Spotkałam szczęśliwych winiarzy
Moja podróż przez Niemcy i Francję zakończyła się i teraz mogę już spokojnie zasiąść przed komputerem, przejrzeć notatki i napisać o niezwykłych ludziach, których udało mi się poznać. Miał rację Sławek Chrzczonowicz pisząc w swoim pierwszym artykule na Winicjatywie, że w kontekście wina, chodzi o spotkania z ludźmi.
W Bourgueil chciałam koniecznie odwiedzić jednego z „biodynamików-szarlatanów” (i piszę to z wielkim przymrużeniem oka, żeby nie było nieporozumień, nawiązując do artykułu Sławka znowu): Laurenta Herlina. Czułam, że to człowiek, którego warto poznać i nie zawiodłam się.
Herlin ma zaledwie 5 hektarów ziemi. Nie odziedziczył jej po dziadkach ani rodzicach, w jego rodzinie nikt nie robił wina. Ba! On nawet nie jest stąd, a jeszcze kilka lat temu był informatykiem. To jeden z winiarzy „nawróconych” – ktoś, kto z winem nie miał nic wspólnego, ale nagle poczuł, że praca w firmie, mieszkanie w wielkim mieście, klasyczne życie w stylu „metro-boulot-dodo” (metro–praca–spanie), to jednak nie jest spełnienie jego marzeń… Herlin w pewnym momencie zrozumiał, że chce żyć na wsi, zgodnie z naturą i robić coś własnymi rękami, więc od kilku lat – jak mówi – „bawi się cabernetem”.
Od samego początku wiedział, że będzie prowadził uprawę biologiczną, z czasem przeszedł na ciemną stronę mocy i zaczął pracować zgodnie z zasadami biodynamiki, uprawiając winorośle i tworząc wino zgodnie z rytmem ziemi i faz księżyca. Pokazał mi słynny preparat biodynamiczny nr 500 (tzw. bouze de cornes 500), który robi tak duże wrażenie na ludziach z biodynamiką niezwiązanych oraz wzbudza wiele kontrowersji. Bouze de cornes jest robiony z krowieńca, czyli odchodów bydlęcych. Wkłada się je w krowie rogi i zakopuje w ziemi na zimę. Rogi wraz z zawartością powinny sfermentować. Z tej wilgotnej masy przygotowuje się, a następnie rozpuszcza w wodzie preparat używany jako nawóz wspomagający wzrost roślin, aktywujący życie mikrobiologiczne ziemi i regulujący jej pH. Bouze przechowuje się w specjalnym drewnianym pudełku o podwójnych ściankach, mającym chronić ten „eliksir” przed negatywnym promieniowaniem kosmosu.
Mogłam też zobaczyć zdjęcia, na których Herlin sam wskakuje do kadzi i dokonuje dość niebezpiecznego pigeage à pied (proces zatapiania czapy powstałej na powierzchni soku za pomocą nóg). Nieczęsto robi się to dziś w ten sposób!
Nie będę pisać o tym, czy biodynamika działa, bo tego nie wiem. Szanuję wiarę winiarzy, a ezoteryczne działania w winnicy postrzegam jako… „romantyczne”. Wiem, że biodynamika ma swoje ciemne i jasne strony, ale jakie działania ich nie mają? (O tym więcej w kolejnym artykule). Mogę tylko powiedzieć, że Herlin zrobił na mnie duże wrażenie, a jego wina, biodynamiczne czy nie, są po prostu ciekawe i zaskakujące. I nie, nie „walą brettem”, choć ja akurat uważam, że to może być miłe. Cabernet Franc Herlina jest lekki (Tsoin Tsoin – przechodzący macerację węglową urzeka zwiewnością), bardzo owocowy, często z nutami skórzanymi (Illuminations). Nie jest przebeczkowany, czasem brak mu ciała, ale nadrabia owocem i tym, że jest przyjemny i niezwykle ciekawy, nieprzewidywalny. Herlin jest dopiero na początku swojej winiarskiej drogi. Podoba mi się jego ciekawość świata, dystans i to, że ma nowe spojrzenie na wino, bez obciążeń genetycznych. Według mnie w Bourgueil rośnie właśnie nowa gwiazda i warto się nią zainteresować.
Nad Loarę podróżowałam na koszt własny.