Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Sommelierze, uciekaj!

Komentarze

Hitem internetów w wieczór wyborów prezydenckich był mem lotniska w Modlinie „z Modlina najtaniej”. Jak każda genialna reklama, wywoływał uśmiech, ale i uznanie trafnością komentarza do rzeczywistości. Okazję do równie genialnego zagrania tanie linie lotnicze straciły w wieczór XV Mistrzostw Polski Sommelierów. To bowiem ich uczestnicy powinni być adresatami zmasowanej kampanii zachęcającej, by czym prędzej kupić bilet lotniczy do Londynu. Bilet w jedną stronę.

Pamiętaj, sommelierze... © Ryanair
Pamiętaj, sommelierze… © Ryanair.

Tegorocznym mistrzem Polski został Piotr Pietras, który od półtora roku jest sommelierem w londyńskiej restauracji The Maze prowadzonej przez słynnego kuchmistrza Gordona Ramsaya. Dla Pietrasa to był trzeci start. W 2013 roku reprezentował poznański lokal Cucina i uplasował się w środku peletonu; do trzech finalistów brakowało mu sporo. Rok później był sommelierem winiarni Mielżyński w Poznaniu i również do finału nie awansował. Po kilkunastu miesiącach od wyjazdu na Wyspy wskoczył na najwyższy stopień podium.

Już rok temu w Mistrzostwach Polski Sommelierów wystartowali kandydaci z zagranicy i jak pamiętamy, całkowicie je zdominowali. W finale wystąpili Holender, Szwedka i Czech, a w finale pocieszenia wśród wszystkich Polaków najlepszy okazał się Adam Pawłowski również pracujący w Anglii. Wyraziłem wtedy w komentarzu wątpliwości, czy sommelierzy działający poza Polską powinni startować w tych mistrzostwach. To trochę tak, jakby Lewandowskiego i Glika brać pod uwagę przy wyborze najlepszego zawodnika polskiej ekstraklasy. Dystans jest duży, kontekst odmienny. Naturalniejsze wydaje się, by Lewandowski walczył o laur najlepszego kopacza Bundesligi.

Winoioliwa.com
Jan-Willem van der Hek, zeszłoroczny zwycięzca. © Winoioliwa.com

W dyskusji pod tamtym felietonem najaktywniejszy był Piotr Pietras. Wiedział co robi, przepisy grały na jego korzyść i rok później otworzyły mu drogę do największego sukcesu w karierze.

Obrońcą tej zasady jest prezes Stowarzyszenia Sommelierów Polskich i siła napędowa mistrzostw – Piotr Kamecki. Według niego polscy sommelierzy z Anglii mają takie same szanse jak krajowi zawodnicy: „W tym roku wyniki testu teoretycznego były bardzo zbliżone. Chłopcy z Anglii byli lepsi w praktyce, bo są bardziej obyci z serwisem na najwyższym poziomie”. Zapowiedział, że zmian w przepisach nie będzie, a udział „zagraniczników” wpisuje się coraz bardziej międzynarodowy kontekst działalności SPP – Polacy startują już z powodzeniem w zagranicznych (choć na razie raczej tych lokalnych) konkursach, zdobywają międzynarodowe certyfikaty.

Im bardziej jednak zaprzeczać tezie, że sommelierzy z Anglii mają już na starcie przewagę nad tymi działającymi w Polsce, tym bardziej się ona uwidacznia. Od banałów takich jak płynna mówiona angielszczyzna (jest to jedna z konkurencji w finale) aż po owo słynne „obycie”. Inaczej być nie może, skoro najlepsze karty win w polskich restauracjach liczą 150-200 pozycji, a w Anglii szanująca się karta – cztery razy więcej. Cztery razy więcej się w Anglii wydaje na wino i cztery razy częściej sommelierzy mają okazję otwierać, próbować i dobierać do jedzenia najbardziej prestiżowe butelki. Przepaść widać zresztą po samym Piotrze Pietrasie. W Polsce był ambitnym i rozwijającym się, ale ledwie jednym z wielu sommelierów. Teraz w finale pokonał dwóch byłych mistrzów Polski – Andrzeja Strzelczyka i Pawła Demianiuka. Czyli jednak praca w Anglii dała mu bardzo wymierne fory. Sommelierzy zresztą to wiedzą i dlatego głosują nogami, i to pomimo tego, że zarobki są, o dziwo, dość zbliżone – w Anglii na takim stanowisku można zarobić 25-30 tys. funtów rocznie już z napiwkami, zaś w Polsce – 7 tys. zł miesięcznie, a nawet więcej, jeśli sommelier – jak to się często zdarza – pełni też funkcję menedżera.

 © Winoioliwa.com
Czołówka polskich sommsów – trzech pracuje za granicą. Od prawej: Strzelczyk, Przyborek, Pietras i Pawłowski. © Winoioliwa.com

Wbrew pozorom kwestia udziału „angielskich” sommelierów w mistrzostwach w samym środowisku też jest krytykowane, choć anonimowo. Od kilku uczestników słyszałem niezadowolenie: „To sytuacja nie fair, bo między Polską, zwłaszcza poza Warszawą, a nawet drugorzędną restauracją w Anglii nie ma porównania”. Pojawia się w ogóle zmęczenie formułą tych zawodów: „opierają się głównie na konkurencjach technicznych, w których wystarczy się wytrenować. Obecne mistrzostwa mają mało wspólnego z prawdziwą praktyką restauracyjną, obsługą prawdziwych gości. Z jednej strony mamy niepotrzebną książkową wiedzę [i to, jak pisałem w komentarzach, z błędami – przypis WB], dekantację wina na czas, co naprawdę prawie nigdy się nie zdarza w lokalu, z drugiej na margines zepchnięte jest dobieranie win do potraw, które jest podstawą tego zawodu”.

Czy to dlatego Mistrzostwa Polski Sommelierów w tym roku miały słabszą niż zwykle obsadę? Nie wystartowali Kamil Wojtasiak z Butchery & Wine, Piotr Woyde z Brasserie Warszawskiej, Paweł Białobrocki z Senses i Paweł Białęcki z Atelier Amaro. To nie tylko czołówka merytoryczna, ale też ekonomiczna – ta czwórka osiąga najlepsze wyniki sprzedaży wina w polskich restauracjach. Niektórzy tłumaczyli absencję powodami osobistymi i zapowiadają, że za rok wrócą. Lecz największe szanse na zwycięstwo będą mieli, jeśli ten rok spędzą nad Tamizą.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Bolo Young

    „Ta czwórka osiąga najlepsze wyniki sprzedaży wina w polskich restauracjach…”

    A ja myślałem, że najlepszy zbyt jest w „Sowa i przyjaciele”…

    • Wojciech Bońkowski

      Bolo Young

      Był ;-)

  • Łukasz Kuszela

    „Rok później był sommelierem winiarni Mielżyński w Poznaniu” – Piotrek z Cuciny wyjechał do Anglii, nigdy nie był w winiarni Mielżyński ;) „pomimo tego, że zarobki są, o dziwo, dość zbliżone” – to jest jakiś żart? „zaś w Polsce – 7 tys. zł miesięcznie”- jeśli to nie dotyczy może 5 miejsc w Warszawie- kolejny żart, „polscy sommelierzy z Anglii mają takie same szanse jak krajowi zawodnicy” – i kolejny żart, zgadzam się z wyjaśnieniem w artykule, kilka razy większa ilość pozycji w karcie i otwieranych codziennie win, lepiej wyedukowani goście – to wszystko zapewnia o wiele częstszy kontakt z gościem, a więc o wiele szybszą naukę, a na początku: o wiele bardziej odważne ułożenie karty win (pod względem zarówno oryginalności pozycji jak i ceny win) z czym w Polsce jest bardzo trudno.. inne zarobki także dają ogromne możliwości jeśli chodzi o częstość degustacji, odbywanie kursów, wyjazdy do winnic itp. Paweł Białęcki nie wystartował w zawodach, ponieważ nie należy do SSP, startować mogli jedynie członkowie.

