Rok 2018 w winnej blogosferze
Winna blogosfera nie wzbudza już takich kontrowersji jak przed laty, kiedy wielu postrzegało ją jako tubę dyskontów, a pod artykułami jej poświęconymi pojawiało się 253 komentarzy. Dziś trzeba naprawdę sporo złej woli, by zarzucić komukolwiek pisanie pod dyktando Lidla i Biedronki. Paradoksalnie jednak recenzowanie coraz lepszych win i podniesienie kompetencji blogerów wcale nie sprawiło, że notowania blogosfery en bloc wzrosły. By lepiej zrozumieć ten paradoks, warto zestawić najważniejsze trendy i wydarzenia mijającego roku.
1. Profesjonalizacja – Od kilku lat obserwujemy rosnący poziom wiedzy winiarskiej blogerów. Coraz mniej jest błędów, coraz więcej precyzji, wyjazdów do regionów winiarskich, fachowych ocen, dyplomów WSET i encyklopedycznej wiedzy. O tym poziomie dobrze świadczy fakt, że niektórzy, jak np. Nasz Świat Win, są już zapraszani na ważne międzynarodowe imprezy winiarskie. Dorobiła się też blogosfera kilku ambasadorów konkretnych krajów winiarskich, którzy niestrudzenie eksplorują wina Węgier (Niewinne Podróże), Portugalii (Winne Refleksje) czy Słowenii (SlovVine).
2. Instagram – Nie przyjął się w polskiej blogosferze winiarskiej Twitter, ulubione narzędzie winopisarzy na świecie, przyjął się za to Instagram. Dla wielu blogerów stał się wręcz najważniejszym narzędziem komunikowania się ze światem. Częstotliwości publikowania na blogu w wielu przypadkach spadła proporcjonalnie do wzrostu aktywności na Instagramie. To tu można pochwalić się zdegustowaną flaszka nie tylko z polskim czytelnikiem, ale i całym winiarskim światem, to tu można dotrzeć do millenialsów (dla których wygląd większości blogów może być trudny do przełknięcia).
3. Blogowanie średnich temperatur – Profesjonalizacja i Instagram sprawiły, że do winnej blogosfery zawitała osławiona ciepła woda w kranie. Raz wjechawszy na tory zwięzłych notek degustacyjnych i relacji z degustacji, bloger końca drugiej dekady XXI w. nie chce bawić się formą, sięgać po bardziej wyrazisty język i formułować mocnych opinii. Można czasem odnieść wrażenie, że rutyna jest wszystkim, co pozwala mu wykrzesać siły na kolejny post. Autentyczną frajdę z pisania i troskę o lekkostrawny, wciągający styl widać u nielicznych. Nie wspomnę nawet o polemikach i kontrowersyjnych opiniach. Niechęć do wychylenia się można od biedy tłumaczyć traumą po krytyce, jaka przed laty zasypywała głowy autorów winnych blogów, ale nigdy dość przypominania, że w tym fachu poprawność od nijakości oddziela cienka linia.
4. Wydarzenie – Niewątpliwie blogowym wydarzeniem roku był marcowy V Zlot Blogosfery, który zgromadził rekordową liczbę 70 winopisarzy. W programie znalazły się m.in.: wystąpienie Richarda Bampfielda MW, międzynarodowego konsultanta Lidla (głównego sponsora wydarzenia), tradycyjny test kompetencji (w tym roku najlepszym degustatorem okazał się Maciej Piątek, autor W tango z winem) i degustacje najlepszych win Toskanii, Austrii (Wines of Austria było partnerem imprezy) i antypodów. Relacje samych blogerów przeczytacie m.in na: Blurppp, Kobiety i Wino, Nasz Świat Win, Winna Polska, Winne Refleksje, Winne Okolice i Wino ze Smakiem.
5. Wyzwania – Największym, moim zdaniem, wyzwaniem blogosfery winiarskiej pozostaje zbudowanie trwałej więzi z czytelnikami, którzy na co dzień nie rozmyślają o wyższości beczki nad kadzią (albo odwrotnie). Dlaczego właściwie pan Artur z Ustki i pani Basia z Rzeszowa mieliby czekać z wypiekami na mój kolejny wpis? Przecież nie dlatego, że zamieszczę sumienną relację z degustacji u importera X albo opiszę zawartość przesyłki od importera Y, butelka po butelce. Znacznie lepiej czytałoby się blogi, gdyby tematy tekstów narzucali wsłuchani w oczekiwania czytelników autorzy, a nie kalendarz imprez. Relacja z X czy Y nie powinna przysłonić faktu, że gdzieś tam, po drugiej stronie światłowodu decyduje się, czy młody (zresztą niekoniecznie młody) człowiek, który właśnie polubił wino, pozostanie na danym blogu dłużej, czy może wiedzę o winie będzie czerpał gdzie indziej.
Z powyższym wiąże się niezagospodarowanie ważnej niszy w polskiej blogosferze, jaką jest instytucja watchdoga, który monitorowałyby rynek wina z perspektywy konsumenta. Importer upłynnia kilkuletnie rosé? Dyskont sprzedaje pod tą samą etykietą inne wino niż to dostępne w sklepach specjalistycznych? Restauracje przesadzają z cenami? Wszędzie tam wściubiać nos powinien bloger, nie zważając na to, co powie o nim winiarska branża.
Więcej takiego wściubiania życzę blogerom w 2019 roku!