California Wine Festival a stolik nr 3
Mam kierunki winiarskie, które uwielbiam i takie, które kompletnie mnie nie interesują. Jednych degustacji nie mogę się doczekać, wręcz rozkładam wirtualne krzesełko w kolejce zapisów na seminarium, inne (by użyć delikatnego określenia) nie wywołują u mnie przyśpieszonego bicia serca – choć wymagają odwiedzin z dziennikarskiego obowiązku. Od dawna miejsce wśród tych drugich zajmują te poświęcone winom z Kalifornii.
Największą z nich jest odbywający się w regularnych odstępach czasu California Wine Festival w Warszawie. Nie mam najmniejszych zastrzeżeń organizacyjnych, impreza jest zawsze perfekcyjnie przygotowana i podobnie było w tym roku, ale na myśl o rzędach dumnie prężących się butelek beczkowego Chardonnay czy dżemowatego Zinfandela włos jeżył mi się na głowie. A zaczął wypadać (szybciej niż ma to w standardzie), kiedy Krzysztof Dobryłko poinformował mnie przy wejściu, że zajmie się tekstem dotyczącym Pinot Noir. Bo to właśnie ten szczep jest dla mnie jedyną szansą na kontakt ze słowami „balans”, „równowaga”, a nawet – o amerykańska zgrozo – „kwasowość”. Tę szansę wykorzystałem trzy lata temu, teraz pozostało mi obejść się smakiem, podobnie jak z ciekawym seminarium dotyczącym Pinot Noir z doliny Russian River prowadzone przez Master Sommeliera Geoffa Krutha. Tak, o tym wszystkim przeczytacie w innej relacji. Mnie pozostało szukanie innych opcji.
Niestety alternatywa to w Kalifornii pojęcie mocno względne. Mimo zapowiadanej od lat (choćby tutaj) ewolucji w stronę lżejszego i świeższego stylu, wina eksportowane do Europy nadal są gęste jak masło orzechowe i słodkie jak waniliowy shake. Zmiany ograniczają się do lokalnego rynku – gdzie nadal sprzedaje się absolutna większość win kalifornijskich. Przykładem jest choćby Sauvignon Blanc. W porównaniu z poprzednią edycją Festiwalu ich liczba na stoiskach producentów zwiększyła się o jakieś 1000%. Nie wiem, czego po Sauvignon Blanc oczekuje konsument amerykański, ale w kilku przypadkach usłyszałem „to Sauvignon przypomina Wasze Chardonnay” (czyli fermentacja jabłkowo-mlekowa i starzenie w beczce).
Sauvignon w Kalifornii lepiej wypada w lżejszym tylu (tak, użyłem tego wyrażenia!), któremu dębiny się oszczędza, choć często są to wina mało wyraziste, wręcz anonimowe. Jedynym winem godnym polecenia w tej kategorii jest Duckhorn Sauvignon Blanc 2015. Tutaj dochodzimy jednak do kolejnej pułapki. Choć producent ma w naszym kraju importera – Wine Express – to właściciel tej firmy, John Borrell uczciwie postawił sprawę: tej etykiety nie importuje i nie ma tego w planie. Czemu? Bo jego cena przewyższyłaby większość bardzo dobrych Sauvignon z Nowej Zelandii…
Wędrówka po kolejnych stoiskach mogła utwierdzić w przekonaniu, że nie będzie to dobry dzień. Owszem, zdarzały się dobre wina, a nawet jeden czy drugi nieźle zrównoważony Zinfandel (tu palma pierwszeństwa tradycyjnie należy do Seghesio, importer: Mielżyński). Można też było posmakować ikon – jak choćby chwalonego już kiedyś przez Wojciecha Bońkowskiego Ridge Monte Bello, choć tym razem w mniej emocjonującym roczniku 2013, za to wreszcie z importerem – Winkolekcja – i przerażającą ceną (ok. 800 zł, dostępne wyłącznie dla sektora HoReCa). Częściej jednak trafić można było na różnego rodzaju kurioza, jak zdecydowanie mało zrównoważony, słodki Muscat pod nazwą Antigua (producent to niestety Merryvale, który miewa przecież świetne wina), oferowany w butelkach stylizowanych na znajomą whisky czy zwyczajnie – potwornie niedobre Pinot Gris i Viognier z winnicy Cline, reprezentowanej w Europie przez… czeskiego importera Kalifornskavina.cz.
