Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Więcej tlenu?

Komentarze

Kiedy Wojtek Bońkowski postawił na stole butelkę Chapelle Lenclos 2007 (importer DELiWINA, cena 79 zł), poczułem nostalgiczny zew i zobaczyłem przed oczyma duszy mojej (czy tego, co z niej zostało po długoletnich degustacjach), jak biegnę – młodzian trzydziestosześcioletni – do paryskich delikatesów Grande Épicerie de Paris, by kupić to właśnie wino, Chapelle Lenclos. Jak dzień wcześniej je tam ku wielkiej radości odkrywam, biorę w rękę, pieszczę szkło ruchem znanym wszystkim chłopcom, jak cieszę się, że będę je miał. I jak wracam później przez parę lat po jego kolejne roczniki. Ostatni z zakupionych, mógł to być 1997, otworzyłem nawet nie tak dawno temu, w 2007, wino całkiem mi smakowało i było dobrze zachowane.

Chapelle Lenclos Madiran 2007
Powrót do przeszłości.

Teraz sączyłem jego nowe wydanie bez większej emocji; wino było, owszem, dobre, lecz dla mnie – zwłaszcza gdy myślałem o jego pochodzeniu – zbyt miękkie, niczym niedbale podana do uścisku dłoń.

W czasach, które wspominam, jego autor, Patrick Ducournau, był uznawany za wschodzącą gwiazdę francuskiego winiarstwa; przewodnik Bettane’a i La Revue du Vin de France wynosiły go pod niebiosa. To było jego pięć minut, później jego fama zaczęła przygasać, nie bez zdziwienia obserwowałem, że jego posiadłość – pisano, że wina są gorsze – znika z przewodników: w przewodniku Bettane’a z 2012 wymienia się aż 17 producentów w Madiran, lecz Ducournau wśród nich nie ma.

Nie sądzę, by jego wina miały być gorsze, a w każdym razie aż tak znacząco gorsze, aby wypaść z równie szerokiej, demokratycznej czołówki,. To raczej podniósł się poziom innych win z innych posiadłości. I może też zmieniła się moda; łagodność madiranów Patricka przestała uwodzić.

Patrick Ducournau. © Lesechos.fr.

Poza wspomnianym 2007 nie degustowałem innych jego win z ostatnich czasów, więc nie będę wydawał ogólnych o nich sądów. Tak czy owak rola, jaką Ducourneau odegrał nie tylko w Madiran, lecz na powszechnej scenie nowoczesnego  winiarstwa, zdaje się ogromna. Tyle że podzielił on los tych odkrywców, którzy pracując dla ludzkości, nie przemycili swego nazwiska do złotych ksiąg.

Ową historyczną zasługą Patricka Ducournau jest wprowadzenie w 1991 roku urządzenia do tzw. mikroutleniania (fr. micro-oxidation, ang. microoxygenation). Skromna rzecz. Tyle że bez niego nie byłoby parę lat później iluś tam setek parkerowskich przyznanych winom z bordoskiego Prawego Brzegu.

Pomysł na mikroutlenianie musiał zrodzić się w Madiran, czyli tam, gdzie garbniki mówiły dobranoc. Jeszcze parę godzin po przełknięciu taniny szczepu tannat w jego wersjach z lat 80. pozostawiały w ustach swój ślad szatańskiego pocałunku. Trzeba było wówczas wielu lat, długiego leżakowania, by wino z Madiran nadawało się do otwarcia. Delikatny akt przemocy zwany mikroutlenianiem miał przeanielić tannat, przystosować go do ludzkich ust.

Urządzenie do mikroutleniania. © Sogrape Vinhos.

Od mniej więcej roku 1996 w mikroutlenianiu rozkochał się Saint-Émilion, później niemal wszyscy w Bordeaux, później niemal cały świat winiarski. Bez niej nie byłoby win zwanych ultranowoczesnymi, modernistycznymi, parkerowskimi czy jakkolwiek. Bez niej nie odnosiłby takich spektakularnych sukcesów Michel Rolland (pamiętacie Mondovino? „Więcej tlenu!”), ani, później, Stéphane Derenoncourt, dwóch najważniejszych ludzi kształtujących w XXI wieku smak wina.

