Zmagania z gastronomią
Czytałem ostatnio tekst znajomego o jego wizycie w kilku restauracjach i o tym jak to kelnerzy konspiracyjnym tonem przepraszali, że wszystkie wina dostępne na kieliszki są wytrawne. „Szef, nie wiedzieć czemu, nie zamawia półsłodkich, ale postaramy się, żeby dostał Pan najmniej wytrawne, jakie uda się znaleźć”. Już miałem unieść się oburzeniem i podnieść raban, by nie generalizować w ten sposób wszystkich „codziennych” restauracji (choć i tak do tego wzywam), ale przypomniałem sobie, w jaki sposób często przebiega proces wybierania wina do lokalu. Miałem okazję na własne oczy oglądać pokazową batalię edukacyjną, którą stoczyła Kamila Gurdała z Mojej Italii, o której bliskich relacjach z polską gastronomią pisałem już niegdyś.
Degustację kilku win ze swojej oferty Kamila postanowiła połączyć z przedstawieniem ich w nowo otwartej restauracji włoskiej (teoretycznie była więc szansa na połączenia idealne), ze świeżo odebraną koncesją na alkohol i dużymi chęciami wprowadzenia win do karty. I choć początki były bardzo miłe, a obsługa wręcz międzynarodowa, szybko okazało się, że może to być naprawdę ciężki wieczór. Moje podejrzenia wzbudziła najpierw nieudana próba otworzenia przez obsługę wina musującego. Ostatecznie udało się tego dokonać zręcznymi rękoma samego importera i kolejny raz okazało się, że wino musujące pasuje do wszystkiego – także do wybrnięcia z kłopotliwej sytuacji. Przez moment znów zapanowała radosna atmosfera, tym bardziej że Ronfini Valdobbiadene Prosecco Superiore Millesimato 2012 (ok. 90 zł*) smakowało wszystkim. Z pewnością spory wpływ miały na to dobra perlistość, aromaty jabłka, gruszki i brzoskwini.
Niestety atmosfery nie dało się już uratować, gdy na scenę wkroczyły wina białe. Po pierwsze okazało się, że butelki zamykane korkiem przerażają pracowników restauracji – „lepsze byłyby zakręcane”. Po drugie, przerażają też trybuszony, czyli korkociągi kelnerskie z ruchomą nóżką, najwygodniejsze na świecie, o ile wie się jak ich używać. Ruchy wykonywane przy próbie otworzenia wina przypominały jazdę na łyżwach w stanie wyższej nietrzeźwości. Nic w tym dziwnego – problemy z otwieraniem flaszek i łamanie korków są w wielu restauracjach na porządku dziennym.
Kiedy w końcu wielkim wysiłkiem udało się otworzyć butelki, płynnie przeszliśmy od jednych problemów do innych – wina nie smakowały bo… nie były owocowe. Napolini Vigna di Clara Colli Martani 2011 (ok. 85 zł*, 100% grechetto – słodkie Sagrantino tego producenta recenzowała Marta Wrześniewska) balansowało na granicy przydatności do spożycia. Ostatecznie doceniono jednak cytrusowość podbitą nutami pieprzu i żółtej papryki, choć przewidywano, że wysoka kwasowość będzie budzić niezadowolenie potencjalnych kupców.
Tego szczęścia nie miało już nasze niedawne wino dnia Cirò Bianco 2011 (ok. 85 zł*, 100% greco bianco) pochodzące od Cote di Franze. Absolutnie dyskwalifikujący okazał się brak intensywnego owocu oraz podejrzane nuty… kalafiorowe (?), które wprawdzie po jakimś czasie zapewne się ulotniły (później mowa była już tylko o cytrynie), ale „niesmak pozostał”. Całe szczęście, że pokazane na samym końcu spory wpływ miały na to Montefalco Rosso 2009 (ok. 85 zł*) rozjaśniło trochę fatalny obraz. To wino ma wielu zwolenników – dojrzałe czerwone owoce, soczystość, sporo przypraw i nut warzywnych, no i świetne taniny, które – jak być może się już domyślacie – pogrzebały u degustujących szanse także i tego wina („za cierpkie”).
Czy Mojej Italii coś udało się osiągnąć? Tak, wyrażono chęć zakupu wina w kartonach (notabene, uważam że Bisio Devis Barbera i Riesling w cenie ok. 25 zł za półlitrową karafkę są jednymi z lepszych win w kartonach dostępnych na polskim rynku – o czym szerzej wkrótce) oraz prosecco. Reszta okazała się nieprzekonująca. Z ciekawości zajrzę do tej restauracji, by zobaczyć czy także tu skończyło się na chilijskim winie półwytrawnym, jak na włoską knajpę przystało.
Po co ta cała historia? By uzmysłowić, że niestety w wielu lokalach wybór win wynika wyłącznie z fanaberii oraz (nie)wiedzy właścicieli, którzy chcąc mieć pod kontrolą absolutnie każdy fragment działalności (czego nie możemy im oczywiście zabronić) i narażają nas, klientów, na konieczność wybierania win hiszpańskich w restauracji greckiej i izraelskich w węgierskiej. Od razu też wytrącam z ręki inny koronny argument, czyli ceny. W czasie opisanego wyżej spotkania degustujący ich nie znali (podane przeze mnie ceny są cenami detalicznymi, te dla restauracji są zdecydowanie niższe), ta kwestia w ogóle nie była poruszana, wina nie smakowały i koniec. Może byłoby inaczej, gdybyśmy próbowali ich z jedzeniem, ale tego żaden z restauratorów nie zaproponował. A wydawałoby się, że w gastronomii o to właśnie chodzi…
Wyżej opisane wina dostępne są w restauracjach, m.in.: Mamma Marietta, Delizia, Piccola Italia, By the Way Bottega Kulinarna (Warszawa), Bella Napoli, Pomodoro (Łódź), Rucola (Sopot), Le Chalet (Murzasichle). Niektóre z win zakupić można także w w Wine Corner w Warszawie. Gwiazdka (*) oznacza sugerowaną cenę detaliczną.
Degustowałem na zaproszenie importera.