Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Zmagania z gastronomią

Komentarze

Czytałem ostatnio tekst znajomego o jego wizycie w kilku restauracjach i o tym jak to kelnerzy konspiracyjnym tonem przepraszali, że wszystkie wina dostępne na kieliszki są wytrawne. „Szef, nie wiedzieć czemu, nie zamawia półsłodkich, ale postaramy się, żeby dostał Pan najmniej wytrawne, jakie uda się znaleźć”. Już miałem unieść się oburzeniem i podnieść raban, by nie generalizować w ten sposób wszystkich „codziennych” restauracji (choć i tak do tego wzywam), ale przypomniałem sobie, w jaki sposób często przebiega proces wybierania wina do lokalu. Miałem okazję na własne oczy oglądać pokazową batalię edukacyjną, którą stoczyła Kamila Gurdała z Mojej Italii, o której bliskich relacjach z polską gastronomią pisałem już niegdyś.

Stworzyć żyrandol łatwiej niż kartę win. © Maciej Nowicki.

Degustację kilku win ze swojej oferty Kamila postanowiła połączyć z przedstawieniem ich w nowo otwartej restauracji włoskiej (teoretycznie była więc szansa na połączenia idealne), ze świeżo odebraną koncesją na alkohol i dużymi chęciami wprowadzenia win do karty. I choć początki były bardzo miłe, a obsługa wręcz międzynarodowa, szybko okazało się, że może to być naprawdę ciężki wieczór. Moje podejrzenia wzbudziła najpierw nieudana próba otworzenia przez obsługę wina musującego. Ostatecznie udało się tego dokonać zręcznymi rękoma samego importera i kolejny raz okazało się, że wino musujące pasuje do wszystkiego – także do wybrnięcia z kłopotliwej sytuacji. Przez moment znów zapanowała radosna atmosfera, tym bardziej że Ronfini Valdobbiadene Prosecco Superiore Millesimato 2012 (ok. 90 zł*) smakowało wszystkim. Z pewnością spory wpływ miały na to dobra perlistość, aromaty jabłka, gruszki i brzoskwini.

Są owoce, jest zabawa. © Maciej Nowicki.

Niestety atmosfery nie dało się już uratować, gdy na scenę wkroczyły wina białe. Po pierwsze okazało się, że butelki zamykane korkiem przerażają pracowników restauracji – „lepsze byłyby zakręcane”. Po drugie, przerażają też trybuszony, czyli korkociągi kelnerskie z ruchomą nóżką, najwygodniejsze na świecie, o ile wie się jak ich używać. Ruchy wykonywane przy próbie otworzenia wina przypominały jazdę na łyżwach w stanie wyższej nietrzeźwości. Nic w tym dziwnego – problemy z otwieraniem flaszek i łamanie korków są w wielu restauracjach na porządku dziennym.

Kiedy w końcu wielkim wysiłkiem udało się otworzyć butelki, płynnie przeszliśmy od jednych problemów do innych – wina nie smakowały bo… nie były owocowe. Napolini Vigna di Clara Colli Martani 2011 (ok. 85 zł*, 100% grechetto – słodkie Sagrantino tego producenta recenzowała Marta Wrześniewska) balansowało na granicy przydatności do spożycia. Ostatecznie doceniono jednak cytrusowość podbitą nutami pieprzu i żółtej papryki, choć przewidywano, że wysoka kwasowość będzie budzić niezadowolenie potencjalnych kupców.

Cytrusy przemówiły. © Moja Italia.

Tego szczęścia nie miało już nasze niedawne wino dnia Cirò Bianco 2011 (ok. 85 zł*, 100% greco bianco) pochodzące od Cote di Franze. Absolutnie dyskwalifikujący okazał się brak intensywnego owocu oraz podejrzane nuty… kalafiorowe (?), które wprawdzie po jakimś czasie zapewne się ulotniły (później mowa była już tylko o cytrynie), ale „niesmak pozostał”. Całe szczęście, że pokazane na samym końcu spory wpływ miały na to Montefalco Rosso 2009 (ok. 85 zł*) rozjaśniło trochę fatalny obraz. To wino ma wielu zwolenników – dojrzałe czerwone owoce, soczystość, sporo przypraw i nut warzywnych, no i świetne taniny, które – jak być może się już domyślacie – pogrzebały u degustujących szanse także i tego wina („za cierpkie”).

