wina próbuje się kupować jak serki w biedrze (a jaki rabat dostanę jak kupię 3?) to oficjalna cena mogłaby być zapewne z 10 % niższa. Jeśli oczekuje Pan, że takie wina powinny kosztować 2 razy mniej, to powodzenia i prosze dalej nie czytać. A jeśli jednak, oto powody takich cen:
      weźmy średnią (nie najniższą! – a dlaczego objaśnię w kolejnym poście o ile będzie zainteresowanie) cenę za 1999 z Winesearcher – 98 eur (ex tax), czyli z vatem ok 120 eur. Czyli ok 530-540 pln. Plus bezpieczny transport: 30 pln za butelkę (chyba, że bierze się większą ilość – wtedy może być nawet darmowy). Co jednak stanowi wartość dodaną w moich butelkach 1999 – to fakt, że są ex chateau, nie od łańcucha jednego-pięciu, a może dzisięciu pośredników. Więc ryzyko co do kondycji butelki jest nieporównywalne. To zdaje się uzasadniać (plus wszelkie inne aspekty wspomniane w Pana poście) cenę o 20% wyższą od średniej europejskiej. Co do innych importerów – nie wypowiadam się. A z tą warszafką pod krawatem – jakiś resentymencik (skoro tak zdrabniamy)? Pozdrawiam

      • Paweł Parma

        Panie Pawle,
        czy w związku z tym, że kupuje Pan te butelki z chateau, ma Pan możliwość rekompensaty gdyby butelka okazała się wadliwa (korkowa)? Jesli tak, to czy kupując takie wino od sklepu w Niemczech też ma Pan taką możliwość ( zwrotu kasy, dosłania poprawnej butelki za darmo etc) ? Bo tylko w takiej sytuacji widzę sens kupowania ex chateau w przypadku tak młodych roczników jak 1999. Gdyby to był powiedzmy 1961 czy 1959 to argument za prowieniencją butelki miałby znaczenie.

        • Marek Hnatyk

          Panie Marku,
          z Niemiec nie kupuję, bo wyznaję zasadę, że im mniej pośredników tym lepiej – więc nie wiem, czy im można zwrócić, czy nie. Co do Bordeaux – zdarza mi się statystycznie 1 na 1000 butelek krokowych. Znacznie poniżej średnich statystyk i raczej biorę to na siebie, bo to naprawdę promil. Ale wina korkowe to zupełnie inny temat. Chodzi mi bardziej o przechowywanie. I tu wino nie musi być korkowe, tylko po prostu smakować nieadekwatnie do wieku, mieć wątłą strukturę. Dlatego pracuję tylko z dostawcami, którzy zgadzają się otworzyć „świętą oryginalną skrzynkę” i wysłać mi 1 butelkę do testu zanim kupię pozostałe 11.
          Ten 1999 nie taki zowu młody. Proszę mi wierzyć, miesiąc złego przechowywania może dwudziestoletnie znisczyć. Nie całkiem owszem, ale jakiś czas temu próbowałem Sociando Mallet 2003, dwie butelki – ex chateu i „z półki” (dosłownie) polskiego importera. Różnica była kolosalna.
          Jest wielu zachodnich sprzedawców, gdzie można okazyjnie kupić Bordeaux, ale mam z nimi ten problem, że odkupują np. wina z prywatnych kolekcji. Nie twierdzę, że zawsze są to wina źle przechowywane, ale ryzyko jest niepomiernie większe niż ex chateau.

      • Paweł Parma

        Uderz w stół… Dla mnie arytmetyka jest prosta: to samo wino mogę kupić w UE taniej (na razie pomijam kwestię transportu itp.), mogę pójść do sklepu i wydać połowę kwoty, która jest mi proponowana w Polsce za to samo wino. Nie mówię o kraju pochodzenia wina! Trzeba też pamiętać, Pan chyba też o tym pamięta, że właściciel sklepu ma jakąś prowizję, płaci podatki, opłaca prąd, może opłaca pracowników, płaci za wynajem, płaci za transport – i zdaje się wlicza to w cenę, ale mogę się mylić i może wszystko ma gratisowo? Retorycznie zapytam, dlaczego zatem mam płacić więcej, o wiele więcej…? A może dlatego, że wina i tak się sprzedadzą, więc po co cokolwiek zmieniać i koło się zamyka? Resentymencik mówisz Pan, otóż użyłem stereotypowego określenia, którego często autoironicznie używają sami zainteresowani, ci oczywiście, którzy mają nieco dystansu do siebie. Mam znajomych, którzy w ramach obiadów i kolacji biznesowych wciągają „drogie soczki” (określenie autentyczne) na fakturę, nikt nie wnika w ceny, jest fundusz do wydania i tyle. Jest target są ceny, rozumiem tę strategię. Jednak nie prowadzi to do poszerzenia rynku. Wbrew pozorom ludzie, których stać na takie wina i piją je regularnie, często liczą pieniądze w portfelu… Życzę wszystkiego najlepszego. P.S. Istnieją legalne sposoby kupienia wina na terenie UE i sprowadzenia do Polski. Są też powiedzmy: „alternatywne” ;). I jeszcze jedno, nie zawsze deminutywa mają wagę aksjologiczną, byłbym ostrożniejszy przy interpretowaniu ;).