    • Jakub Malecki

      Łukasz Kuszela

      Łukasz to kiedy kupujesz to nowe BMW, co ostatnio rozmawialiśmy, że odłożyłeś z napiwków :p Żart tego tekstu nawet nie jest śmieszny.

  • Katarzyna

    Nie śledziłam bardzo dokładnie całej kariery zawodowej Piotrka Pietrasa, ale jestem prawie pewna, że nie pracował on nigdy w „Mielżu”.

    Jeżeli chodzi o zarobki rzędu 7tys. miesięcznie- nie znam nikogo pracującego jako Somm., który mógłby się takowymi pochwalić (nawet z tipami!). Jednakże mam tu na myśli przede wszystkim rynek poznański- nie wiem jak wygląda ta kwestia w stolicy.
    Pozdrawiam,
    Katarzyna

    —————-
    korekodwina.blogspot.com
    korekdegustuje.blogspot.com

  • Piotr Pietras

    Drogi redaktorze Bońkowski!

    Podajesz nieprawdziwe, niesprawdzone informacje. A przeciez jestesmy w kontakcie i mozna bylo latwo sie o pewne rzeczy zapytac w imie dziennikarskiej rzetelnosci…

    A wiec od poczatku – nigdy nie pracowalem dla Roberta Mielzynskiego. Winem zajmuje sie od 4-ech lat.
    W Mistrzostwach Polski Sommelierow wystartowalem 3 razy. Pierwszy raz wystartowalem w 2013 r., reprezentujac poznanska Cucine, kiedy to zajalem 7. miejsce z 19 kandydatow. Rok i dwa pozniej to Maze: odpowiednio 3. i 1. miejsce.

    Jezyk angielski, o czym juz kiedys wspominalem, znam biegle po studiach filologicznych na poznanskim UAM. Wyjazd do Anglii tutaj zupelnie niczego nie wniosl. Poza tym, uwazam ze w dobrych polskich restauracjach kazdy sommelier powinien wladac jezykiem angielskim. Dodatkowo start w Mistrzostwach Swiata czy Europy rowniez tego wymaga.

    Jesli chodzi o kontekst wystepow w rodzimych Mistrzostwach sommelierow pracujacych za granica, to ta praktyka ma miejsce w wiekszosci krajow (m.in.: Isa Bal – Turcja, Eric Zwiebel – Francja, obecny Mistrz Europy – Szwed Arvid Rosengren – wczesniej Dania, teraz USA). Wiec Polska nie jest wyjatkiem.

    Same zawody maja taka sama formule w Anglii, Danii czy Niemczech, gdzie kandydaci musza sie zmierzyc z trudnym testem z wiedzy o winie, dekantacja i serwowaniem wina na czas i slepa degustacja win. Serwis wykonujemy codziennie w restauracji, dostep do wiedzy i klasycznych win kazdy z nas ma taki sam, bez wzgledu na to, gdzie mieszka i sie szkoli.

    Owszem wyjazd do Anglii umozliwia mi degustacje wielu swietnych win czy kontakt z najlepszymi sommelierami. Jednak, to samozaparcie, determinacja i pasja zaprowadzily mnie na podium.

    Pozdrawiam z Londynu,
    Piotr

    • Piotr Pietras

      Piotr Pietras

      by the way, Demianiuk nie pracuje za granica. Na zdjeciu sommelierow widnieje Marek Przyborek…

      • MartaWrzesniewska

        Piotr Pietras

        Poprawiliśmy.

    • Wojciech Bońkowski

      Piotr Pietras

      Drogi sommelierze Pietras! Czyli drogi Piotrze,
      za pomyłkę z Mielżyńskim serdecznie przepraszam. Tekst poprawiliśmy.

      Nie napisałem że Twoja angielszczyzna poprawiła się po wyjeździe do Anglii, bo już rok temu w komentarzu pod analogicznym artykułem wyjaśniałeś tę sprawę. Nie można jednak zaprzeczyć, że dla wszystkich innych sommelierów, którzy nie są magistrami filologii, praca w Anglii pod względem językowym stanowi potężny atut.

      To że w innych krajach sommelierzy z zagranicy również startują w mistrzostwach, a konkurencje wyglądają tak samo, nie oznacza, że nie można pytać o sensowność tych sytuacji. W pierwszej sprawie sytuacja jest też taka, że kontrast merytoryczny pomiędzy pracą sommeliera w Anglii a Polsce jest bardzo duży, zatem konkurencja jeszcze bardziej nierówno (moim zdaniem).

      Nikt nie kwestionuje tego, że sukces w tegorocznych Mistrzostwach osiągnąłeś przede wszystkim dzięki własnej pracy. Szczere wyznania szacunku i podziwu, jakie otrzymujesz ze wszystkich stron, są tego dowodem. Jednak kiedy piszesz ‚dostep do wiedzy i klasycznych win kazdy z nas ma taki sam, bez wzgledu na to, gdzie mieszka i sie szkoli” – to po prostu nie można się z tym zgodzić. Sam pracowałem przez rok w Anglii (co prawda nie jako sommelier) i „dostęp do klasycznych win” miałem tam w ciągu jednego dnia większy niż przez cały rok w Polsce. I właśnie o tym był ten artykuł.

  • Sławomir Hapak

    Hasło „Z Modlina Najtaniej” rzeczywiście pasuje do sommelierów jak ulał, i aż się dziwię, że do UK wyjeżdża ich tak mało. Praktyka za granicą nikomu jeszcze nie zaszkodziła, nie tylko w zawodzie sommeliera. Szczególnie jeśli emigruje się w kierunku najlepszego rynku na świecie. Wszystkim sommelierom wybierającym się w tamtym kierunku serdecznie życzę powodzenia i szansy na zawodowy rozwój. Lećcie tanio, ale wracajcie biznes klasą!

    Uwagi Wojtka co do dekantacji na czas pewnie mają merytoryczny sens, choćby dlatego, że zaletą jest zrobić to dobrze, a niekoniecznie szybko. Pewnie i inne konkurencje można by podrasować. Tyle że nie sądzę, żeby było to zadanie dla SSP. Póki co bliźniaczo podobne konkurencje są na wszystkich innych krajowych mistrzostwach czy międzynarodowych zawodach. Więc może trzeba ćwiczyć jazdę na rowerze, jeśli chce się być mistrzem świata w kolarstwie? Nie wydaje mi się, by RP była jakąś potęgą w branży winiarskiej, by zmieniać reguły gry czy wyznaczać nowe trendy. Ale to tylko moje zdanie, nie deprecjonuję w ten sposób przemyśleń Naczelnego. Ma swoje.

    • Marcin Jagodziński

      Sławomir Hapak

      Gdyby mistrzostwa sommelierów były odpowiednikiem mistrzostw w kolarstwie, uczestnicy zamiast się ścigać na szosie zdawali by egzamin teoretyczny z budowy roweru, odległości na trasie Tour de France w 1999 roku oraz oczywiście uczestniczyliby też w praktycznej konkurencji jazdy na rowerze treningowym :)

      • Sławomir Hapak

        Marcin Jagodziński

        Zawsze wiedziałem, że używanie przenośni bywa ryzykowne… ale żeby aż tak?

    • Wojciech Bońkowski

      Sławomir Hapak

      W Polsce mistrzostwa są bliźniaczo podobne do zawodów w innych krajach – zgoda, ale to nie znaczy że mamy je bezkrytycznie łykać jako jedyne sensowne rozwiązanie.