Wino kalafiorowe? © Maciej Nowicki.

Czy Mojej Italii coś udało się osiągnąć? Tak, wyrażono chęć zakupu wina w kartonach (notabene, uważam że Bisio Devis Barbera i Riesling w cenie ok. 25 zł za półlitrową karafkę są jednymi z lepszych win w kartonach dostępnych na polskim rynku – o czym szerzej wkrótce) oraz prosecco. Reszta okazała się nieprzekonująca. Z ciekawości zajrzę do tej restauracji, by zobaczyć czy także tu skończyło się na chilijskim winie półwytrawnym, jak na włoską knajpę przystało.

Ostateczny zwycięzca. © Moja Italia.

Po co ta cała historia? By uzmysłowić, że niestety w wielu lokalach wybór win wynika wyłącznie z fanaberii oraz (nie)wiedzy właścicieli, którzy chcąc mieć pod kontrolą absolutnie każdy fragment działalności (czego nie możemy im oczywiście zabronić) i narażają nas, klientów, na konieczność wybierania win hiszpańskich w restauracji greckiej i izraelskich w węgierskiej. Od razu też wytrącam z ręki inny koronny argument, czyli ceny. W czasie opisanego wyżej spotkania degustujący ich nie znali (podane przeze mnie ceny są cenami detalicznymi, te dla restauracji są zdecydowanie niższe), ta kwestia w ogóle nie była poruszana, wina nie smakowały i koniec. Może byłoby inaczej, gdybyśmy próbowali ich z jedzeniem, ale tego żaden z restauratorów nie zaproponował. A wydawałoby się, że w gastronomii o to właśnie chodzi…

Koszmar. © Ceneo.

Wyżej opisane wina dostępne są w restauracjach, m.in.: Mamma Marietta, Delizia, Piccola Italia, By the Way Bottega Kulinarna (Warszawa), Bella Napoli, Pomodoro (Łódź), Rucola (Sopot), Le Chalet (Murzasichle). Niektóre z win zakupić można także w w Wine Corner w Warszawie. Gwiazdka (*) oznacza sugerowaną cenę detaliczną.

Degustowałem na zaproszenie importera.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.

  • Wojciech Bońkowski

    Maćku trochę nie rozumiem puenty. Co w tym dziwnego, że „wybór win w restauracji wynika wyłącznie z fanaberii właścicieli”? I że właściciele „chcą mieć pod kontrolą absolutnie każdy fragment działalności”? To jak najbardziej normalne i zdrowe. Ja mam nadzieję, że czasy gdy wybór wina w restauracji zależał od sprawności handlowca z CW, LPdV czy innego W4Y i bonusów które oferował, odeszły bezpowrotnie w przeszłość.

    I nie widzę też dziwnego w tym, że właściciele restauracji poszukują w winie owocu. Tego poszukują również ich goście. Przy całym szacunku do nieowocowych win takich jak Cote di Franze (które sam polecam), nadal żyjemy w świecie, w którym 99,9% konsumentów smakują wina techniczne i owocowe. Promujmy różnorodność i edukujmy tych konsumentów w kierunku innych smaków, ale nie stygmatyzujmy większości, która ma mainstreamowy smak.

    • Maciej Nowicki

      Wojciech Bońkowski

      Wojtku, z samą częścią: „wybór win w restauracji wynika wyłącznie z fanaberii właścicieli” zgadzam się całkowicie i nie ma w niej nic dziwnego :) Ale mnie chodzi o całość czyli ” wybór win wynika wyłącznie z fanaberii oraz (nie)wiedzy właścicieli, którzy chcąc mieć pod kontrolą absolutnie każdy fragment działalności (czego nie możemy im oczywiście zabronić) i narażają nas, klientów, na konieczność wybierania win hiszpańskich w restauracji greckiej i izraelskich w węgierskiej.”

      • Wojciech Bońkowski

        Maciej Nowicki

        Ale w tym przypadku tak nie było? Po prostu właściciele nie chcieli win macerowanych, niskosiarkowych, lekko utlenionych z podwyższoną lotną kwasowością? Nie wiem czy to jest „fanaberia”.

