SPOT jeszcze bardziej polski
W zeszłorocznym tekście poświęconym festiwalowi polskich win i cydrów w poznańskim SPOT. wymieniałem tę imprezę jako jedną z kilku przekrojowych prezentacji polskiego wina. Po 12 miesiącach stała się niewątpliwie najważniejszą – trzymając się kolarskiego żargonu – zaczyna szybko odjeżdżać goniącemu ją peletonowi.
Co istotne, degustacja stolikowa z producentami (największa w historii – 16 winnic, prawie 80 win do spróbowania) nie jest tu najważniejszym punktem programu. Dzień rozpoczęła znana już z zeszłego roku i ponownie prowadzona przez Tomasza Prange-Barczyńskiego degustacja połączona ze specjalnie opracowanym menu, tym razem przygotowanym przez mojego imiennika Macieja Nowickiego, który na co dzień szefuje kuchni w Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Był to chyba pierwszy food pairing tak stricte oparty na wyłącznie polskich produktach. Zadanie odnalezienia za pomocą poszczególnych dań, opartych na charakterystycznych, polskich i często zapomnianych składnikach, wspólnego mianownika dla pięciu (a czasami i sześciu) win i cydrów, było zadaniem karkołomnym. W pamięć zapadły mi wszystkie, ale wspomnę w szczególności o dwóch.
Kombinacja omletu z botwiną w towarzystwie intensywnych aromatów sera pleśniowego, lubczyka i oleju dyniowego może się wydawać trudna do połączenia z winem, tymczasem okazało się, że łączyła się dobrze nawet z winami fermentowanymi w amforach, Milvus 2015 z Winnicy de Sas czy z fermentującymi w kadziach stalowych (kolejny rocznik – już z amfor – niedługo zadebiutuje na rynku) – Kvevri XIV z Winnicy Płochockich. Najlepsze wrażenie zrobiło Dom Bliskowice J’16, czyli ultra-świeży, o skalisto-mineralnych aromatach johanniter z (kolejne udane wino z bieżącego rocznika) oraz lekko kremowy, z imponującą strukturą Kadryl 2016 z Winnicy Equus, notabene jedno z najlepszych białych win tej imprezy i godny następca poprzedniego rocznika.
Do kaszanki podanej na słodko-kwaśnym purée z marchwi i rabarbaru mogliśmy spróbować sześciu win czerwonych. Nuty wiśni i porzeczki w Merlot 2016 z Winnicy Wieliczka (poprzedni rocznik i sam projekt opisywałem tutaj, aktualnie dostępnych jest 160 butelek, a wino zdecydowanie warte zakupu) oraz mój absolutny faworyt – Pinot Noir 2015 z Winnic Wzgórz Trzebnickich, który idealnie oddaje lekki, poziomkowo-korzenny styl tego szczepu, z rewelacyjną równowagą i naprawdę sporym potencjałem.
Kto myślał, że taka prawie trzygodzinna degustacja wyczerpie emocje tego dnia, szybko został wyprowadzony z błędu. Płynnie przeszliśmy do premiery dwóch nowych win z Winnicy Turnau: Szlachetnego Zbioru 2016 i Wina Lodowego 2016. Oba robią duże wrażenie, Wino Lodowe wręcz obezwładnia intensywnością aromatów, a że historia jego powstania naprawdę wymaga oddzielnego tekstu, ten pojawi się na naszych łamach już wkrótce.
Tej samej wagi wydarzeniem była pierwsza w historii polskiego winiarstwa, podwójna pionowa degustacja win od dwóch znanych już szerzej producentów – Winnicy Wzgórz Trzebnickich i Winnicy Jakubów. Rafał Wesołowski z tej pierwszej, budował napięcie serwując najpierw nadprogramowej liczbie gości ostatnie butelki swoich win musujących, by następnie nie pozostawić wątpliwości, że należy do czołowych producentów rieslinga (i nie tylko) w Polsce. Każdy z zaprezentowanych roczników (2016–2012) robił wrażenie, choć oczywiście w różnych kategoriach. I tak bieżący rocznik 2016 jest niesamowicie czysty, ma świetną kwasowość, a przed sobą – solidną przyszłość, zaś 2012 imponował strukturą i harmonijną ewolucją, choć radość była podbita smutkiem – były to naprawdę ostatnie butelki z piwnicy producenta.
Michał Pajdosz z Winnicy Jakubów, którego postępy śledzę od dłuższego czasu, dla odmiany produkuje doskonałe wina ze szczepu hibernal. Rocznik 2016 potrzebuję jeszcze trochę czasu, ale już teraz pokazuje swoje charakterystyczne cechy – dobry biały owoc i akcenty ziołowe. Imponowała jakość rocznika 2009, choć miałem już okazję prezentować kiedyś rocznik 2011 i upływ czasu wydawał się nie robić na nim wrażenia.
Najlepsze zostawiam jednak na deser. Lechosław Olszewski ze SPOT., bez którego żadne z powyższych wydarzeń zapewne nigdy nie miałyby miejsca, uznał że to i tak za mało. I postanowił zorganizować pierwszą edycję konkursu winiarskiego Polskie Korki. Kto w tym momencie pomyśli – „po co nam kolejny konkurs?” jest w błędzie. Do tej pory nie dorobiliśmy się bowiem poważnego, ogólnopolskiego i reprezentatywnego konkursu, poświęconego wyłącznie polskiemu winu (nie licząc towarzyszącego targom EnoExpo w Krakowie, ale jest to impreza branżowa). Mamy udane konkursy w Zielonej Górze czy niedawno opisywaną ocenę win w Janowcu, ale te poświęcone są winom z konkretnego regionu.
Dlatego „Polskie Korki” wydają się mieć wszelkie szanse powodzenia, co pokazała już tegoroczna odsłona. Prawie 90 win nadesłanych przez 26 polskich winiarni, mocny skład jury (m.in. Ursula Heinzelmann – niezależna dziennikarka i sommelierka, intensywnie promująca polskie wina w Niemczech, wspominany już Tomasz Prange-Barczyński, reprezentacja poznańskich sommelierów i moja skromna osoba) oraz dwustopniowa degustacja w ciemno – najpierw w dwóch komisjach, które wyłaniały sześciu finalistów w każdej kategorii, później wspólny wybór najlepszych win połączony z dyskusją. Wszystkie wyniki (łącznie z pełnym składem finalistów) dostępne są tutaj, ja zaś przedstawiam zwycięzców:
Zwycięzcy (plus zdobywcy drugich i trzecich miejsc) zdobyli tytułowe złote, srebrne i brązowe korki, zaś sam konkurs odbił się szerokim echem w mediach i wśród polskich winiarzy, co nie tylko pokazuję skalę zainteresowania i potrzebę jego organizacji, ale i dobrze rokuje przed przyszłoroczną, drugą odsłoną. Tak jej, jak i całej imprezie kibicuję zaś z całego serca – stale rosnącej jakości polskiego wina, powinna towarzyszyć znakomita oprawa. Jedno i drugie mieliśmy w tym roku w Poznaniu.
W degustacjach i składzie komisji konkursowej uczestniczyłem na zaproszenie Organizatorów. Do Poznania podróżowałem na koszt własny.