        • Marcin Aleksander

          Już w pierwszych trzech słowach Pańskiej odpowiedzi zawiera się niestety kardynalny błąd. Otóż, powiedzenie „Uderz w stół…” oznacza mniej więcej tyle: rzuć aninomowo sformułowany zarzut, a ci, którzy mają poczucie winy zaczną na niego odpowiadać.
          Ten przypadek tu nie zachodzi. W tekście winicjatywy są wymienieni jasno dwaj importerzy, więc negatywne komentarze trudno odebrać inaczej niż jako wymierzone w nich. Warunek anonimowości upada.
          Wiele było komentarzy na winicjatywie a propos marży, cen itd polskich importerów i nigdy się nie wypowiedziałem, bo właśnie uderzenie w stół mnie bezpośrednio nie dotyczyło. Ale teraz dotyczy, więc odpowiadam.
          Kolejna sprawa, rozmawiamy o tym konkretnym winie, Leoville Barton 1999. Nie przeczę, że są importerzy i wina, gdzie Pana dictum, że Pan płaci połowę kwoty za granicą się stosuje. Ale proszę sprawdzić, czy w przyapdku tego konkretnego wina tak faktycznie jest. Jak wspomniałem, moja cena jest o ok 20% wyższa niż średnia na winesearcher. I zanim Pan zacznie argumentować, że to wstyd, że moja cena odstaje od najniżjszej na winesearcher, proszę poczytać o medianie cen, o wzrostach cen Bordeaux rok do roku (np. Ch. Kirwan +50% na przestrzenii 2014-2019). Jak ktoś kupił 10 lat temu dwa-trzy razy taniej niż ja płacę teraz – OK.
          To, co jest irytujące Was, komentatorów, to to, że wydaje się Wam, że nami, importerami (aczkolwiek mówię tylko w swoim imieniu) kieruje przepastna i nienasysocna chciwość. A prawda jest taka, że ja chciałbym kupować tego Leovilla w takich cenach, żeby sprzedawać blisko ceny z winesearchera. Nie przeskoczę jednak faktu, że 1) prawdopodobnie inna skala niż sklepy zachodnie (więc inne rabaty przy zakupie), 2) często najlepsze ceny są za wina zwyczajnie przezcenione bo były u kogoś „półkownikami”, 3) ceny te wynikają ze starych cen zakupu sprzed kilku-10 lat, 4) wina często sa skupowane z prywatnych kolekcji, brak gwarancji warunków przechowywania.
          Tak czy owak, proszę wziąć dowolny model samochodu używanego i zobaczyć rozziew cen. Nie wiem jak Pan, ale ja wolę wziąć z autoryzowanego komisu, dopłacić te 20-30%, i nie martwić się, że się rozleci przy pierwszej stłuczce.
          Ad. „warszafka” – jestem z poza Warszawy, elit społecznych itd i nie spejclanie mnie boli to określenie, bo mnie po prostu nie dotyczy. Zazwyczaj jednak ludzie używający zwrotu „warszafka” zawierają w nim mieszankę zazdrości i nienawiści. Może Pańska denotacja jest inna, prywatna, jednak jak mawiał Wittgenstein „znaczenie pojęcia jest sposobem jego użycia” – a sposób użycia jest taki taki, że jest to obelga wobec „sztucznie wzbogaconych bananów z warszawskich dobrych domów” (BTW. zapraszam do dyskusji jak faktycznie funkcjonuje pojęcie „warszafki” – ciekawe semantycznie, choć może niekoniecznie na łamach winicjatywy).
          Bardziej problemtyczne jest założenie, że klienci na takie wina to właśnie „warszafka” (tzn. zero wiedzy o winie, firmowy portfel). Ja osobiście takowych klientów nie mam. Ludzie płacą mi za dwie wartości dodane: a) pewność, że wina są w świetnej kondycji, że nie wydają pieniędzy na loterii, b) że mają dostęp do win, których ludzkie oczy nad Wisłą, a może i nad Garonną dawno nie widziały (choć to nie przypadek Leoville Barton ’99). Ex Chateau.

        • Marcin Aleksander

          Z nudów przeglądam stare artykuły i przypomniało mi się, że potraktowałem Pana poważnie udzielając obszernego komentarza do Pana uwag, natomiast nie doczekałem się Pana odpowiedzi. Dlaczego tak się stało?