25 lat u Fukiera
Ostatni raz byłam tam 18 lat temu. Zrobiłam ankietę wśród znajomych: większość bez problemu pobiła mój wynik. Każdy Fukiera zna, ale właściwie nikt tam nie chodzi. Jest tyle nowych miejsc w bardziej seksownych dzielnicach. Konkluzja taka, że na Stare Miasto zabiera się tylko ciotki z USA, a nie modnych, brodatych kupli z Kopenhagi.
Błąd to wielki i niewybaczalny. Fukier odwiedzony przeze mnie po tak długim czasie, zapomniany, zakurzony w mojej pamięci, okazał się bajeczny bajkowością Alicji w krainie czarów i smaczny smacznością odświętnego obiadu u babci (dodam, że u babci obiektywnie świetnie gotującej).
Lara Gessler postanowiła staruszkowi dodać trochę życiowej energii, sprawić, by był bardziej trendy i cool. A czas na to najlepszy, bo przecież lubimy to, co stare, trącące myszką, ale kuszące dawną elegancją i stylem. Ja widzę w niedalekiej przyszłości u Fukiera pokolenie Pankracego w sukienkach z lumpeksu i okularach à la Jaruzelski wcinające kołduny i nereczkę cielęcą. Czas najwyższy odgruzować w naszych głowach Stare Miasto.
Ale po kolei. Zachwyt mój wynika z Wieczoru Węgierskiego zorganizowanego przez restaurację wspólnie z importerem win Rafa Wino i sommelierem Adamem Pawłowskim MS. Lara Gessler wybrała z karty kilka tradycyjnych polskich dań, a męskie grono dobrało do nich flaszki z krajów tradycyjnie z Fukierem związanych, czyli z Austrii i Węgier.
Na aperitif zaserwowano tokajskie bąbelki Gróf Degenfeld Extra Brut 2011, o których pisaliśmy już rok temu – wciąż są w świetnej formie.
Śledź w lubczyku miał wybór pomiędzy Abráhám Tokaj Furmint Doxa, który podbijał słodycz dania lub Winzer Krems Grüner Veltliner Goldberg, którego kwasowość przecinała rybę jak żyletka, a zieloność wina podkreślała smak lubczyku – zioła tak bardzo polskiego i tak cudownie aromatycznego. Mój faworyt.
Jak polska kolacja, to musi być tatar. Do niego Adam Pawłowski zaproponował Cabernet Franc, który dosłownie doprawiał mięso swoją pikantnością i korzennością. Janus Cabernet Franc z Villány to prężny, kwasowy kompan surowej wołowiny.
Kolejne danie było trudnym wyborem dla biesiadników. Co bardziej pasuje do tokaja szamorodnego: nereczka cielęca czy kołduny litewskie? Zanim podniesie się przy komputerach pomruk zaskoczenia, pospiesznie doniosę, że Karádi & Berger Tokaj Szamorodni 2010, to Tokaj wytrawny, utleniony, w stylu przypominający sherry ze swoją słonością, posmakiem umami i skórki razowego chleba. Większość biesiadników oddała głos na kołduny i dziwić się trudno, bo same w sobie były po prostu doskonałe. Nereczki cielęce zaś to danie z założenia trudne, ale połączenie ich z tym tokajem to decyzja diabelnie sprytna. Stał się on szkłem powiększającym dla smaków na talerzu: podbijał umami, podkreślał przyprawy – mistrzostwo.
U Fukiera warto też spróbować jesiotra z czerwonym kawiorem na cudownym sosie holenderskim. Fenkułowy Winzer Krems Riesling Pfaffenberg 2013 to kompan do niego idealny. Podobnie z miękkim combrem z sarny, do którego pasuje jak ulał mięsisty, skórzany, wędzony Merlot od Bolyki – jednego z moich węgierskich ulubieńców.
Lubię takie wieczory przy stole, kiedy wszystko zmierza do jednego, kluczowego momentu, pokazującego, że naprawdę warto łączyć jedzenie i wino. Udanych par w menu mieliśmy dużo, ale fois gras z winogronami i sękaczem plus Budaházy Furmint Hárslevelű to było bajeczne unisono. Gryczany tokaj i hedonizm sękacza na słodko-tłustej wątróbce – to będzie moja tegoroczna proustowska magdalenka, do której wrócę pamięcią niejednokrotnie. Mam nadzieję, że i danie, i wino dostępne dla zwykłych śmiertelników u Fukiera będzie już zawsze.
Jadłam i piłam na zaproszenie restauracji U Fukiera i importera Rafa Wino.