      • Sławomir Hapak

        Wojciech Bońkowski

        Ależ oczywiście – nie mówię, że mamy patrzeć bezkrytycznie jak Semici na Baala. Tyle, że wprowadzanie zmian nie do nas należy. W tej grze Ty jesteś Janem Ciszewskim, ja dostawcą piłek, zaś organizacją mistrzostw niech się jednak zajmuje ich własna FIFA ;-)

        • Marcin Jagodziński

          Sławomir Hapak

          „ich własna FIFA”

          „Zawsze wiedziałem, że używanie przenośni bywa ryzykowne… ale żeby aż tak?”

          • Sławomir Hapak

            Marcin Jagodziński

            a czymże byłoby życie bez ryzyka…

  • Irek „blurppp” Wis

    Ja mam troszkę inne podejście i zastanawiam się czy sommelier w Polsce ma w ogóle sens. To tak jak specjalizacja mechanika z regulacji turbin w Ferrari. Trzymając sie motoryzacyjnych porównań, najpierw zapewnijmy wszystkim podstawowe cztery kółka. Sam z usług sommeliera nie skorzystałem nigdy, ciekawe ilu czytelników WI, zawodowo nie związanych z winem miało okazję. Sommelier jest „dostępny” w lokalach gdzie dobra kolacja z winem kosztuje przeciętną tygodniówkę.
    Najpierw sprawmy by zamiast sześciopaku na piknik zabierać butelkę wina, choć by to było wino z dyskontu. NA ten moment jakiekolwiek rozmowy o sommelierach są jak analiza Ulissesa Joyca w zerówce czyli pozbawione sensu.
    Sorry, ale nie da sie robić sensownie czegoś co sprawdza sie w krajach bogatych u nas. Przynajmniej na ten moment

    • Marcin Jagodziński

      Irek „blurppp” Wis

      „Sommelier jest „dostępny” w lokalach gdzie dobra kolacja z winem kosztuje przeciętna tygodniówkę. ” – skoro są takie lokale, to potrzebny jest sommelier.

      • Irek „blurppp” Wis

        Marcin Jagodziński

        Marcin, skoro są Ferrari to jest facet do ich turbin potrzebny, tylko czy jego umiejętności i sam fakt istnienia specjalisty od turbin ma jakiekolwiek znaczenie dla przeciętnego posiadacza ośmiolatka sprowadzonego z Niemiec.

        • Mateusz Papiernik

          Irek „blurppp” Wis

          Nie ma, ale ma znaczenie dla posiadaczy Ferrari – a jak ostatnio sprawdziłem, jest ich sporo. Nawet w naszej statystycznie zarobkowo na bakier Łodzi, gdzie w tej chwili restauracji z etatowym sommelierem nie mamy ani jednej.

        • Marcin Jagodziński

          Irek „blurppp” Wis

          Nie ma, ale nie rozumiem, dlaczego posiadacz ośmiolatka sprowadzonego z Niemiec ma negować samo istnienie Ferrari. W bogatych krajach też większość osób nie chodzi do restauracji z sommelierami.

      • kielon

        Marcin Jagodziński

        To ja dziękuję. Sam w domu ugotuję i dobiorę do tego wino. Za nieporównywalnie niższą cenę;)

    • Maciej Sokołowski

      Irek „blurppp” Wis

      Irku wszyscy znamy Twoje zdanie na ten temat. Chciałbym jednak zauważyć, że sommelier nie zajmuje się tylko nalewaniem wina i ewentualnie jego dekantowaniem, ale powinien dbać o piwnicę, o przechowywanie wina, o jakość obsługi napojów, ustalać z szefem kuchni najlepsze połączenia win z jedzeniem, jak również odpowiedzieć gościom na najtrudniejsze pytania dotyczące win. Należy więc mieć kompetencje sprzedażowe, marketingowe, manualne, komunikatywne i wiele innych.

      • Irek „blurppp” Wis

        Maciej Sokołowski

        Ja nie kwestionuje zasadności sommeliera jako zawodu, uważam tylko, że nasz polski rynek nie jest jeszcze na niego gotowy. Nie mamy jeszcze portfeli które mogą sommeliera sfinansować. Oczywiście są wyjątki, ale raczej potwierdzające regułę. Dla mnie szczytem marzeń gastronomicznych jest rozsądne wino domu, podane w odpowiedniej temperaturze a kosztujące 3-4 zł a nie sommelier który pozwoli mi wybrać butelkę, na która pewnie nie będzie mnie stać. Czy sam z różnych okazji zabierasz żonę na kolacje do knajpy w której jest sommelier. A jeżeli tak, to jak często ?
        Wrócę do mojej motoryzacyjnej analogi, tak chciałbym mieć ferrari, ale w tej chwili nowy citroen DS5 kosztujący 30 razy mniej niż Ferrari bo tylko 110 tysięcy jest poza moim zasięgiem.
        Jak będę zarabiał tyle ile przedstawiciel klasy średniej w UK to zacznę sie martwić o poziom sommeliera w restauracji gdzie jadam kolacje.
        Przy okazji taka informacja, mniej niż 1/5 Polaków jada przynajmniej 3 razy w roku poza domem.

        • Maciej Sokołowski

          Irek „blurppp” Wis

          dużo mniej niż 1/5 mieszka w Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu. Masz odpowiedź czemu sommelierzy są właśnie tam.

        • Mateusz Papiernik

          Irek „blurppp” Wis

          Nasz rynek jest gotowy na restauracje gwiazdkowe bądź aspirujące do gwiazdki, a tym samym jest gotowy na sommelierów i obsługę wina (zarówno pod kątem piwnicy jak i serwisu) na światowym poziomie. W tych restauracjach, w których piwnica istnieje, a nie składa się z karty win wciśniętych przez dystrybutora z dobrą siłą sprzedażową, sommelier nie tylko jest potrzebny, ale jest zatrudniany. Na razie takich restauracji jest może niewiele, ale ile ich byłó 2 lata temu? Ile ich będzie za 2 lata?

          W żadnym kraju, nawet w UK, restauracje z czołówki to nie są miejsca, gdzie przychodzi statystyczny zjadacz chleba (Twoja analogia do posiadaczy 8-latków z Niemiec) – ba, to nawet nie są miejsca, gdzie regularnie przychodzi segment zarobkowy wyżej. To nie znaczy, że te miejsca nie mają klientów. W Polsce też mają i – bez zawahania to powiem – coraz więcej.

          To co napisałem nijak nie kwestionuje potrzeby posiadania restauracji dla „normalnych” ludzi, z dobrze podanym winem domu – zgadzam się w 100%. Ale to wg mnie są światy równoległe, rozwijające się (lub nie) w zupełnie innym rytmie, za zasługą zupełnie innych grup klientów.

          • Irek „blurppp” Wis

            Mateusz Papiernik

            OK , argument o światach równoległych przyjmuje, ale mnie ten drugi świat interesuje znacznie mniej.
            Chyba nie jestem konsumentem aspirującym

        • pz

          Irek „blurppp” Wis

          Zapraszam do naszej restauracji – po spędzonym dniu na liczeniu pustych butelek po winie, proszę mi powiedzieć, że ludzie nie są gotowi na sommeliera :)

          To wszystko zależy od tego, na co zwracamy uwagę – jeżeli nie jeździmy metrem do pracy o 7 rano, nie zdamy sobie sprawy ile osób nim podróżuje i jak bardzo jest w nim tłoczno – i analogicznie, jeżeli nie bywamy w droższych miejscach na polskiej mapie gastronomicznej, możemy się mocno zdziwić, ile jest osób, które to robią na co dzień :) To, że mnie nie stać na coś, nie znaczy, że to się nie sprzedaje.

