Piąta klepka
Streszczę dziś artykuł o beczkach z La Revue du Vin de France, gdyż francuska literatura winiarska jest mniej czytana niż angielska.
Po pierwsze, Stockinger. Największa dziś gwiazda światowego bednarstwa, ledwie 1500 beczek (i 250 kadzi) rocznie. Mówił mi kiedyś o tym Gérard Gauby, a w zeszłym roku opowiadał mi Michel Riouspeyrous, najlepszy producent win z baskijskiej apelacji Irouléguy; byłem zdziwiony, że nawet on, w końcu wytwórca win mało znanych, sięga po drogie beczki austriackiej legendy. Teraz dowiaduję się, że zakupy robią u Stockingera inni moi ulubieni winiarze: Chave, Jamet, Roulot. Nie mogą być to duże ilości, produkcja jest ograniczona, a ponadto wymienieni mistrzowie z wielkim umiarem używają nowego drzewa. Kiedyś, wiele lat tamu, ojciec Chave oznajmił dziennikarzowi: – Owszem, ja też zacząłem używać nowej beczki. – Ile ich Pan kupił? – zapytał dziennikarz. – Jedną.
Po drugie, co jasne, ceny dębu rosną. Oblicza się, że gdyby tempo wzrostu cen się utrzymało, za dziesięć lat jedna barrique kosztowałaby 2700€ – dziś wykłada się na nią średnio 650€ . Zawsze mnie ciekawiło, ile trzeba poświęcić drzewa, żeby zrobić jedną beczkę. Teraz się dowiaduję: z dwustuletniego dębu, ważącego około 100 ton, można otrzymać 100 kg drzewa pierwszej jakości, co starczy na wytworzenie dwóch beczek. Z tego w kontakt z winem wchodzi ledwie 5–10 kg dębu.
Po trzecie, od kilku lat szerzy się moda na luksusowe beczki super premium – robione z najlepszego drzewa, z wyjątkową starannością itd. Na przykład beczka T5 od Taransaud, czy Icône od Séguin-Moreau. Cena około 1200€, czyli dwa razy tyle, co za beczkę „normalną”
Po czwarte, szerzy się równolegle moda na beczki, jakby tu powiedzieć, garażowe czy butikowe. Pochodzące od bardzo małych bednarzy, sygnowane ich nazwiskiem. Malutka produkcja, wysoka jakość, długie kolejki klientów. W tej chwili najgorętszym nazwiskiem na rynku jest Stéphane Chassin, zaopatruje się u niego m. in. Domaine de la Romanée-Conti.
Po piąte, od lat rośnie fala oszustw lub małych kłamstewek. Producent oznajmia na przykład, że jego beczka pochodzi wyłącznie z debów rosnących w lasach Tronçais czy Alliet (dwa najbardziej renomowane źródła francuskiego dębu), a tymczasem do produkcji dorzuca się pewną ilość drzewa mniej szlachetnego, albo po prostu rosyjskiego. Oficjalnie, wedle brukselskich nakazów w beczce o określonym pochodzeniu może być 30% drzewa z innego miejsca. Ale zdarzały się przypadki – karane sądownie, np. sam Taransaud – że było go ciut więcej, np 65%. W tej chwili wypracowuje się naukowe sposoby kontroli pochodzenia dębu, ale słabo to idzie. Jak wyznaje jeden ze znanych producentów w Châteauneuf-du-Pape, na 10 beczek, które kupował w ostatnich latach, sześć było w porządku, dwie były znakomite, dwie do wyrzucenia.
Po szóste, aby obniżyć koszt użycia dębu, szuka się procedur zastępczych. Używa się już nie tylko chipsów dębowych, klepek wsadzanych do kadzi czy dębowych naparów. Firma Renaissance proponuje beczkę do składania. 24 klepki, dwie pokrywki, sześć pierścieni itd. Ponieważ w trakcie starzenia wina w dębie, wino przeciska się przez nie więcej niż 2–3 milimetry drzewa, warstwa wewętrzna klepki robiona jest z dębu szlachetnego, a zewnętrzna z byle jakiego. No i winiarz sam musi beczkę wypalić – czego nie rozumiem, bo to jest w bednarstwie winiarskim największa sztuka. Cena 2,5 razy niższa niż gotowej beczki
Po siódme, rośnie w siłę teoria, że TCA, substancja powodująca zniszczenie wina („korek”), znajduje się w samych beczkach i jak piąta kolumna podgryza wino jeszcze przed zakorkowaniem, co powoduje ogromne scysje w świecie bednarskim. Szef jednego z laboratoriów (co prawda żyjącego ze sprzedaży systemów kontroli jakościowej beczek) mówi wprost: „Bednarstwo francuskie chowa głowę w piasek i neguje oczywistość. Mamy sytuację podobną do tej sprzed dwudziestu lat, gdy jakość korków była godna pożałowania”.
Po ósme i moje, mniej nowej beczki, a świat będzie lepszy i lasy będą piękniej szumiały. Wystarczy jedna, jak mówił stary Chave.