Wino, o którym marzę w 2012
Jakieś białe… – odpowiedział przy sąsiednim stoliku w restauracji jeden pan drugiemu mlaskając obficie, gdy ów drugi zapytał – Co pijemy? Zerknąłem dyskretnie, jaka to butelka pręży się na stole. Chardonnay Marimar Torres, Russian River, no ładne mi „jakieś”, obyś sczezł, pomyślałem. Nie jest to wprawdzie naftowy brzytwopodobny riesling, którego my winoholicy tak lubimy (albo lansujemy się, że lubimy), ale słowo „jakieś” zabrzmiało, jakby recytowała Szekspira w oryginale Renata Beger. Zabolało. Ból to metafizyczny i ból podwójny, nie pijam Marimar ani na co dzień, nawet od święta, zresztą świąt i tak nie obchodzę, więc ukłuło mnie żądło winiarskiej zazdrości. No i ból nielogicznej składni, która dla słowa „jakieś” nie przewidywała miejsca w zdaniu obok topowego chardonnay szanownej siostry pana Miguela Torresa, rządzącej w winnicy w Sonomie.
To chardonnay jest w swojej obfitości barokowe i nie skąpi degustatorowi aromatów i inspiracji. Dla kuchni azjatyckiej, do której często mam okazję dobierać wino, jest jednak partnerem trudnym. Łączenie wina z daniami o tak szczodrej przyprawowości nastręcza problemów, choć nie są to problemy nierozwiązywalne. Stylistyczny i geograficzny rozkrok, w którym stoją, te dwa światy można zmniejszyć.
Nie będę poruszał tematu gewürztraminera, którego zdolności podkreślania smaków kuchni azjatyckiej są moim zdaniem mocno przereklamowane (o tym kiedy indziej). Szczepy środkowej Europy, głównie riesling i grüner veltliner, są z racji swojego charakteru doborem najczęstszym i najczęściej trafionym. Pomocne okazują się w nich kamienne, naftowe (tfu…) aromaty wraz z powściągliwym owocem spod znaku gruszki, jabłka, mango. W większości przypadków jednak odnosiłem wrażenie, że te wina (mówiąc ogólnie i nie wchodząc w szczegóły resztkowych cukrów, siarki i terroir) pasują tylko na zasadzie włożenia białej kartki pod zadrukowaną kalkę techniczną. Ostrości się zaostrzają, zaoblenia się wyoblają, smaki są bardziej czytelne. Często podejrzewałem, że wino spłukuje z palety coś, co miało w założeniu podkreślić.
Wolę zdecydowanie wina pozostawiające pewien niepokój. Przede wszystkim biały węgierski wytrawny furmint, dobrze byłoby szamorodni száraz, częściowo zawierający grona zbotrytyzowane, ale bez botrytisu też jest git. Najbardziej popularny Tokaj Mandolás od Oremusa jest bardzo dobrym winem, ma sporo ciała, migdałowej słodyczy, trochę owoców, ale przede wszystkim intrygujące wrażenie pozostawia słonawa powierzchowność. Zwłaszcza z kuchnią tajską – mleczkiem kokosowym, galangalem, trawą cytrynową, krewetkami (jednym słowem – zupą Tom Yum).
Jakie wino w 2012 roku zatem? Niech będzie… jakieś białe. Jeżeli czerwone, to nie wiem, co tam popijał Ernst Junger codziennie, ale na pewno to.