        • Maciej Nowicki

          Wojciech Bońkowski

          Ciro Franco – choć faktycznie lekko macerowane, to sam przyznałeś, że ani nie jest zbyt kwasowe ani utlenione ani tu kompostownika ani kalafiora :) A wina od Napolini – dla mnie świeże, owocowe, po prostu…normalne.
          Być może mogłem bardziej zaakcentować fanaberię właścicieli, właśnie w odniesieniu do wstawiania win hiszpańskich do karty win w greckiej restauracji, ale nie zdziwię się gdy taki los spotka i tą knajpę więc będę mógł dopisać post scriptum.

  • Andrzej

    O ile Moja Italia ma b. przyzwoite wina, to ceny jednak powalają. Wspomniane Grechetto kosztuje średnio 6 EUR, nie dziwię się więc restauratorom. Sam jeśli miałbym restauracyjkę, chyba bym kupował np. w Biedronce „perełki”, które tam się pojawiahją typu Dourosa czy Los Boldos. Póżniej cena w knajpie za butelkę 60zł i byłoby minimum 60% marży.

  • Sławek Chrzczonowicz

    Czegoś tu nie rozumiem, choć rozumiem tęsknotę autora za światem idealnym, w którym klienci przychodzą do restauracji aby napawać się oryginalnym smakiem, niecodziennych win i edukować się winnie przy pomocy kelnerów pasjonatów. To tak nie działa, nie tylko w Polsce ale niemal nigdzie na świecie. Klienci przychodzą do restauracji aby miło i smacznie spędzić czas, nie narażając się na spotkanie z trudnym i nieznanym, a zadaniem wlaścicieli, o ile traktują swój biznes i klientów poważnie, jest im to dostarczyć. Oczywiście fajnie jest, gdy mój gust jako importera zgadza się z gustami klientów, ale na ogół tak nie jest i winna edukacja ogranicza się na ogół do części klientów indywidualnych. Importer, który chce aby klienci dostosowali się do niego i jego wyborów, niewielkie ma szanse aby dłużej na rynku zaistnieć. Nie znaczy to, że ma sprowadzać badziewie ale po prostu szanować ludzi i ich wybory. Ale jest w tej sprawie jeszcze drugie dno. Jakkolwiek nie jestem wielbicielem Rollanda, to muszę przyznać, że owoc w winie jest jednym z ważniejszych jego składników i nic dziwnego, że jego brak rozczarowuje. Tylko najwybitniejsze z tego typu win znajdą – nieliczne zresztą grono amatorów, którzy docenią inne elementy jego struktury i bukietu. Te mniej wybitne zwłaszcza skonfrontowane z przeciętnym, czyli najważniejszym klientem po prostu zginą.

    • monty

      Sławek Chrzczonowicz

      To zależy raczej od stylu restauracji. I to jest kolejny problem, bo o ile często mamy eksperymentalną kuchnię, staramy się pokazać coś więcej niż tagliatelle z łososiem, to wina są zwykle mniej istotnym składnikiem tej filozofii. Rozumiem, Sławku Twoje podejście, bo klient głównie lubi to, co już zna i każde zaskoczenie może potraktować jako zniewagę, jednak jeśli przychodzi do restauracji znanej z nowatorskiego (wstawić dowolne słowo), to również powinien oczekiwać nieoczekiwanego w karcie win. A to niestety rzadkość. Bo jaki ma sens pójście do Aizpitarte i wypicie do jego kuchni Chateau de Con Rollanda?

  • Thor96

    Miałem ostatnio okazję prowadzić kilka szkoleń dla restauracji w Warszawie- nowych klientów firmy importerskiej dla której pracuję. Moje doświadczenie jest zupełnie odmienne od przedstawionego w artykule. Faktycznie obsługa miała problemy z trybuszonem, faktycznie odruchowo szukała intensywnie owocowych smaków w winie. Ale również w każdym z tych miejsc obsługa i menadzerowie uważnie słuchali i zadawali pytania. W trakcie szkoleń ustalaliśmy ogólny kierunek, w którym ma iść karta win- czy szukamy czegoś dla statystycznego polaka, czy dla doświadczonego odbiorcy. Podkreślam, że był to dialog, a nie forsowanie „widzimisię”. Wszystkie spotkania kończyły się tym, że obsługa była bardziej świadoma swojego gustu i subiektywnych ograniczeń, przez co bardziej otwarcie patrzyła na wina, które na początku były „za bardzo” i rozumiała ich rolę w karcie. Myślę, że rolą importera, albo osoby prowadzącej spotkanie tego typu, jest dostosowanie języka do poziomu obsługi lokalu, a następnie- oprócz zachwalania własnego towaru- podnoszenie tego poziomu wyżej. Z artykułu wynika, że importerowi opadają ręce, bo obsługa się nie zna, a menadzer nie jest zainteresowany. Na miejscu importera zadbałbym o darmową edukację restauracji, albo zrezygnowałbym ze współpracy.