          Pozdrawiam!

          Piotr Zieliński

          • Irek „blurppp” Wis

            pz

            Panie Piotrze
            Za zaproszenie dziękuje, butelek liczył nie będę ze skarbówki nie jestem.
            W takim razie wyszło mi, że jestem w tej grupie Polaków których nie stać.
            Tylko w kontekście Pańskiej wypowiedzi zastanawiam się co dzieje sie z argumentem używanym przez bardzo wielu restauratorów, że wino na kieliszki musi być w małym wyborze i musi być drogie, bo wino to zupełnie znikoma sprzedaż.
            Pozdrawiam

          • Mateusz Papiernik

            Irek „blurppp” Wis

            Nic się nie dzieje, jest zwyczajnie nietrafiony – jak bardzo wiele innych elementów polityki biznesu ogromu restauratorów, którzy zatrzymali się w horyzontach i postrzeganiu rynku dziesięć lat temu i mają mentalność #januszybiznesu. Kilka restauracji w Łodzi, gdzie każdego dnia jak ich odwiedzam przynajmniej na kilku stolikach stoi wino, które kosztuje normalne pieniądze i jest dobrze serwowane i karty win są rozwijane, w żaden sposób nie zmienia optyki kilkudziesięciu innych z problemem o którym piszesz.

          • tomasz

            Mateusz Papiernik

            Problem leży właśnie w cenie wina w restauracji – marża 200-300%. Sorry ale wolę wypić z żoną 3 piwa za 30zł niż wino stołowe za 75, kupowane za 20 zł w hurcie. Rozumiem, że dla właściciela marża % jest taka sama, ale na piwie zarobi 24zł, a na winie 50. Jakbym mógł kupić w restauracji wino z rozsądnym narzutem, chętnie bym pił je cześciej. Teraz idąc do knajpy często za wino płacę więcej niż obiad dla dwojga. Dlatego w Czechach spożycie wina w knajpach to pewnie 50% sprzedaży a u nas 5%, bo tam marże są dużo niższe.

          • Maciej Sokołowski

            tomasz

            Na jedzeniu masz często wyższy food cost niż na winie. Dlaczego nie kontestujesz cen jedzenia?

          • Tomasz

            Maciej Sokołowski

            Dlatego, że potrawę trzeba przygotować i wtedy koszt już nie jest taki niski, a napoje to dodatki – łatwe pieniądze za nalanie piwa, wina czy wody do naczynia. Ja kontestuję nie narzut procentowy, a kwotowy. dlaczego mam płacić 100 za otwarcie butelki przeciętnego wina (bo będzie to wino z półki 40-50 zł)?

          • Maciej Sokołowski

            Tomasz

            zatem wybieram te miejsca, które nie stosują takich narzutów… nie wiem skąd pochodzisz, ale korkowe 20-30% lub 20-30zł można spotkać w wielu lokalach. Marża 200-300% faktycznie może odstraszać

          • Sławomir Hapak

            tomasz

            Proszę też pod żadnym pozorem nie pić w restauracjach kawy czy herbaty! – na nich to dopiero jest przebitka!
            Ale proszę nie przejmować się takimi drobiazgami jak ten, że wino to większa kwota na rachunku niż posiłek. Spora grupa czytelników Winicjatywy ma tak samo ;-)

          • Tomasz

            Sławomir Hapak

            Wydać 10zł na kawę czy herbatę to nie to samo co 150 na wino, przynajmniej dla mnie. :-(

    • Sławomir Hapak

      Irek „blurppp” Wis

      Irku Drogi!
      „Najpierw zapewnijmy wszystkim podstawowe cztery kółka” – czyś Ty (with all due respect) zwariował?
      A niby kto z nas jest od zapewniania komukolwiek jego czterech kółek?
      Sam je sobie zapewnisz, mam nadzieję!
      Naszą rolą nie jest uszczęśliwianie narodu, tylko zwyczajne zarabianie na chleb kupowaniem i sprzedawaniem ludziom wina.
      Przyjmij wreszcie do wiadomości, że to biznes jak każdy inny, i nie ma on żadnego lewicowego oblicza. Jest zupełnie liberalny: nie ma uszczęśliwiać szerokich mas pracujących miast i wsi, tylko przynosić zysk na koniec roku. A że dobrze się przy tym bawimy, to już zupełnie osobna historia ;-)

      • Irek „blurppp” Wis

        Sławomir Hapak

        Drogi Sławku
        Jako , że jesteśmy w podobnym wieku, to pewnie pamiętasz czasy kiedy pół basa kosztowało dniówkę, a władza wmawiała, ze tak trzeba, bo inaczej naród non stop na bani będzie. dziś flacha kosztuje dobrą godzinę pracy a pijanych jak by mniej.
        Dlatego uważam, że gdyby Polacy zaczęli na wino wydawać podobna kasę jaka wydaja np na piwo to cały handel winem wyglądał by inaczej. Mnie sie marzy konsumpcja na poziomie 30-35 litrów per capita.
        Takiego spożycia nie wygeneruje sie rozmawiając o dekantacji na czas, pokazując panów w garniturach i fartuchu dokonujących rytualnego tańca koło restauracyjnego gościa. Takie spożycie zrobimy pokazując studentów pijących z plastikowych kubków wino na wiślanych bulwarach, zajadających do tego ser i, bagietkę i oliwki.
        Samo słowo sommelier budzi strach, młodzi ludzie wola zamówić bezpieczne piwo zamiast „złego wina” bo ktoś ich wyśmieje. Pora zdjęć wino z piedestału!
        p.s. Importerzy tym razem nie są celem mojego ataku. ( choć często bywają)

        • Mateusz Papiernik

          Irek „blurppp” Wis

          Ponownie się nie zgodzę i powrócę do tematu równoległych światów :) Ci sami młodzi ludzie, którzy wolą zamówić bezpieczne piwo, boją się wejść do restauracji o profilu oferty, w której w ogóle sommelier ma szansę pracować. A restauracje, do których wchodzą, sommeliera nie mają i mieć nie będą, ani teraz, ani w długoterminowej przyszłości. Więc praca u podstaw w celu zwiększania spożycia litrów per capita odbywa się w zupełnie równoległej przestrzeni, która na tę chwilę raczej nie ma punktów zbieżnych z przestrzenią, w której mówimy o gastronomii z sommelierem na torcie :)

          Nikt przecież nie sugeruje (a przynajmniej ja tego nie widzę), że sommelier powinien asystować przy wyborze wina do kotleta, i wnosi wino na piedestał tam, gdzie chciałoby się zjeść przaśnego mielonego z buraczkami.

          A jak już ktoś trafi do restauracji pokroju Cuciny, to z reguły jest ciekawy kulinarnego świata, który można tam poznać – i ze zdumieniem (lub nie!) szybko odkryje, że sommelier to cholernie przyjazna osoba, która pomoże i pokieruje, a nie wystraszy. W ogóle uważam, że wiązanie sommelierów i ich pracy ze stawianiem wina na piedestałach i czynienia z wina kultury wysokiej jest ślepą uliczką.

          Kelnerów nikt się nie boi zamawiając obiad i chętnie pyta, co to za sos i czy będzie mu smaować – dlaczego ktoś miałby się bać sommeliera zamawiając wino?

