Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Obojętne kalafiory i proste barolo

Komentarze

W słynnej scenie Pani Bovary (ale któraż nie jest słynna?) Emma pije z kochankiem szampana i piana spływa jej po palcach. Zapewne pienistość w tamtej butelce była wysoka, lecz w końcu nie o to chodzi. Wyobrażacie sobie Flauberta, który dogaduje tę piękną scenę stwierdzeniem, że szampan widocznie zbyt krótko dojrzewał sur lattes albo sur pointes? Może uchroniłoby go to przed procesem o nieobyczajność, który mu wytoczono po publikacji powieści. Oczywiście proces śmieszy, lecz w pewnym sensie prokurator miał rację: tak, scena jest wysoce erotyczna i sugestywna. I gorsząca dla tropicieli „czystości moralnej”.

Erotyczny wymiar wina jest tak oczywisty, że nawet okazja ofiarowana przez redakcję w tym numerze, by sobie wreszcie pozwolić, wydaje się cokolwiek łatwa i prowadząca na manowce banału. Rzecz jasna, od razu przychodzą do głowy Tristan i Izolda pijący „filtr miłosny” i dowcipy na temat tego, czym by on dzisiaj mógł być (bo przecież nie Sophią Melnik itd.). Od razu myślę też o Remarque’u, bo nigdy mu nie przebaczyłem, że piękna para, Joanna i Ravik w Łuku Triumfalnym, pije calvadosa, a nie burgunda. Od razu myślę o nieznajomym panu, który dwadzieścia pięć lat temu, po tym, jak opisałem dla jaj wspólny tpriptiz wykonany z koleżanką po napiciu się wina Protos Reserva (ale miałem wtedy pomysły, dziś to bym chyba po czymś takim wdział dodatkowy sweter i dopiął pasek), zadzwonił do mnie i spytał, gdzie można kupić to właśnie – a nie żadne inne – wino. Panie mój, ale Bodegas Protos mogłyby na mnie zarobić, gdybym pisał wówczas po angielsku do Decantera!

Porzucam więc dziś winną erotyczność, by podumać przez chwilę nad inną bliskością, nad inną niż seksualny duet parą. Mam na myśli przyjaźń. Dla potrzeb tego felietonu starałem się policzyć, ilu mam przyjaciół, z którymi mogę o winie pogadać, a ilu takich, którym wino zwisa – przepraszam, ale cenię to wyrażenie – obojętnym kalafiorem. Wyniki zdumiały mnie samego: przewaga tych pierwszych nad tymi drugimi jest kolosalna.

I nie mówię tylko o bliskich kumplach i kumpelkach, którzy są winiarskimi świrami, mają kolekcje, czytają wciąż o winach, jeżdżą po winnicach, chodzą na degustacje itd., słowem, żyją w tej samej części świata co ja. To, nie muszę dodawać, bardzo przyjemne przyjaźnie. Nawet w drobiazgach życia codziennego: wejść z przyjacielem czy przyjaciółką do sklepu winiarskiego, wspólnie się po nim przespacerować, skomentować wybór; jest werwa, jest życie. Przeglądać strony internetowe, zastanawiać się razem, co by tu kupić, a czego nie warto, o, tak! Ustalać, jakie wina przyniesie się na degustację, rozkosz! Zawsze znajdzie się jakiś temat do obgadania; kiedy zabraknie tematów ogólnych – jeśli w ogóle się pojawią – między nami nigdy nie zalegnie milczenie.

Ale chciałbym też mówić o kumplach z innej części mojego świata, czyli od literatury. Coś się przez ostatnie lata zmieniło i im się chce coś z wina kumać. Da się konfrontować własne wrażliwości, tak je konfrontujemy, obgadując teksty innych, albo, częściej, obgadując autorów tychże tekstów. Bardzo tę nową komitywę lubię; wymaga ona nieco innego języka niż „leżakowanie szampana sur lattes”, lecz dzięki temu następuje rozszerzenie pola winomowy.

Właściwie to chciałbym napisać cały tekst o moim przyjacielu Michale. Lubi zaszpanować, lecz w materii wina mnie to bawi, a nie wkurza. Kiedy pierwszy raz przyszedł do mnie przed ćwierćwieczem, o winie nie miał pojęcia, za to dużo wiedział o Derridzie i Nietzschem. I tak mu ogólnie zostało; do dzisiaj napisał ze trzydzieści książek, on sam nie pamięta ile. Nie zazdroszczę; a bo to sam wiem, ile butelek w sumie wypiłem? W każdym razie zapewne i ja wtedy na winie nie za bardzo się znałem, skoro pierwszą butelką, jaką mu otworzyłem, było drugie wino Lafite’a, Carruades. Tak od razu, na głęboką wodę, nie patrząc na ceny. No, ale przyjaciel. I tym sposobem to się zaczęło; regularne odwiedziny, regularne otwieranie, przyjaźń kwitła.

Przez parę lat nic się nie zmieniało, pił (szybko, musiałem się spieszyć, żeby swoje dostać) i nie bardzo pojmował, co pije. Minęło parę kolejnych lat, a tu patrzę, tekst w gazecie, w którym Michał wspomina, jak to we Włoszech kupił do befsztyka „proste barolo”, a na drugą nóżkę „proste i zacne brunello”. A później „niebanalne barbaresco”. Zachichotałem, do dzisiaj go tym „prostym” i „zacnym” dźgam ironicznie, lecz nauka wraz zarobkami postępuje. Siedzi teraz kolega daleko stąd i przesyła mi niemal dzień w dzień fotki win, które właśnie kupił lub zamówił w niebanalnych restauracjach i prostych, lecz zacnych knajpach. Widzę, że robi postępy, gada z sommelierami, zaczyna się odpowiednio wyrażać, doceniać nawet wina radykalne.

Czasami nie wytrzymuję i przesyłam w rewanżu fotki win z degustacji, trzydziestoletnie burgundy, Salon i inne. Nie ma co ukrywać, nierówny pojedynek, na jakiś czas kolega spuszcza łeb i schodzi do narożnika, lecz długo nie wytrzymuje i po chwili atakuje kolejnym zdjęciem wina. Czasami go chwalę, jeśli to jest Raúl Pérez albo coś z Valdeorras, czasami krzyczę przez WhatsAppa donośnie, gdy to jest jakieś białe od Antinoriego czy jakiś Gaja. Jak każdy neofita, Michał ma zdecydowane sądy: „nie lubię chardonnay”, pisze na przykład. Albo, jak przedwczoraj: „nie znoszę win aromatycznych”. Tyle że wczoraj donosi, iż kocha wina z północnego Rodanu, a zwłaszcza condrieu. No to w końcu jak jest? Aromatyczne, niearomatyczne? Nieważne. Przyjaźń się od tego tylko wzmacnia, Derrida albo Agata Bielik-Robson sekundują viognierowi czy marsanne, a godello czy mencía sekundują Derridzie i Agacie.

Jedynego problemu dostarcza mi jego wizyta w Warszawie. Nieodmiennie rzecze: „podaj, co masz najlepszego”. Przez długi czas brałem to poważnie. Podałem mu już Dauvissata, Monprivato, Dugata i tak dalej; czasami kiwnie głową, częściej się skrzywi. Po co mi to było? Następnym razem podam mu zacne białe z Kefalonii i niebanalne aix-en-provence. Trafię, nie trafię, najważniejsze, że nie zwiśnie mu to obojętnym kalafiorem.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.