Na temat mikroutleniania (i Patricka Ducournau jako jednego z jej promotorów) powstało wiele naukowych rozpraw, a sama technika nadal wyzwala, zwłaszcza wśród enologów, żarliwe dyskusje; jej chemiczne oddziaływanie na wino nie jest nadal jednoznacznie rozpoznane. Rozmawiałem o niej w 2004 r. z prof. Denisem Dubourdieu, dziś sławą nad sławami, trzecim muszkieterem latającej enologii; on był jej żarliwym przeciwnikiem i nie wyobrażał jej sobie na Lewym Brzegu, gdzie dominuje cabernet sauvignon (bo też merlot lepiej się mikroutlenianiu poddaje). Inni byli jej dogmatycznymi zwolennikami, choć z czasem – trzeba przyznać – nauczono się ją stosować w sposób bardziej racjonalny, a nie na hurra.

Mikroutlenianie w akcji: jeden pracownik umieszcza sondę w beczce, drugi dawkuje tlen.

Dziś mikroutlenianie zdaje się w lekkim odwrocie, tak jak w odwrocie są wina garażowe, które na niej bazowały; tak jak w odwrocie jest w ogóle pewien model win. Czy okaże się ona tylko historycznym znakiem czasów, dwudziestolecia 1991–2010? Tak i nie; mikroutlenianie weszło już w krew i będzie nadal stosowane szeroko, ale przy produkcji win rasowych będzie używane, myślę, nieco bardziej umiarkowanie i sensownie. Nie da się wszystkiego na nie zwalić, lecz w jakiejś mierze odpowiada ono za zdziecinnienie smaku wina w rzeczonym (pi razy oko) dwudziestoleciu.

Źródło wina Chapelle Lenclos: nadesłane do degustacji przez importera.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Sławek Chrzczonowicz

    A propos madiranów przed Patrickiem Ducournau – Jim Ainsworth napisał tak: „Dwudziestomiesięczny okres dojrzewania w beczkach wzmacnia jeszcze nieznośną tytoniowość, jaką odznacza sie to wino w młodości, ale nadaje mu korzenny posmak, ktory z czasem powinien się rozwinąć w coś znacznie ciekawszego. Mówię powinien, ponieważ jakiś czas temu kupiłem kilka butelek z roku 1979 i od czasu do czasu wyciągam butelkę, by zobaczyć co się z nią dzieje. Po dziesięciu latach, moje wina są wciąż w kiepskim stanie i cały czas czekam by zabłysły właściwym im blaskiem…”
    Rzeczywiście zmieniło sie to w ostatnich latach, ale za sprawą kilku innych producentów, którzy potrafili, używając mikroutlenienia, trochę madirana zmiękczyć, nie odbierając mu jednak zadziorności. Oczywiście Brumont, Aydie, Labranche-Laffont, Crouseilles, Peyros czy Viella. Jednak nadal potrzebuja co najmniej 8 – 10 lat by zabłysnąć.

    pozdrawiam

    Sławek

  • Wojciech Bońkowski

    Zgadzam się z ze wstrzemięźliwą oceną tego wina – ani nie smakowało jak Madiran, ani jak specjalnie zrównoważone wino – miało przerost owocu nad strukturą, notabene charakterystyczny dla win mikroutlenionych.

    A co do celowości samej techniki – nie dalej jak tydzień temu pewien bardzo wysoko notowany producent w Barolo powiedział mi, o co tak naprawdę chodzi. „Natlenienie jednej cuvee, leżakowanej w kilkunastu beczkach, za pomocą tradycyjnych obciągów zajmuje mi cały dzień albo nawet dwa. Przy użyciu mikroutleniania sprawa jest zakończona po 40 minutach, wina nie trzeba przelewać, w piwnicy nic się nie brudzi. Poza tym można dokładnie kontrolować dawkę tlenu, co przy obciągu (przelewaniu wina z beczki do beczki) jest o wiele trudniejsze i wymaga dużych kompetencji”. Pewnie dlatego technikę rozpowszechnili enolodzy świadczący usługi przez telefon.

