Za każdym winem stoi człowiek
Takim tytułem nie odkrywam oczywiście niczego nowego, ale czasem warto o tym przypomnieć. To też nie tak, że o tym zapominamy, ale zaczynamy zachwycać się samym winem, rozkładamy je na czynniki pierwsze, analizujemy aromaty, debatujemy nad położeniem winnicy… A jego autor jest gdzieś z boku.
Dlatego każde spotkanie z winiarzem jest tak ważne, zwłaszcza jeśli trafia się na takich ludzi jakich miałem okazje spotkać w Tokaju. Jak określić ich najlepiej? Może nie będzie to słowo pełne odpowiedniej aury czy nimbu powagi, za to będzie pasować najlepiej – są super. Nie jestem w stanie opisać ich wszystkich, zresztą mamy już świetne miejsce w sieci poświęcone wyłącznie Tokajowi, ale podam przynajmniej kilka przykładów. Wspólny mianownik za każdym razem jest taki sam – żałowałem, że spotkanie dobiega końca.
Na spotkanie z Károlyem Bartą stawiam się o 9:30 przed siedzibą jego winiarni w Mád – dworem z XVI wieku wybudowanym dla Rakoczych, który po wielu zawieruchach (co ciekawe, największe zniszczenia pochodzą już z okresu postkomunistycznego) został odkupiony i jest pieczołowicie odnawiany. Sam właściciel jest przeuroczym człowiekiem, wręcz trochę nieśmiałym. Wita się serdecznie, oprowadza po budynku, pokazuje miejsce, gdzie remontowane są pomieszczenia na pokoje gościnne (warto będzie tu zanocować), po czym zabierając butelkę Furminta z 2010 roku („będzie pasował do tej pogody”) zaprasza do samochodu – odwiedzimy samą winnicę. Jej położenie jest równie imponujące, co siedziba – 10 hektarów na zboczu Öreg Király („Stary Król” – jeden z najlepszych stoków na Węgrzech), uprawa na kamiennych, niezwykle stromych tarasach jak słusznie podejrzewacie do najłatwiejszych nie należy. Mój szacunek dla możliwości terenowego mercedesa, mozolnie pnącego się w górę, Károly kwituje krótko: „wcześniej wjeżdżałem tu peugeotem 206”.
Ostatni etap pokonujemy już pieszo, by na samym szczycie, przy drewnianym stole, degustując wspominanego Furminta (jeszcze wyczuwa się tu bardzo wysoką kwasowość, ale 2010 nie był łatwym rokiem), rozmawiać o nasadzeniach (80% furminta), uprawie (zbiór wyłącznie ręczny, uprawa ekologiczna, żadnych pestycydów), o filozofii (40% całej produkcji to zawsze wina wytrawne, maksymalna zawartość alkoholu nie może przekraczać 13,5%), a przede wszystkim podstawowej zasadzie – produkuje takie wina, na jakie pozwala dany rok, na jakie pozwala natura. Po powrocie do Mád mam szansę poznać pozostałe wina. Polecam zwłaszcza Furminta 2011 (wytrawny, świeży o świetnej mineralności), Furmint–Muskotály 2011 (późny zbiór, cukru 82 g/l, kwiatowy) i słodkim Szamorodni 2008 (100% furminta, aż 20 miesięcy beczki, cukier – 125,5 g/l, przyjemny i świetnie zbalansowany). Winiarnia Barta nie ma jeszcze przedstawiciela w Polsce…
Péter Molnár, gdyby nie był enologiem w winnicy Patrícius, równie dobrze mógłby być Ministrem Turystyki albo Ambasadorem Węgier w Polsce. Nie ma znaczenia, czy opowiada o historii Węgier, czy historii Polski – obie zna równie dobrze. Oprowadzając po winnicy i winiarni (winnice zajmują 85 ha, a sam budynek winiarni ma… 300 lat) cierpliwie tłumaczy każdy istotny szczegół i nie ma chyba pytania, na które nie znałby odpowiedzi. Widać u niego olbrzymią pasję, co przekłada się na wyniki – choć za Patríciusem nie stoi długa historia, już teraz są w czołówce tokajskich producentów. Polecam wytrawnego Furminta 2011 (cytrusy, jabłka, długa końcówka), z późnego zbioru Katinkę 2011 (nowy rocznik tak samo udany jak 2008 który polecałem na święta wielkanocne) i Aszú – bez wskazania na liczbę puttonów, każde próbowane było warte zakupu. Pionową degustację opisywał już wcześniej Krzysztof Dobryłko. Importerem w Polsce jest Interwin.
Z Ákosem Szokolaiem poznałem przypadkowo – jako… tłumacza na spotkaniu z Gáborem Oroszem (zresztą kolejnym świetnym winiarzem). Po zakończeniu wizyty zaprosił do odwiedzenia winiarni, w której sam jest enologiem – Budaházy. Ledwie 1,75 ha, na które składa się pięć działek, ale pięć bardzo dobrze położonych działek – w Szt. Tamás, w tym bezpośrednio pod parcelą należącą do Istvána Szepsyego. Ákos to kolejna niezwykle serdeczna osoba, oprowadzająca po wszelkich zakamarkach małej winiarni, kładząca nacisk na tradycję (pokazywał mi między innymi ręczną prasę do wyciskania gron której – po odbudowaniu – zamierza używać), a przede wszystkim ktoś, kto nie ogranicza się wyłącznie do tzw. „własnego podwórka”. Sugerował, kogo jeszcze warto odwiedzić, co i gdzie warto jadać i gdzie zażywać kąpieli (krystalicznie czyste jezioro w Tarcal).
I oczywiście pokazywał swoje wina – zachwycił mnie Furmint 2011 z parceli Makovicza – wytrawny, ale z solidną zawartością cukru resztkowego (ok. 12 g/l) nadającą miłą kremowość, ale nieprzesłaniającą świeżości wina a także – pochodzącą także z rocznika 2011 (i z późnego zbioru) mieszankę Furminta (50%, leżakował w stalowych kadziach) i Hárslevelű (50%, leżakował w beczkach dębowych). 105 g/l cukru i tyle samo czystej i niemęczącej przyjemności. Wina niestety niedostępne w Polsce.
I mógłbym tak wymieniać dalej… Mam taki plan.
Do Tokaju podróżowałem na koszt własny.