Słownik degustacyjny
Jedną z moich ulubionych rozrywek winomańskich przed laty było śledzenie rynku wydawniczego, a dokładnie rzecz biorąc tego, co napisze Sławek Chrzczonowicz po ukazaniu się kolejnej książki poświęconej winu. Ponieważ w wielu przypadkach tłumaczono i publikowano byle co (bo wiadomo, każdy pisać może), Sławek miał moc pracy, a ja moc uciechy, gdy widziałem, jak nie zostawia na autorach i tłumaczach suchej nitki. Podobną pracę wykonywał też Andrzej Daszkiewicz, który jak wiadomo, znajdzie błąd w stogu siana.
Od niedawna sytuacja na rynku wydawniczym zmieniła się na lepsze, roboty obaj panowie mają nieco mniej. Myślę, że nie będą jej mieli niemal wcale w przypadku Degustacyjnego słownika winiarskiego, jednej z najciekawszych i najpoważniejszych publikacji ostatnich miesięcy. Jej autorem jest nestor polskiego importu winiarskiego, pan Wiktor Zastróżny, założyciel sopockiego Festusa. Książka jest bogata i wymaga uważnej lektury; moje uwagi są tylko rodzajem przedrecenzji; mam nadzieję, że inni pochylą się nad nią z ołówkiem w ręku i z troską w oczach. Sam, mimo zbyt jeszcze krótkiego obcowania z książką, już teraz mogę stwierdzić, że to rzecz bardzo poważna, bardzo ambitna i wyjątkowa.
Wyjątkowa przede wszystkim dlatego, że – jak głosi podtytuł „wyrażenia pomocne w opisaniu wina” – wreszcie ktoś wziął za rogi byka, który zwie się „polski język degustacyjny”. Na jego temat powstała już niejedna praca magisterska, jakieś bodaj doktoraty i nawet jedna habilitacja. Ich autorzy poruszają się po terenie niemal dziewiczym albo całkowicie porzuconym (bo w staropolszczyźnie istniało sporo wyrażeń); nie kryję, że nieraz zwracali się do mnie po pomoc, której rzadko mogłem im udzielić, gdyż sam byłem tak przesiąknięty słownictwem francuskim i w jakiejś mierze angielskim w tej dziedzinie, że polszczyznę degustacyjną miałem słabo rozwiniętą i do jej wymyślania czy sprawdzania zabierałem się bardzo leniwie.
W książce Zastróżnego znajdujemy wreszcie pełny słownik określeń. W trzech wersjach: francuskiej, angielskiej i polskiej. To po pierwsze. Ale wbrew podtytułowi książka obejmuje o wiele więcej. Jest to nie tylko słownik wyrażeń, którymi będziemy opisywać wino, lecz także słownik najprzeróżniejszych terminów i pojęć związanych z winem, z jego produkcją, z najnowszymi trendami. Znajdziemy tu i „wina garażowe” i „typy madery”, i „odwrotną osmozę” oraz inne terminy winifikacyjne. Wszystko jest napisane zwięźle i bardzo jasno; pojawią się też hasła, o których pewnie nie tylko ja nie słyszałem (na przykład „spadająca gwiazda”). Nie wyjaśniam o co chodzi, bo każdy z nas powinien mieć tę książkę na półce. Świetna jest w niej też bibliografia, prezentacja różnych skal ocen wina, bardzo sensowny wykaz potraw i win do nich pasujących i parę innych rzeczy.
Zapewne tu i ówdzie można z autorem podyskutować nad przekładem takiego czy innego wyrażenia czy czepnąć się jakiegoś drobiazgu. Na przykład nazwania grenache idealnym kompanem syrah w południowej Dolinie Rodanu – trudno tak określić szczep absolutnie wiodący w Châteauneuf-du-Pape; przecież to on jest królem. Albo upomnieć się o jakieś uzupełnienie, na przykład przy wymienianiu odmian uprawianych na Maderze dodać terrantez, szczep co prawda dziś zanikający, ale dający nadzwyczajne wina. To wszystko jednak są absolutne drobinki wobec ogromu informacji, jakich ta profesjonalna w stu procentach książka dostarcza. Panie Wiktorze, chapeau bas i wielkie, ogromne brawa!