Głodna Kamińska na Sri Lance
Sri Lanka to nie kraj dla spożywczych hedonistów. Pierwsze dwa dni są interesujące, potem już tylko banany i banany. Ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że jem prawie wszystko i wszędzie. Na straganach, na plaży, z kociołków i z papieru, z mięsem i bez, na ostro i na mega ostro. Nie mam nigdy problemów żołądkowych, ponieważ absolutnie zawsze na tego typu wyjeździe zaopatrzona jestem w butelkę mocnego trunku. Zazwyczaj jest to whisky, którą zażywam rano, po południu oraz wieczorem (jeden łyk starcza, niedobre to w takim upale jak lekarstwo i tak je też traktuję). Nie sprawia mi to przyjemności, ale skutecznie chroni przed inwazją obcej flory bakteryjnej.
Po przyjeździe radośnie rzuciłam się na stragany z owocami. Świeże kokosy to zdecydowany numer jeden lankijskiej „kuchni”. Najpierw wypij, potem koniecznie zjedz. Do zjedzenia użyj „łopatki”, którą sprzedawca chętnie zrobi Ci z kawałka Twojego orzecha. Miękki, lekko mdławy środek zaspokoi głód i zastąpi śniadanie.
Pierwszy obiad „u rodziny” też wywołał u mnie euforię. Ryż w jednej wielkiej misce i trzy paćki (czyli curry) w pozostałych. I niezbędne przypomnienie, jak poprawnie mieszać wszystko na talerzu palcami, a następnie umiejętnie przenieść jedzenie do ust. Jedna papka to soczewica, druga to soja w ostrym curry, trzecia – kokos w bardzo, bardzo ostrym sosie (pol sambola – moje ulubione danie). Wszystko smaczne. Niewyszukane, lecz smaczne. Do tego papadam – czyli placko-czipsy smażone na oleju kokosowym.
Następnego dnia na śniadanie jadłam to samo. Na obiad spod sterty gazet, którymi pani domu zasłaniała miski z jedzeniem moim oczom ukazał się znany już widok, z tą różnicą, że jedna paćka zawierała zieloną fasolkę. Chcecie wiedzieć, co było na kolację? Domyślcie się!
W przydrożnych jadłodajniach sytuacja ta sama. Kociołki lub miski z ryżem i trzema rodzajami curry (zawsze soczewica, sambola i coś jeszcze: soja albo czasem danie z przegotowanych jajek w curry – całkiem smaczne i ciekawe). Na śniadanie, na obiad, na kolację. Dobrze, że przynajmniej podawane na wesoło, na talerzu prawie zawsze owiniętym foliową torebką – czysto, praktycznie, elegancko. W Indiach na to jeszcze nie wpadli.
W mojej torbie w coraz większej ilości zaczęły się pojawiać banany, które musiały zastąpić mi posiłki. Po kilku dniach w środku wyspy miałam już naprawdę dość.
Ukojenie przyniosło wybrzeże. Są ryby, krewetki, kalmary i inne morskie potwory. Niestety, wszystkie w podobnym sosie, na frytkach lub ryżu. Bez polotu, który tak mnie urzekł w Indiach. Ale tak, wybrzeże to i tak ukojenie.
Czego szuka Kamińska w podróży oprócz ciekawych smaków na talerzu (z folią lub bez)? Wina! „Wine? Wine shop? Any wine in this town?” – chodziłam i pytałam… Nie mogłam pytać wszędzie, bo w takiej Maveli to zapytać można co najwyżej warana lub psa na pustej plaży. Okoliczne wioski do dziś nie podniosły się po tsunami sprzed dziewięciu lat. Ludzi przesiedlono, całe rodziny pogrzebano w ogródkach, zaznaczono na palach dokąd sięgała woda. Pies z kulawą nogą tamtędy chodzi i to niejeden. Czasem jakiś człowiek stoi gdzieś i patrzy. Sklepik jest, można kupić wodę, herbatniki i karty do gry. Kupiłam wszystko, co było. Herbatniki zjadły mrówki, karty i woda się przydały. O wino nie pytałam.
„Wine” to dla tubylców każdy napój alkoholowy. „Wine” to piwo (na wyspie jest jedna marka – Lion dostępny w wersji podstawowej lub, rzadko, w wersji Strong – ta jest lepsza) lub arak – lankijska „whisky” z kokosa. Piwo piją turyści, arakiem upijają się miejscowi. A wino? No, czasem można znaleźć. W Tangalle na południu Sri Lanki wpuszczono mnie do środka sklepu alkoholowego, żebym mogła sobie wybrać moją truciznę. Zazwyczaj kupuje się z zewnątrz, przez kraty, ale turystę czasem traktują specjalnie i pozwalają poszperać po półkach. Znalazłam Gato Negro, Carlo Rossi i Condor Peak. Wybór jak u nas w Krynicy Morskiej. Coca-cola winiarstwa jest i tutaj. Ciesz się, turysto!
Oto polecane miejsca, w których można zjeść coś smacznego (przepraszam za brak nazwy kilku garkuchni, ale naprawdę dacie radę je odnaleźć na plaży):
Miejscowość Unawatuna:
South Ceylon Restaurant – dom przy głównej drodze na plażę. Menu wegetariańskie, pyszna zapiekana fasola z mleczkiem kokosowym, smaczny humus, świetna tortilla. Towarzystwo psów właściciela jest miłym akcentem.
Ostatnia restauracja na plaży w stronę świątyni – europejski klimat, obrusy i kieliszki. Ta Europa to tylko pozory, ale kalmary są pyszne, a ryby dobrze zrobione.
Sunil Garden – ratunek, kiedy potrzebujesz czegoś swojskiego: jest mocne espresso, domowe ciasteczka, naleśniki…
Koko’s Restaurant – pizza z pieca opalanego drewnem, naprawdę niezła. A właściciel wieczorami puszcza na ekranie filmy i mecze.
Miejscowość Tangalle:
Ostatnia restauracja na plaży w stronę portu– pyszne homary.
Miejscowość Galle:
Fortaleza – wymuskane miejsce z nowoczesną kuchnią. Pyszne zupy, koktajle, a świetnie doprawione warzywa i krewetki grillujesz sam. Bardzo miła odmiana.