Bollinger na nie
Lubię szampana i jestem skłonny do ustępstw, także cenowych. Z konieczności jestem gotów zapłacić zań więcej niż za inne wina. Ale są granice mojej wytrzymałości i szampany Bollinger tę granicę przekraczają.
Dlatego jestem wdzięczny importerowi Centrum Wina za zaproszenie na degustację tych win. Spróbowałem, odczułem, zanalizowałem, zanotowałem i mam to z głowy, bo po portfel na pewno nie sięgnę.
Brut Special Cuvée, podstawowe wino producenta, produkowane jest niby z iście jubilerską atencją, to znaczy używa się winogron z najlepszych winnic, win bazowych częściowo fermentowanych w beczce, aż 50% kompozycji to starsze wina z rezerwy (w normalnym szampanie to zwykle nie więcej niż 10–15%), itd., itp., no ale jednak trzaskają tego 2 miliony butelek i można to kupić na każdym lotnisku. Nie było nigdy moim ulubionym szampanem, kiedyś wydawało mi się bardzo ostre i kwaśne, ostatnio smakuje coraz bardziej bogato – nawet za bardzo, bo wczorajszego popołudnia nuty szarlotki wpadały w utlenienie. To dobre wino jest, ale 299 zł?! Za mniej niż połowę ceny polecam doskonałego szampana Le Mesnil Blanc de Blancs, a za pół ceny Le Mesnil wolę pić Franciacortę Il Mosnel i jestem pewien, że 90% pijących wino nie rozpozna różnicy.
Od niedawna mam też wersję różową Bollinger Rosé, bardzo przyjemnie perfumowaną truskawkami i malinami oraz kwiatami (lilie), w smaku jest to zaś wino bogate i zmysłowe, trochę półwytrawne, ale mniej szarlotkowe niż Special Cuvée; jest bardzo przyjemne, ale wydało mi się dość zwyczajne i anonimowe, a kosztuje 389 zł.
Rocznikowe wino Bollingera zwie się Grande Année. Wśród wielu innych win tej klasy wyróżnia się 100% fermentacją w beczkach oraz innymi bajerami takimi jak starzenie pod naturalnym korkiem (a nie zwykłym kapslem). Próbowaliśmy okrzyczanego rocznika 2002 i jest to naprawdę świetne wino, mocno mineralne, głębokie, z ładnie skomplikowanym bukietem (oprócz brzoskwiń również ściółka, migdały), świetna moc w kieliszku, no ale cena detaliczna 569 zł wydaje mi się mocno oderwana od rzeczywistości. Grande Année Rosé 2002 też jest trochę bardziej aromatyczne od prostego różu, ale i tak dość wstrzemięźliwe, delikatne; w smaku trochę łagodniejsze i bardziej „kremowe” od białego Grande Année; 860 zł, no comments.
Na koniec spotkała nas gratka, dostaliśmy trzy łyki Vieilles Vignes Françaises 2002, jednego z najrzadszych szampanów, powstającego z malutkiej winniczki Pinot Noir sadzonej na własnych korzeniach (praktycznie wszystkie winnice w Europie sadzi się na korzeniach winorośli amerykańskiej). To bardzo potężny szampan, nieprzyjazny i zamknięty, który wręcz trzeba – poświęcając trochę bąbelków – przelewać do karafki. Raczej ciekawy niż niezapomniany, choć z pewnością jest to butelka dużej klasy. W cenie ponad 2400 zł jest to jednak wyłącznie przyjemność teoretyczna.
Dla zainteresowanych tą stroną rzeczywistości Bollinger oferuje jeszcze parę innych bajerów, na czele oczywiście z Jamesem Bondem, który w swoich czasach niekomercyjnych preferował co prawda Taittingera, ale potem przerzucił się na Bollingera i w każdym odcinku będzie świadkami dwóch albo trzech starannie wyreżyserowanych „lokowań produktu”. Na wczorajszej prezentacji obejrzeliśmy („absolutnie nie wolno ujawniać, nawet na Twitterze”) otwierany szyfrem futerał na flaszkę w kształcie tłumika do walthera, który pojawi się na półkach jesienią wraz z nowym filmem Skyfall. Pomijając marketing, wina Bollinger są całkiem pyszne, ale przecież konsument nie może całkiem abstrahować od cen, a tutaj porażka na całej linii.
Degustowałem na zaproszenie importera Centrum Wina.