          • Irek „blurppp” Wis

            Mateusz Papiernik

            Bo z jedzeniem większość jest oswojona, a wino to Terra Incognita

          • Mateusz Papiernik

            Irek „blurppp” Wis

            …i właśnie dlatego uważam, że rolą restauracji jest

            a) albo mieć bezpieczne wino domu, jeśli nie jest to restauracja aspirująca do porządnej piwnicy
            b) albo mieć obsługę, która na „chciałbym wypić smaczne wino do tego obiadu” nie zacznie się miotać, nie przyniesie karty win o której nie potrafi nic powiedzieć, a która wystraszy każdego Kowalskiego nazwami, tylko uprzejmie i z troską o klienta zarekomenduje klientowi wino

            jak ktoś nie będzie chciał zamówić wina w restauracji, to tego nie zrobi – niezależnie od tego, czy restauracja ma sommeliera, czy jest snobistyczna, czy też proponuje smaczne, tanie wino do kotleta. Dopiero jak ktoś będzie chciał zamówić wino w restauracji, to można zdziałać cuda mając do klienta właściwe podejście.

            Sommelier lub obsługa kelnerska, która choć trochę wie o winie, które jest w karcie, to zdecydowanie lepsze rozwiązanie, niż wrzucenie sterty win od wydajnego sprzedażowo dystrybutora do menu. Nikt tych win i tak nie bierze, bo obsługa zapytana o wino statystycznie potrafi powiedzieć tylko, że jest albo nie ma.

            W restauracjach jest miejsce i dla rytualnych zabaw z butelką w fartuchu, i dla sommelierów rozumianych jako ludzi od wina, bez pompy i ceremoniałów – i ten fach jest, wydaje mi się, bardzo potrzebny. Również po to, by spopularyzować wino na stole dla normalnego obywatela.

            Zresztą, te fartuchy i rytualne tańce to obrazek z filmów. Ile razy miałem do czynienia z sommelierem w restauracji, był to zwykły, uczynny i cholernie pomocny człowiek, z którym miło się rozmawiało. I to nie dlatego, że wino lubię i pijam chętnie – gdybym był na etapie kadarki półsłodkiej, też zostałbym dobrze obsłużony.

          • Irek „blurppp” Wis

            Mateusz Papiernik

            Ale zawody sommelierskie to nie są wyluzowani goście w bermudach zaczynający rozmowę od sie ma ziomus, wypij se alzackiego riesliga po d schaboszczaka, będzie fajnie, tylko własnie panowie w garniakach i fartuchach dekantujący na czas.
            Ktos kto jest przy kasie, ale nie ma wiedzy, po zobaczeniu tańców koło stolika, raczej tam nie pójdzie, bo będzie sie bał, że sommelier każde mu sie przyłączyć.
            Ale może ja mam skoszone podejście, ja chce tanich win dla ludu

          • Mateusz Papiernik

            Irek „blurppp” Wis

            Ja TEŻ chcę taniego wina dla ludu – jak jem w taniej przyjemnej knajpce i spędzam tam miło czas. Ale chcę RÓWNIEŻ szampana na aperitif, dobrego Barolo do obiadu i 6-putonowca do fenomenalnego deseru, jak idę do restauracji, która wzniesie mnie na wyżyny kulinarnych doznań. To są dwa światy, które się uzupełniają, a nie ze sobą kolidują.

            Zawody sommelierskie to takie F1 – co nie znaczy, że nikt nie ściga się w niższych ligach.

            W bardzo wielu dziedzinach życia to właśnie najpierw solidna góra stawki inspiruje bardziej ludzkie i dostępne adaptacje – i to fantastyczni sommelierzy na najwyższym poziomie i restauracje klasy światowej są promykiem nadziei na dobrą, dostępną cenową gastronomię i tanie, smaczne wino do jedzenia. To zazwyczaj najwyższy segment rynku przeciera szlaki dla „lżejszej” codzienności, a nie na odwrót.

            Jak już samochodowe analogie się zrobiły modne – gdyby najpierw Mercedes nie nawtykał parzenia kawy i niańczenia dzieci do S-klasy, a BMW tego samego do 7-ki, nie cieszylibyśmy się dzisiaj asystentem parkowania w tanim, miejskim aucie dla ludu.

          • Irek „blurppp” Wis

            Mateusz Papiernik

            Mateusz, ale ty mnie nie przekonuj, ja jestem przekonany, jestem tez pewien, że w Polsce na sommelierów jeszcze nie czas, jak minimalna pensja będzie wynosiła 1000 euro to pogadamy.
            Cały mój koment był bardziej do Wi, cho,c to decyzje redakcji i ich linia programowa, ale moim zdaniem to zabawa pasjonująca 50 osób w kraju, to tak jak by TVP w czasie największej oglądalności zamiast meczu piłki kopanej w eliminacjach do MS nadała transmisje mistrzostw Polski w curlingu. Przecież w Kanadzie to takie popularne

          • Mateusz Papiernik

            Irek „blurppp” Wis

            Ale to serwis tematyczny, TVP konkursu Chopinowskiego też nie transmituje, ale TVP Kultura już owszem :) Na transmisje Mistrzostw Sommelierów w TVN Kuchnia, czy co tam się teraz ogląda, jeszcze za wcześnie – ale kto wie, czy nie za parę lat?

            Rozumiem Twoje podejście i pasuję, bo tu się nie ma o co wykłócać. Uważam natomiast, że minimalna pensja jest kompletnie nieistotna. Dopóki będą istniały Destination Restaurants*, dopóty sommelierzy będą tam potrzebni. Nawet jak będzie ich garstka, bo garstka jest tych restauracji.

            Do „The Maze” przychodzi górka zarobkowa UK, a nie średnia, a co dopiero minimalka. Poza tym, że przychodzi tam tona gości zagranicznych.

            To samo jest w naszych restauracjach, gdzie sommelierzy są na etacie. Tam gdzie ich nie ma, jeszcze długo ich nie będzie, i tu mamy pełną zgodę.

            * https://en.wikipedia.org/wiki/Types_of_restaurant#Destination_restaurant

        • Sławomir Hapak

          Irek „blurppp” Wis

          Drogi Irku!
          Przykro mi to pisać, ale między moim i Twoim podejściem do wina nie ma chyba żadnych punktów stycznych. „Mniej a dobrze” nie jest w stanie zrozumieć „tanio i dużo”. Inne światy.
          P.S. Nie chciałbym, by rodacy pili średnio 35l na łeb. Tu też nie idzie o ilość.
          P.S.2. Tu jest całkiem fajna obyczajowość. Nie ma powodu jej „uśródziemnomarszczać”. I nawet nie warto próbować, bo to bezcelowe.

          • Irek „blurppp” Wis

            Sławomir Hapak

            Słąwku to jeszcze zdefiniujmy co znaczy lepiej, czy lepszym jest pienie Niepoortowskiego Berka ( w Polsce Atlantika, obecnie z twarzą Ewy Rybak) bo kosztuje około 50 zł czy może dobrze znaczy wpić Monte da Ravasqueira z Biedronki za 15 zł.
            W kraju pochodzenia czyli w Portugalii za lepsze uważa sięto drugie, potwierdza to cena odpowiednio Berek 3,85 euro, MdR 5,85 euro

          • Sławomir Hapak

            Irek „blurppp” Wis

            Irku!
            „Lepiej” jest słowem dostatecznie dobrze niezdefiniowanym; podobnie jak „punkt” czy „prosta”.
            Wiele pokoleń przed nami radziło sobie doskonale bez tych definicji. My też sobie poradzimy…

          • Irek „blurppp” Wis

            Sławomir Hapak

            Niezwykle inteligentna ucieczka od odpowiedzi :)
            Czy będziesz jutro w Krk?

