Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Z dziennika madziarofila: Villány

Komentarze

Warszawa zaroiła się dzisiaj od węgierskich winiarzy. To już kolejny rok, gdy pod koniec lutego Narodowa Rada Węgierskich Społeczności Winiarskich organizuje w polskiej stolicy dużą przekrojową degustację. Swe wina prezentuje aż 30 producentów z 14 regionów winiarskich. Wśród nich super gwiazdy, winiarscy odlotowcy i młode, ambitne winiarnie. Jest elegancko i światowo. I bardzo dobrze, bo wina znad Dunaju, Cisy, Balatonu zasługują na godną oprawę. A jednak najbardziej lubię pić madziarskie wina na głuchej prowincji, w małych wioskach i miasteczkach na obrzeżu kraju. Stąd może pozwalam sobie wydobyć dziś z przykurzonego sztambucha takie oto wspomnienie:

© Tomasz Prange-Barczyński

Do Villány jechaliśmy tym razem z północnego-zachodu. Po dwóch dniach spędzonych pod szomlońskim wulkanem, gdzie spijaliśmy bazaltowe, dojrzałe juhfarki, furminty i hárslevelű zapragnęliśmy odmiany. Z krótką przerwą na popas na półwyspie Tihany nad Balatonem i kilku kieliszkach wytrawnego, ożywczego muszkatu nad brzegiem tamtejszego Jeziora Wewnętrznego ruszyliśmy „żółtą” szosą na Kaposvár i dalej przez Sásd, górski las Mescek tuż powyżej Peczu, aż do ukrytego w cieniu strzelistego szczytu Szársomlyó miasteczka.

Był sobotni wieczór, a w Villány austriaccy turyści wynosili z pensjonatu Attili Gerego kartony jego Kopára. Przysiedliśmy w karczmie nieopodal pozostając przy prostszym portugieserze mistrza, za nader skromne forinty. Smakował tak jak smakować powinno wino pite w ciepły sierpniowy wieczór w prostej csárdzie na węgierskiej prowincji. Pite pod obfitą porcję faszerowanej kapusty z kleksem śmietany, fasolową zupę Jokaia, barani pörkölt. Pite na tarasie knajpy, w której wnętrzu skrzypek i akordeonista raz to zmuszają sentymentalnych budapeszteńczyków spędzających weekend w Villány do płaczu, raz znów podrywają ich do tańca. Kelnerka z uśmiechem przyniosła do naszego portugiesera wiaderko z wodą i lodem, wiedząc, że w ten ciepły wieczór owo proste czerwone wino potrzebuje kilku stopni mniej.

Villány. © Tomasz Prange-Barczyński

Gdy drugiego wieczora w opustoszałym już po weekendowym najeździe miasteczku pojawiliśmy się samotni w jednej z nielicznych czynnych w niedzielę restauracji, kelner pozwolił mi pogrzebać wśród kilkunastu butelek noszących imiona nieznanych zupełnie lokalnych winiarzy; butelek, które z rzadka opuszczają granice regionu. Wybrałem, on pokiwał głową, a po kilku minutach pojawił się z kieliszkiem palinki i rzekł otwarcie: „Spróbowałem tego wina – jest niesmaczne. Pozwoli Pan, że zaproponuję mu inne”. Postawił przed nami flaszkę caberneta kupażowanego z kékfrankoszem, nieco ziemistego, żwirowego, dobrze kwasowego – nadało się świetnie do stosu madziarskich kiełbasek, i pieczonych na ruszcie kawałków drobiu, wieprzowiny i baraniny.

Villány. © Tomasz Prange-Barczyński

Było cicho, smacznie i sentymentalnie. Na nocnym stoliku w hotelu czekała książka Sandora Máraiego, a gdzieś z tyłu głowy kołatały się jego słowa sprzed 30 lat: „Zapach winogron, gorzkawa woń palonego chrustu, miły smak przyrumienionej słoniny czy wędzonej szynki, piwnica, gdy po otwarciu przez winiarza jej wiekowych żelaznych drzwi bucha z łukowato sklepionych głębi zatęchły, wilgotny i ludzki zapach pijatyki, tak że nawet u człowieka wiodącego trzeźwe życie ślina napływa do ust na ten zapach. Szorstki dotyk wiejskiego chleba i jego pełny, prawie cielesny zapach, czajenie się pierwszych wieczornych cieni, szydercze, zezowate skradanie się księżyca po niebie, kamienna ława, oddająca teraz przyjęte w ciągu dnia ciepło”. Krążąc po węgierskiej prowincji, co przez kilka dni było i naszym udziałem, nie trudno ten Máraiowy obraz odnaleźć, poczuć owe zapachy i smaki, które zdają się być – na szczęście – nieśmiertelne.

O tym co dzieje się w Villány dzisiaj przeczytacie już za kilka dni w nowym numerze Fermentu. Winiarze z tego niezwykłego regionu odwiedzą nas zaś tłumnie już w maju.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.