Wstrzymać zegar łapką
Wiadomo, śpiesz się po powoli. Miej chwilę przyszłą w zanadrzu, ale czekaj. Jeszcze czekaj. Ile razy o tym pamiętamy, pijąc wino? O tym: nie wyprzedzaj biegu rzeczy, nie poganiaj batem wrażeń. Najpierw teraz, tylko teraz.
Innymi słowy: ile czasu poświęcamy na bukiet wina? Na wąchanie? Nawet nie na rozpoznawanie aromatów, lecz na bycie w nim, bycie wśród zapachów? Zanim się weźmie wino do ust? Podejrzewam, że niezbyt dużo. O sobie wiem, że za mało. O wiele za mało Bo to wymaga wysiłku; większego nawet wysiłku, niż interpretacja wina, gdy trafi już na język. No i win, które stwarzają taką okazję, jest niewiele. Powtórzę, nie chodzi o to, by rozpoznawać poszczególne nuty, że tu skóra, a tam wiśnia. To jest bez większego znaczenia. Może skóra, a może nie, może wiśnia, a może czereśnia. Jak go zwał. Natomiast chodzi o to, żeby się tym przejąć dogłębnie, przejąć się serdecznie bukietem, jego zmysłową magią. Dać mu nie dziesięć sekund, a parę długich minut. Ciągle na sucho.
Opisywałem to kiedyś w „Forbesie”. Jedno z najmocniejszych doświadczeń winiarskich. Pewnie przesadzałem, lecz nie karygodnie. To znaczy przesadzałem z interpretacją, bo bukiet tam był. Niesamowity wielki bukiet trzynastoletniego barolo. Zamówionego – kolacja w Piemoncie – przez amerykańskiego importera, grubasa w stylu jankeskim, jaki znacie. Nie otyłego, a słoniowatego. I wtedy przyszła ta chwila. Właściciel trattorii przyniósł butelkę i karafkę, przeprosił, że nie ma rocznika 1996, a tylko 1995, przelał, czekaliśmy. Nie szkodzi, rzekł importer do właściciela, całość nieważna, nam tylko chodzi o bukiet, a 1995 pod tym względem lepszy.
Miał rację, ust nie zapamiętałem, bukiet był natomiast bajkowy i widziałem, jak całe jego, importera, istnienie, cokolwiek opasłe (tak to widziałem i pewnie przerysowywałem własne odczucia), skupia się w tym bukiecie i zapomina o wszystkim, co złe. Byłem zauroczony, wzruszony, przejęty.
Przed paru dniami piłem też barolo. Stąd to wspomnienie. Bartolo Mascarello 2004, klasyka klasyki. Bukiet ze środka piękna, jeśli piękno ma środek.
Jest takie wspomnienie Miłosza, jak to chodził dzieckiem będąc do babki i dobrze mu tam było. I nie chciał wracać do domu; czytał wtedy bajeczkę o kotach, czyli o sobie: Mruczek wstrzymał zegar łapką / żeby dłużej zostać z babką…. Starałem się, pijąc moje barolo, wstrzymać zegar łapką, żeby siedzieć jak najdłużej w bukiecie i odsuwać chwilę, gdy wino spłynie do ust. Naprzeciw mnie już pito i się zachwycano, mnie też już gnało, ale – właśnie – starałem się opóźnić tę nieuchronną przyszłość, choć ten jeden raz.
Były i owoce, i kwiaty, i ta typowa dla barolo nutka asfaltu, ale nie takiego rozgrzanego, jak u Stasiuka, rozgrzanej magmy, na której „wygrzewają się żmije, a one, jak wiadomo, składają się tylko z ciała” (Dukla); asfaltu jakby ledwie wiosennego, dopiero dochodzącego do siebie po mrozach. Wszystko jedno, wąchało się, jeszcze i jeszcze.