Winicjatywa zawiera treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich.

Treści na Winicjatywie mają charakter informacji o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz.U. 2012 poz. 1356).

Winicjatywa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, zbierając anonimowe dane dotyczące korzystania z portalu (strona wejścia, czas trwania wizyty, klikane linki, strona wyjścia, itd.) za pomocą usługi Google Analytics lub podobnej. Zbierane dane są anonimowe – w żaden sposób nie pozwalają na identyfikację użytkownika.

Opuść stronę

Jakim bogiem był Dionizos?

Komentarze

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami żył chłopiec niezwykłej urody, który nazywał się tak, jak ta księgarnia na Krakowskim Przedmieściu – Liber. Od małego lubił pałętać się po winnicach, choć potrafił robić to tak, by nikomu nie wchodzić w drogę. Lecz po zbiorach, kiedy powstał już winogronowy moszcz, opijał się nim bez umiaru i, półprzytomny, całymi dniami wylegiwał się na słońcu. Takim zastał go pewien marynarz, którego łódź zawinęła do przystani w Chios (bo na tej wyspie rzecz się działa), żeby uzupełnić zapas źródlanej wody. Na widok pięknego chłopca zapytał, czy chciałby dokądś z nim popłynąć, a ten odparł, że owszem, do Naksos, ziemi rodzinnej i gościnnej. Więc wypłynęli, lecz reszta załogi, myśląc, że ten piękny zaspany chłopiec musi być z bogatej rodziny, postanowiła porwać go dla okupu, i popłynęli w stronę odwrotną do Naksos. Chłopiec to zauważył, zaprotestował, a gdy na nic się to zdało, „w morskim wirze ugrzązł okręt, bluszcz na wiosłach, bluszcz w szpigacie, gdzie była poręcz nadburcia – tam teraz pędy, gdzie liny – wąsy winogradu, a liście we wszystkich dulkach i ciężka winorośl na wiosłach, i nagle skądś, z niczego – oddech, gorące tchnienie, bestie jak cienie na szkle, pomruk rysi, wrzosowa woń bestii – tam, gdzie pachniało smołą, węszenie, miękkie kroki bestii, blask oczu z czerni powietrza, lamparty obwąchiwały pędy winorośli koło szpigatu, pantery czaiły się do skoku przy luku na dziobie, a wokół nas niebieskie głębie morza, zielonorude w cieniu, a Lyajos: «Od dzisiaj moje ołtarze nie będą się lękać niewoli ani też leśnych kotów, chronione przez moje rysie i gronami karmiące moje lamparty, oliban jest moim kadzidłem, winogrady rosną ku mojej chwale»”.

© Marta Konarzewska.

Tyle Owidiusz, sparafrazowany przez Ezrę Pounda w drugiej Pieśni, w przekładzie Leszka Engelkinga. „Biografia” Dionizosa ma jeszcze więcej wersji niż jemu nadano imion. Znawcy antyku twierdzą, że mógł pochodzić z Azji Mniejszej, na pewno nie z Grecji, choć jego kult także w Grecji się przyjął i bodaj w tamtej właśnie wersji jest najlepiej dziś znany. Lecz zanim Dionizos przeszedł na zasłużoną emeryturę na Olimpie, rozbijał się po całym wschodnim basenie Morza Śródziemnego, ponoć dotarł aż nad Ganges, po drodze spełniając słynne życzenie króla Midasa (nawet dziś można usłyszeć, że wino to lepsza lokata kapitału od złota, bo w razie kompletnej katastrofy przynajmniej można je wypić, więc już w tej historii z Midasem ujawnia się pewna złośliwość naszego boga). Natomiast każda wersja dziejów Dionizosa zawiera epizod psychotyczny (obwinia się za to Herę), a także zbiorowe szaleństwa bachantek i reszty jego świty, podczas których popełniano mordy nie tyle rytualne, co właśnie szaleństwem spowodowane (za to rytualne były kopulacje, z których słynęły „dożynki” w Eleusis).

Na pewno był Dionizos bogiem mściwym i zawistnym, jak tylu rządzących dziś władców, żądnych boskich prerogatyw, i wielu takich władców musiał pokonać na swej drodze ku boskości, staniu się przedmiotem kultu. Kiedy wkraczał ze swoim orszakiem do jakiegoś miasta na Bliskim Wschodzie, będący u władzy Szmaciak czy Parpeusz drżał o swój tron i wierność resortów siłowych, bo hasłem boga winorośli było, w wersji dwudziestowiecznej, „sex & drugs & rock’n’roll”, czyli ten najbardziej powierzchowny, a zatem propagandowo nośny aspekt wolności i swobód obywatelskich. Rzymianie mówili na Dionizosa „Liber”, było to imię współbrzmiące z wolnością (choć to Libera, a nie Liberta, była jego żoną).

Złośliwość i okrucieństwo Dionizosa widzimy jednak najwyraźniej w metamorfozach ofiar jego gniewu; przytoczę jeszcze parę zdań z Poundowskiej wersji Owidiusza: „Wezbrane morze, z tyłu już gładkie, w łańcuchach steru czarny pysk morświna – tam gdzie stał Likabas; Medon miał twarz jak pysk paszczaka, ramiona w płetwy skurczone, rybie łuski na mięśniach pachwin, pomruk rysi na środku morza”. Pamiętajmy o tej przemianie, kiedy w trakcie libacji przyjdzie nam na myśl porzekadło „rybka lubi pływać, chociaż jest nieżywa”. Jednak najbardziej poetycką, choćby dlatego, że ironiczną, metamorfozę urządził Dionizos, kiedy szedł do Hadesu po matkę, którą chciał zabrać ze sobą na Olimp. Zatrzymał go wartownik i złożył bogu „niemoralną propozycję”. Ten odparł, że bardzo się spieszy, więc za wejście do Hadesu zapłaci przy wyjściu. Rzecz jasna, kiedy Dionizos opuszczał Hades, wartownik leżał już w grobie, więc nasze ironiczne bóstwo wystrugało z gałęzi figowca replikę swojego przyrodzenia i położyło na grobie bezczelnego strażnika podziemi. Bawi mnie domniemanie, że stąd w naszej mowie ojczystej pojawiło się powiedzenie „figa z makiem”, a zwłaszcza to drugie, bardziej dosadne: „takiego chuja, wojsko”.

Jak w ogóle można takiego potwora czcić, jego dobrotliwość i szczodrość świętować? Zbrodnie i występki jego wybaczać i puszczać w niepamięć? Jest to dla mnie niepojęte. Kiedy cieszę się winem, nie przychodzi mi na myśl Bachus, Jachus, czy jak go tam zwą, ani jego orszak rozchełstanych, napalonych dziadersów bądź ich kobiecych odpowiedników. Jednak miło mi czasem sobie przypomnieć, ciesząc się winem, że w łacińskiej mowie ten Bromios (miotacz piorunów) czy Dendrytes (drzewołaz) nazywa się Liber.

Komentarze

Musisz być zalogowany by móc opublikować post.