    • Maciej Nowicki

      Thor96

      Zgadzam się, dlatego piszę że zdarza się to „w wielu restauracjach” ale nie generalizuję że w każdej. Po prostu był to na tyle jaskrawy przykład (i przytrafił się w podobnym okresie co wspominany przeze mnie tekst znajomego) że postanowiłem zasygnalizować problem. Dziękuję za celne uwagi i pozdrawiam!

  • Kamila Gurdała

    Propozycja win dla restauracji jest wynikiem
    wcześniejszych rozmów z restauratorami odnośnie profilu ich klientów,
    menu, oczekiwań. Wspólnie analizujemy jakiego typu wina widzieliby w
    swojej restauracji. Zdajemy sobie sprawę z tego, jak wygląda polska
    gastronomia i wiemy, że importowane przez nas wina nie pasują do każdego
    miejsca. Jesteśmy dalecy idei sprzedaży za wszelką cenę! Często
    proponujemy restauracjom wina z ofert innych importerów – nie jest
    sztuką sprzedać coś, czego kelnerzy i sam restaurator nie rozumieją i
    nie potrafią sprzedać lub w danym momencie po prostu nie ma sensu dla
    danego miejsca. Jesteśmy dalecy od zapychania magazynów restauracji
    winem, które ma niewielkie szanse na to, żeby zostało docenione.

    Przed
    wprowadzeniem jakiegokolwiek wina do restauracji, wspólnie je próbujemy
    z całą załogą, cierpliwie tłumaczymy jak powstało, jaką funkcję będzie
    pełniło w karcie restauracji, dlaczego może mieć nietypowy zapach itp.
    Myślę,
    że problem, o którym pisze Maciek, nie do końca dotyczy samej
    (niewłaściwej?) selekcji win do restauracji. Bardziej chodzi tu o
    zderzenie marzeń o własnej restauracji z rzeczywistością.

    Ceny podane w artykule, są cenami, w których wina dostępne są w wybranych restauracjach, z którymi współpracujemy.

  • Marcin Jagodziński

    Nie znam tych win ani tej restauracji, ale myślę, że po prostu jest tu jakieś niedopasowanie. Mam nadzieję, że znajdą odpowiednie do swojego profilu wina włoskie, bo przecież trudno odmówić winom włoskim owocowości. Mainstreamowe włoskie miejsce potrzebuje mainstreamowych włoskich win.

    Mam wrażenie, że rozwój oferty polskich importerów już dawno wyprzedził rozwój oferty polskiej gastronomii.

  • Grzegorz

    Nasze (osób pijących wino na codzień ) wyobrażenia i oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością nie tylko w polskich restauracjach ale też w krajach o bardzo długich tradycjach winiarskich. Nie powinno to dziwić . Wydaje się nam,że każdy kelner we Francji ,Włoszech czy Hiszpanii ma szerokie pojęcie o winie ,a każdy restaurator jest wręcz koneserem i znawcą. Realia mocno zaskakują. Nie oczekujmy zatem od Naszych restauratorów cudów i odwagi/zaparcia by edukować siebie i klientów. Oni przede wszystkim MUSZĄ liczyć bilans swojego biznesu. Gdyby taka sesja dobierania win do karty odbyła się profesjonalnie-przy pomocy propozycji kulinarnych szefa kuchni -efekt mógłby być inny.I sam restaurator byłby pewnie mocno zdumiony swoimi wyborami. W przeciwnym wypadku półwytrawne (czyli po prostu przystępne smakowo) i tak będą królować…