Marziano i pejzaż
Jeden z najbardziej „naturalistycznych” winiarzy europejskich, Pierre Overnoy, wyprowadza swych gości na taras, aby degustując jego wina, zawsze mieli przed sobą pejzaż, z którego wyrosły. Podobnie czyni guru bezsiarkowców, Jacques Néauport, enolog i doradca winiarzy, w tym świętej pamięci Marcela Lapierre’a.
Myślałem o tym, pijąc pyszne dolcetto i bardzo dobre barolo u Marziano Abbony w pobliżu Dogliani. Kiedy zajechałem do jego winiarni, od razu poczułem, że to jest to miejsce. Trudno mi dokładnie wyjaśnić w czym rzecz, intuicji nie da się wytłumaczyć. Zapewne i ten widok na Alpy, i ten wielki podjazd pod winiarnię, będący sam w sobie tarasem widokowym, wreszcie sama architektura, przestronna, przejrzysta, ażurowa – w każdym razie poczułem urzeczenie. Wina smakowały świetnie, uderzały nadzwyczajną energią owocu, w przypadku dolcetto podanego wprost na dłoni, w przypadku barolo wyzierającego po paru latach spod dębowej otoczki. Te same barolo, próbowaneparę godzin wcześniej, w ciemno, w anonimowej sali, wśród innych win, smakowały inaczej. Teraz wiedziałem, że je pojmuję; w swoim naturalnym pejzażu odnajdywały zrozumiałą dla mnie postać.
Myślę, że Overnoy ma rację: krajobraz kształtuje smak. Wpływa nań całkiem dosłownie; wzrok jest naszym najbogatszym, najmocniejszym zmysłem i jestem przekonany, że zapach i węch są od widzialnego otoczenia mocno uzależnione.
Potem wracaliśmy do Alby; Marziano zatrzymał samochód przy winnicy, wyskoczył z sekatorem w ręku, ściął dwie róże rozkwitłe na skraju krzewów dolcetto i podarował je towarzyszkom degustacji, Norweżce i Brazylijce. Mnie zmierzył wzrokiem i powiedział – Tobie nie dam, nie gniewaj się. Po czym podszedł i objął mnie serdecznie i przyjacielsko (jak Federer Goffina, jeśli ktoś ogląda Roland Garros); jestem, co prawda słusznego wzrostu, ale przy nim, facecie jak niedźwiedź, zmalałem w oczach. Prawdziwy Abba, Ojciec Miejsca, zapamiętam ten uścisk na zawsze.
I trochę się lękam chwili, kiedy otworzę jego dolcetto u siebie w domu, wpatrując się w szary stalinowski mur z lat 50. wyrastający przed moim tarasem. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, do tego samego wina.
Do Piemontu podróżowałem na zaproszenie i koszt miejscowych winiarzy.