I gdy zaczęła umierać nadzieja, ponownie Krzysztof Dobryłko niczym prorok wskazał mi stolik z numerem 3. Nagle znalazłem się w zupełnie innym świecie.
Stało przede mną dwóch wesołych Kalifornijczyków – Alex Krause i John Locke – oraz zdecydowanie nieoczywiste tego dnia i w tym miejscu wina, pochodzące z dwóch winnic – Bonny Doon (w której Alex odpowiada za eksport) i Birichino (ich wspólny projekt). Bonny Doon to kultowa winiarnia założona przez Randalla Grahma (pierwsze wino powstało w 1986 roku), początkowo miała być małą kalifornijską Burgundią (jakież to amerykańskie…), ale z czasem skupiła się po prostu na francuskich odmianach winorośli. Jej dzieje były burzliwe, dla nas liczą się dwie daty – 2004 kiedy przeszła na uprawę biodynamiczną – i 2010 – kiedy Grahm uznał, że winnica stała się za duża i sprzedał jej większość, tak by móc skupić się na pracy z winoroślą, naturalnymi drożdżami i uprawą biodynamiczną. Próbując powstających tu win, z pewnością można uznać że działania za udane. Wrażenie robiło już podstawowe, grejpfrutowo-cytrusowe Gravitas 2015 (sémillon i sauvignon blanc), ale prawdziwe emocje przyniosło Le Cigare Blanc 2013 (roussanne, grenache blanc i picpoul) – niesamowicie soczyste, owocowo-ziołowe, wręcz anyżowe, oraz Le Cigare Volant 2011 (mourvèdre, syrah, grenache i cinsault) – świetnie ułożone maliny i wiśnie, czekolada i ziemisty posmak; wielka klasa!
Klasę pokazały też wina Birichino. Projekt jest znacznie młodszy (rocznik 2008), lecz podobnie jak w Bonny Doon celem jest tu troska o jak najlepszą ekspresję owocu i równowaga win powstających z małych, rodzinnych i jednych z najstarszych w całych Stanach Zjednoczonych winnic. Dowody? Proszę bardzo. Malvasia Bianca (!) 2014 powstaje z 30-letnich krzewów, robi wrażenie nutami żółtych kwiatów, skórki pomarańczowej i gorzkich ziół. Saint Georges Zinfandel Old Vines 2014 to już 92-letnie krzewy i pewnie jedyny taki zin na świecie – niemal lekki, mile kwasowy, przyprawowy. W niczym nie ustępuje mu Grenache Besson Vineyards Old Vines 2015 ze 105-letnich krzewów. Maliny, poziomki – młodziutkie, ale już dziś po prostu pyszne.
I wreszcie crème de la crème – cinsault z najstarszej uprawy tego szczepu na świecie. Mamy rok 1888 – w Brazylii znoszą niewolnictwo, W Anglii szaleje Kuba Rozpruwacz, Karl Benz konstruuje pierwszą skrzynię biegów, w Waszyngtonie zostaje odsłonięty pomnik Waszyngtona, a w Kalifornii ktoś sadzi krzaki tego szczepu. Dziś mając 129 lat na karku nadal rodzą owoce, wykorzystywane do produkcji wina Cinsault Bechthold Old Vines, a to z rocznika 2015 ma w sobie tyle lekkości i elegancji, że próżno analizować tu poszczególny nuty w bukiecie. Obie winnice nie mają jeszcze dystrybutora w Polsce, ale wierzę, że znalezienie ich będzie największym plusem opisywanego wydarzenia.
Degustowałem na zaproszenie California Wines Polska. Winicjatywa była partnerem medialnym California Wine Festival 2017.