          • Sławomir Hapak

            Irek „blurppp” Wis

            Irku! – to nie jest ucieczka od odpowiedzi.
            To próba poinformowania, że nie da się prowadzić sensownej dyskusji, jeśli nie ma żadnych punktów stycznych. Świadczy o tym choćby powyższa Twoja wymiana zdań z Mateuszem. Różne światy nie są w stanie się porozumiewać.
            Może dlatego właśnie tak lubię pracować z sommelierami – nie trzeba im tłumaczyć elementarza ;-)

            Do KRK się (niestety) nie wybieram. Wygląda na to, że ostatnimi czasy przesadziłem nieco z ilością roboczogodzin, a teraz zbieram tego efekty. W związku z tym wprowadzam do kalendarza coś, czego dawno w nm nie było: „wolny weekend”. Jeszcze nie wiem co się właściwie robi w „wolny weekend”, ale spróbuję się jakoś dowiedzieć…

          • Mateusz Papiernik

            Irek „blurppp” Wis

            Irku, skąd ceny obu win? W GN o której ostatnio rozmawialiśmy różnica między tymi winami jest, ale mniejsza i… odwrotna – to Dialogo stoi wyżej, nie MdR, w jednym roczniku. Akurat to wino wydaje się przykładem całkiem niezłej polityki finansowej Atlantiki. Nie chcę się wdawać w tym wątku w dyskusje importerskie, ale różnica ok. 25zł na winie z tak odległego kraju, z etykietą Mleczki, oddzielnie brandowanego i importowanego w tej skali nie budzi mojego sprzeciwu. Mamy na podwórku dużo lepsze przykłady. A samo wino, moim zdaniem, w swojej cenie broni się bez dwóch zdań.

          • Irek „blurppp” Wis

            Mateusz Papiernik

            Ceny ze sklepu GN , tak sprzed 10 dni. U mnie na blogu są zdjęcia. można spojrzeć

          • Marcin Jagodziński

            Irek „blurppp” Wis

            Chciałem tylko zauważyć, że polecieliście w głęboki off-topic.

  • Maciej Sokołowski

    Wyniki pokazują, że aż takiej przepaści między chłopakami z Anglii a Polski nie było…
    Tak jak napisał Piotr Pietras w komentarzu – sukcesy zależą w dużej mierze od chęci i samozaparcia oraz pasji. Zawody jak każde inne, żeby odnieść sukces 95% to ciężka praca a pozostałe 5% to talent i szczęście.
    A startował kto chciał. Nie powiedziane, że sommelierzy których zabrakło bili by się o trofea – tego się nigdy nie dowiemy.

    • Wojciech Bońkowski

      Maciej Sokołowski

      Przepaści nie było ale praca w UK daje przewagę

      • Marcin Jagodziński

        Wojciech Bońkowski

        Mimo wszystko uważam, że nie da się tego odkręcić. Kryteria związane z miejscem pracy tylko pozornie są ostre, można sobie wyobrazić sommeliera, który pracuje 10 lat w UK, a następnie wraca, zatrudnia się w polskiej restauracji i przez kilka lat wygrywa wszystkie zawody (o ile to faktycznie jest aż taka przewaga). Trudno też dyskwalifikować kogoś, że pracował w UK (dożywotnio? nawet jeśli spędził tam 3 miesiące)?

        Moim zdaniem trzeba się z tym pogodzić. Najlepsi polscy piłkarze grają za granicą (znów: nie wszyscy) i być może przez jakiś (dłuższy) czas, najlepsi polscy sommelierzy będą pracowali za granicą.

        • Irek „blurppp” Wis

          Marcin Jagodziński

          Jakaś nieuczciwość jest wpisana w każdy konkurs. Przytoczę tylko Olimpiady językowe dla licealistów. Regulamin pozwala na startowanie młodzieży z rodzin mieszanych a nawet dla młodzieży z rodzin mieszkających w Polsce a nie będących Polakami. W efekcie w ogólnopolskim finale języka hiszpańskiego wszyscy finaliści to dzieci Hiszpanów mieszkających w Polsce, po polsku mówili słabo, ale rodowici Polacy nie mieli szans z nimi w zadaniach językowych. Zapytacie dlaczego startowali ? Bo nagrodą jest indeks na dowolną uczelnię w Polsce

        • Wojciech Bońkowski

          Marcin Jagodziński

          Dożywotnia dyskwalifikacja to na pewno nie jest mój postulat. Kryterium powinno być jasne – zatrudnienie w restauracji na terenie Polski. W niektórych krajach to się zresztą stosuje, więc nie do końca jest tak pisać Sławek Hapak że w Polsce jest tak samo jak wszędzie indziej. Udział „spadochroniarzy” (używam tego terminu bez negatywnych zabarwień) w innych krajach też jest przedmiotem kontrowersji.

      • Maciej Sokołowski

        Wojciech Bońkowski

        Przynajmniej jest dodatkowa motywacja, żeby dorównać tym którzy mają przewagę :)
        Który z zespołów nie chciałby wygrać z Barceloną? :)

  • dżon łejn

    Przecież p. Naczelny NIE OBSERWOWAŁ OSOBIŚCIE zmagań sommelierów podczas tegorocznych MP Sommelierów jak i zeszłorocznego, międzynarodowego turnieju. Rozumiem, że miłość do Nebbiolo popycha raczej w kierunki Anteprima niż MP Sommelierów (o ile terminy się pokrywają). Też bym pewnie tak wybrała. Bez ironii. Poza tym postępująca technika, zdjęcia, filmy, praktycznie ‚onlajnowa’ relacja w mediach społecznościowych, plus komentarz najbardziej oddanych współpracowników (-czki). W zasadzie można nie być, żeby i tak wiedzieć wszystko. Tylko dlaczego tyle żółci i wszystko źle w kontekście SSP? (O Matko, nie czuje jak rymuje). Czyżby jakiś żal, kompleks czy zadra z przeszłości do organizacji? A może do któregoś z jej członków? Tych najbardziej czynnych, medialnych, odnoszących sukcesy. Będących jak się to mówi „na fali”. Czyżby o Tego chodziło?
    Panie Redaktorze Naczelny, serdeczna i szczera prośba. Niechże Pan przestanie „orbitować”, upuści trochę powietrza, zejdzie na ziemię, do ludzi i wspomoże ich swoją winiarską wiedzą i sommelierskim doświadczeniem. Za rok znów MP Sommelierów, przecież zna Pan doskonale zarówno Prezydenta PK jaki i V-ce TKM a być może nawet i II V-ce AŚ. Ba, zna Pan znakomitą większość sommelierskiej braci w tym kraju (część będącą poza jego granicami także). Może już czas włączyć się aktywnie w jej codzienne życie, zamiast li tylko wytykać błędy, zrzędzić i krytykować. Destruktorów jest już w tym kraju wystarczająco dużo. A dzięki temu być może w przyszłym roku obędzie się bez Fromentau…

    • Wojciech Bońkowski

      dżon łejn

      Kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam. Zamiast krytykować, włącz się w nasze codzienne życie. Poczułem się jak na zebraniu organizacji partyjnej w 1988…

      • Marcin Jagodziński

        Wojciech Bońkowski

        Raczej zabrzmiało jak tania psychoanaliza, z tą zazdrością o członka, zadrą z przeszłości itd :)

  • Szymon Rzeźniczek

    O w końcu jakaś dłuższa dyskusja nt. inny niż oferty Lidla, czy Biedronki, brawo :)

  • zło wcielone

    Oooo, świetny tytuł. Istotnie, wszyscy podawacze i dobieracze win powinni wyjechać i nie wracać. Bo niby po co mają się patałętać po tych jadłodajniach – niech pouczają Brytoli. Wszak cała przyjemność picia wina to WŁASNE decyzje, na tym polega ta cała zabawa, ta niepewność, dreszcz emocji, czy dobrze wybraliśmy. I co, mam to oddać jakiemuś patałachowi wyszkolonemu na automat, tę całą przyjemność? Czy ten rocznik będzie lepszy a może inny? Oto jest pytanie, i to jest zwyczajnie fajne… Układanie karty win? Wolne żarty – kwestia dogadania się z dużą liczbą dystrybutorów. To chyba nie jest problem, nie trzeba do tego rozlicznych kursów :)? Dla targetu takiej „Sowy i ferajny” to przecież wsio rawno, Pomerol, Petrus dwa psy z inne budy… Jeśli ktoś sądzi, że ta nuworyszowska banda będzie w stanie coś odróżnić, to znaczy, że nigdy nie kochał swojej matki. No…mówiłem bez Jarząbka.