    • Anonim

      Wojciech Bońkowski

      Czyli jednak pieniądz :)

  • Anonim

    Ta technika została opracowana jako tańszy odpowiednik dojrzewania w beczce, w trakcie którego też to zjawisko zachodzi, tylko wolniej. Jaki jest więc sens stosowania jej dla win dojrzewających w dębie? Czy chodzi tylko o skrócenie czasu dojrzewania, czyli o rachunek ekonomiczny?
    Swoją drogą, czy nie powinno się raczej używać terminu mikroutlenowanie, ewentualnie mikronatlenianie? Oxygenation i oxidation to przecież nie są synonimy, a u nas przyjęło się mówić o mikroutlenieniu…czy na pewno słusznie?

    • Wojciech Bońkowski

      Anonim

      Mikroutlenianie, mikronatlenianie – wydaje mi się że to terminy bardzo bliskoznaczne. Jakoś od paru lat przyjął się ten pierwszy i przy nim bym pozostał. Notabene po angielsku potocznie mówi się „microoxidation” i po francusku też jest człon „oxidation”.

      Nie jestem technikiem, ale wydaje mi się że mikroutlenianie ma zastąpić okresowe obciągi, a nie starzenie w beczce. Beczka i tak jest – o ile wiem mikroutlenianie stosuje się w ogromnej większości do win dojrzewających w beczkach. I najczęściej właśnie do beczek się ten tlen wpuszcza.

      • Anonim

        Wojciech Bońkowski

        Oksygenacja (utlenowanie) to saturacja tlenem, a oksydacja (utlenienie) wiąże się ze zmianą potencjału redoks. Zapewne stosuje się tu skrót myślowy, bo zmiany zachodzące w winie polegają przecież na jego utlenianiu, chociaż sam proces „wpuszczania” do wina tlenu to bardziej jego utlenowanie ;).
        Dzięki za odpowiedź!

        • Wojciech Bońkowski

          Anonim

          Problem (być może marginalny ;-) jest taki że Słownik Języka Polskiego nie przewiduje słowa oksygenacja, więc musimy się salwować natlenianiem. A każde natlenianie pociąga za sobą w jakiejś mierze utlenienie ;-) Gdyby tak nie było to nie byłoby sensu natleniać.

          • Anonim

            Wojciech Bońkowski

            SJP nie przewiduje, ale Biochemia Stryera już tak :). Nie każde też utlenowanie pociąga za sobą utlenienie – tak jest w przypadku np. wiązania tlenu przez hemoglobinę. Oksyhemoglobina to właśnie utlenowana, a nie utleniona jej forma, bo hemoglobina nie jest donorem elektronów w tej reakcji.
            W kwestii wina – chyba nie warto tak różniczkować, rozdrabniać… :)
            Dzięki za odpowiedź!

          • Sławek Chrzczonowicz

            Anonim

            Wydaje mi się, że zgodne z rzeczywistościa i duchem jezyka byłoby zarezerwowanie terminu utlenienie czy utlenianie do sytuacji gdy mamy reakcję chemiczną, natomiast dla samego dozowania tlenu proponuję słowa: natlenianie, natlenienie. „utlenowane to jednak strasznie brzmi
            pozdrawiam
            Sławek

  • Anonim

    Co do odwrotu od stosowania MOX, ostatni akapit artykułu jak najbardziej trafiony. Literatura podaje, że do 2006 roku w samym Bordeaux sprzedano ponad 2000 urządzeń, tyle samo zakupiła „reszta świata”. Technika ta jest za to coraz bardziej popularna w USA. W 2007 roku, do stosowania MOX przyznało się 16% ankietowanych „small wineries”, 50% „medium-sized wineries” oraz aż 83% „large wineries” znajdujących się w USA.