    • Sławomir Hapak

      zło wcielone

      Dobrze pamiętam? Ktoś coś wspominał o wprowadzeniu konieczności logowania się?

    • Paweł Parma

      zło wcielone

      Panie zło wcielone,

      ma Pan jakieś dziwne, przy tym nietrafne, wyobrażenia o pracy sommeliera.

      1. Te własne decyzje to często dobranie np. taniczno-dębowego shiraza z RPA (bo ktoś akurat takowe lubi popijać solo wieczorem w domu) do animelki, co kończy się katastrofą – animelki równie dobrze mogłoby nie być, bo tak bardzo znika pod ciosami garbników shiraza. Albo inny casus: wybór rieslinga trocken (przecież w taki letni dzień jak dziś ta kwasowość jest taka odświeżająca) do duszonych przegrzebków (w końcu to owoce morza) i znów przegrzebków nie ma, znikają.

      Nie przeczę, może są tacy jak Pan, co lubią dreszczyk emocji i ryzyko wybrania wina, które kompletnie nie pasuje do potrawy. Są też tacy – to druga grupa – którzy znają się całkiem nieźle na winie i jedzeniu, a wobec tego faktycznie obejdą się bez pomocy sommeliera. Ale jest też cała rzesza ludzi, którzy się aż tak nie znają i chętnie przyjmą pomoc. Nie wszyscy są tacy jak Pan.

      2. Inna sprawa: ambitny sommelier dokonuje pairingu nie tylko właściwego, ale i ciekawego. Prezentuje gościom nietypowe interpretacje danego szczepu albo szczepy lokalne, mało znane. Oczywiście, można podejrzewać tu hipsterskie parcie na autoprezentację jako mistrza wiedzy tajemnej, ale nie o to tu chodzi – goście restauracji, które mogą sobie pozwolić na sommeliera, są często (nie twierdzę, że zawsze) ludźmi ciekawymi nowych doświadczeń. Właśnie po zaskakujące doświadczenie estetyczne, a nie po to by zwyczajnie zaspokoić głód, bywają w topowych restauracjach. Są to też często ludzie, którzy w ostatnie wakacje byli w Rioja czy Wachau, lubią zahaczać o winnice. Więc czemu nie zasugerować im dobrym winem zboczenia ku mniej znanym apelacjom?

      A jeszcze jedno: może są i patałachy wyszkolone na automat, jednak kwestia pairingu to nie jest opieranie się na gotowym algorytmie. W restauracjach prowadzonych w duchu haute cuisine używa się często składników, które nie pojawiają się w podręcznikach ani na kursach. W tego typu daniach nie wystarczy stosowanie kilku podstawowych zasad, trzeba być bardzo wyczulonym na detale, czasem na zmianę jednej przyprawy czy dodatku. Nie ma tu mowy o żadnym automatyzmie.

      3. Układanie karty polegające na bezkrytycznej akceptacji oferty jednego, czy nawet kilku importerów to praktyka częsta, ale nie w tych nielicznych restauracjach posiadających sommeliera z prawdziwego zdarzenia (mam na myśli m.in. tych, którzy startowali w MS). Załóżmy, że modelowa karta ma około stu pozycji, z czego dwadzieścia to w miarę stałe pozycje, które dzielą się na dwie kategorie: a) wina bardzo drogie, które – nawet jeśli na składzie jest tylko 6 butelek – schodzą od święta i b) wina, ktore po prostu świetnie się sprawdzają. Pozostałe pozycje podlegają rotacji z kilku powodów: a) ambitny sommelier chce poszerzać swoje horyzonty, próbować nowych regionów i szczepów, dlatego ma motywację, by dane wino nie okupowało pozycji w karcie dłużej niż miesiąc-dwa, by – przeciwnie – jak najczęściej wprowadzać nowości, b) topowe restauracje wśród swoich gości mają stałych bywalców, którym dobrze jest pokazać kilka butelek w odpowiedzi na pytanie „Co pan ma nowego”, c) w restauracjach, o których piszę, menu zmienia się bezustannie, a żeby za tym nadążyć (kwestie pairingu), trzeba wprowadzać nowe wina, d) oferta jednego importera jest zawsze zbyt uboga, bo nawet jeśli ma mocną Hiszpanię, to gorzej będzie z Austrią. Pomysłowości dobrego sommeliera nie jest w stanie zadowolić jeden, ani nawet dziesięciu importerów.

      Jak zaznaczyłem, około 80% modelowej karty win podlega stałej rotacji, dana pozycja jest w karcie najczęściej od tygodnia do max trzech miesięcy. Nie ma ścisłego wzoru, ale nie jest niczym niezwykłym, że przez sto pozycji w karcie przewija się 500 win rocznie. Takiego zapotrzebowania nie zaspokoi jeden importer. Dobry sommelier pracuje z co najmniej dwudziestoma importerami wyławiając z ich oferty perełki (nie tylko unikatowe, ale też atrakcyjne pod względem cena/jakość). Nie sposób, by w takim układzie podpisywać jakieś lojalki.

      4. A propos Sowy: można dokonać rozróżnienia na restauracje, w których jest drogo i to stanowi o ich luksusowości, natomiast pod względem pomysłowości kulinarnej trącą myszką. Mogą sobie na to pozwolić, bo skoro nuworysz zajada się tam ośmiorniczkami i kawiorem, to przede wszystkim chodzi mu o doświadczenie prestiżu z tego płynącego. Na tej samej zasadzie popija Petrusa, i pewnie niewielką mu zrobi różnicę, czy został odpowiednio wcześniej zdekantowany, być może gdyby ktoś mu sprzedał Chateau Chauvin z Lidla, ale przelane do butelki po Petrusie i zapłaciłby za nie 10000, też byłby zadowolony.

      Ale jest inny typ restauracji, gdzie wyczarowuje się cuda dla oka i podniebienia ze składników nie opatrzonych oklepaną etykietą dobra luksusowego (vide: ośmiorniczki), właśnie dlatego, że takie szpanerskie składniki są odbierane tak przez gości, jak i przez szefa kuchni jako passe i nuworyszowski obciach. Czaruje się tam ze składników prostych (groszek) podanych w innowacyjnej formie (piana, puder itp), często tanich jak barszcz, ale zapomnianych, a przy tym lokalnych (np. wspomniana wyżej animelka). I w takiej restauracji rzadko kto zamawia Petrusa. Natomiast potrafi dostrzec różnicę między Sauvignon Blanc z Pannonholmo i Alto Adige.

      5. Inna rzecz, że w restauracjach, gdzie je się smacznie i w dobrej cenie, może nie sommelier, ale wybrany kelner z poszerzoną wiedzą o winach przydałby się. Na potrzeby takich restauracji często wystarczy jeden importer. Jeśli jest solidny i ma szerokie portfolio win (mam na myśli z 500 pozycji), to jest z czego wybrać, a ktoś z głową na karku i względnie wyrobionym smakiem nie da sobie wcisnąć byle czego, bo importerowi na magazynie zalega.

      6. Jedną z podstawowych cech sommeliera jest takt, a jednym z elementarnych obowiązków jest rozpoczęcie rozmowy z gościem z kartą win na podorędziu. Dlatego też, jeśli taki pairingowy indywidualista-hazardzista jak Pan zadeklaruje, że woli sam sobie przejrzeć kartę niż korzystać z sugestii, profesjonalny sommelier poda kartę i usunie się w cień. Nikt Panu nie narzuca korzystania z jego usług, natomiast są tacy, co chcą i nie rozumiem, czemu chciałby Pan im to odbierać.
      Zresztą sommelier o odpowiednich skillach interpersonalnych nie tylko nie odbiera gościom przyjemności wyboru, lecz właśnie wciąga ich we wspólną przygodę, raczej sugeruje możliwe rozwiązania niż narzuca jak wyrocznia.

      Summa: Pana obraz gastronomii i roli, jak i realiów pracy sommeliera, jest mocno uproszczonym hejtem, w wielu przypadkach skrajnie nieadekwatnym.

      • Sławomir Hapak

        Paweł Parma

        Amen!
        (jest jeszcze jakaś nadzieja dla tego narodu)

      • zło wcielone

        Paweł Parma

        To nie jest „hejt” tylko lekki żarcik. Świadczy o tym kilka zdań, które nie są niczym skomplikowanym, by taki dla przykładu Pan Hapak ich nie wyłapał. Ponadto odwołałem się szyderczo to pewnej sytuacji politycznej, do tego mrugałem okiem cytując teksty komediowe. Raczej znane i kojarzone… Co mogę jeszcze zrobić, dać ogłoszenie WERSALIKAMI? Proponuje więcej dystansu, bo to jest zabawa i przyjemność. Tak czy inaczej, dalej namawiam do własnych poszukiwań, bo to daje o wiele więcej frajdy.

        • Paweł Parma

          zło wcielone

          Zasłanianie się chwytem „nie zrozumieliście ironii” i „jeśli jesteś ambitnym uczestnikiem kultury, to obowiązkowo musisz znać x” przestał być modny po wpadce Wojewódzkiego z Ukrainkami ;)

          Ja np. rozumiałbym to, że ktoś może nie zrozumieć krypto-odniesień do Hegla i Heideggera (jeśli takowe bym zawarł), chociaż dla mnie to twórczość tych panów – a nie polskie komedie – jest podstawą kanonu kulturowego.
          Natomiast kwestie „patałacha wyszkolonego na automat” i „dogadania się z jednym dystrybutorem” są poruszane w kontekście dyskusji nad zawodem sommeliera, Pana wypowiedź dała poniekąd pretekst do zajęcia stanowiska w sprawie.

          • zło wcielone

            Paweł Parma

            No tak, troszkę dziubnąłem, coś wyostrzyłem. Czasami trzeba wziąć coś na klatę. Nie pisałem, że jestem słodki i miły, mam za uszami w tej wypowiedzi. I z tych zauszników się nie wycofuję, bo mam alergię na pouczanie i wszechwiedzę. Drwię z tej całej hecy z mistrzostwami, szybkością dekantacji, rozpoznawania czegokolwiek gdziekolwiek i kiedykolwiek itp. Bo to rzeczywiście nie jest, aż tak spektakularne jak „Bycie i czas” :D.
            Inna sprawa, że jeśli ktoś nie zrozumiał, że to było nieco na opak to już nie moja wina. Ja z kolei nie wiem za bardzo kto to Wojewódzki i co to za wpadka, i kto to jest Janusz P. – po prostu nie mam zielonego pojęcia o co chodzi. Myślałem, że np Rejs ktoś kojarzy, się ewidentnie myliłem. Taka sytuacja.

          • Paweł Parma

            zło wcielone

            „Bycie i czas” mogłoby akurat przejść dekantację – niekoniecznie na czas – by oczyscić je z mętnego osadu nibysensu.
            Owszem, zgadzam się do pewnego stopnia z Pana drwiną formuły mistrzostw – wiele wymaganych tam kompetencji ma raczej charakter ezoterycznej wiedzy o ilości diabłów na główce szpilki niż praktycznej wiedzy wykorzystywanej na sali. Ma to swoje powody: gdyby zadania praktyczne i teoretyczne sprowadzały się do gastronomicznej codzienności, wygraliby wszyscy, bo stawka mistrzostw jest naprawdę mocna.
            Inna sprawa: jeśli na sali trzeba równolegle obsłużyć kilkanaście stołów, umiejętność szybkiej dekantacji – i szybkość w ogóle – może się przydać. Nie chodzi o to, czy się zdekantuje wino w 44 czy 46 s, ale o to, że umie się działać sprawnie pod presją czasu.
            Rozumiem też Pana alergię na wszechwiedzę i pouczanie. Czy ma Pan jakieś traumatyczne doświadczenia z sommelierami? Wiadomo, jak w każdej branży zdarzają się wśród nich nadęte snoby. Co więcej, otoczka wokół wina sprzyja takiej postawie.
            Ale… są też sommelierzy przypominający mi najlepszych dydaktyków, tacy, którzy uczą, lecz nie pouczają, wyjaśniają nie głosząc kazań, przybliżają wino miast tworzyć patos dystansu. Doskonałym przykładem – choć nie praktykującego aktualnie sommeliera – jest pan Sławomir Chrzczonowicz. Serdeczność, ogromna wiedza – ujawniająca się wtedy i na tyle, na ile jest potrzebna, skromność – to wzorzec postawy, który miał okazję zobaczyć każdy, kogo choć przez chwilę szkolił.
            Chodzi mi o to, że nawet jeśli niektórzy sommelierzy bywają aroganccy, to nie oznacza to, że wszyscy tacy są. Co więcej: uważam postawę proroka-gwiazdora za wykluczającą się z etosem dobrego sommeliera. Etos pracy w gastronomii mówi, że to obsługa jest dla gościa, nie odwrotnie. Owszem, sommelier może robić show z użyciem niecodziennych gadżetów i technik – ale tylko jeśli gościom sprawia to wyraźną frajdę. Może też snuć opowieści o anegdotycznych apelacjach i szczepach – jeśli ma do czynienia z gośćmi, dla których pomarańczowe cataratto z Etny to chleb powszedni. W innych przypadkach powinien jednak być jak cień – zawsze obecny, choć niewyczuwalny. Zresztą powyższe to nie tylko ideał – sommelierzy w rzeczywistości starają się z wyczuciem podchodzić do gości, bo brak wyczucia może się odbić na ich kieszeni (tipy). Proszę mi wierzyć, żadnemu dobremu sommelierowi nie zależy na tym, by goście czuli się onieśmieleni i przytłoczeni.
            Sumując, namawiam jednak do weryfikacji zauszników: nawet jeśli słuszne w empirycznych przypadkach, niesłuszne są co do istoty zawodu sommeliera.
            Przy tym dziękuję za krytyczny głos – bez krytyki nie ma autorefleksji.

  • Pawel Peryga

    Na fali ostatnio popularnego znów temat zajrzałem do karty win Sowa i Przyjaciele. Chateauneuf du Pape 2009 AC Chateauneuf du Pape i Cote Rotie 2007AC Cote Rotie w kategorii Bourgogne. Czy kryterium podziału na Bordeaux i Bourgogne nastąpił ze względu na kształt butelki? ;-)

    • Sławomir Hapak

      Pawel Peryga

      A może ze względu na brak sommeliera? – sam Pan widzi jak bardzo są potrzebni!
      W każdej aspirującej restauracji, nie tylko w tej.

      • Pawel Peryga

        Sławomir Hapak

        Właśnie o to chciałem spytać – kto tam jest (a może raczej był bo z tego co wiem to zamykają interes) sommelierem.

        • Sławomir Hapak

          Pawel Peryga

          Mr Vacat.