Wino w szkole
We wrześniu, jak wiadomo, młodzież idzie do szkoły. Zaczynają się mniej lub bardziej interesujące zajęcia, lekcje, ćwiczenia. Dla niektórych uczniów będą to zajęcia z winem. Tak, dobrze Państwo przeczytali – z winem. Niestety nie będą to lekcje prowadzone w polskich szkołach. W naszym pięknym kraju wino nadal traktowane jest jako kryminogenny dopalacz, służący według pana Brzózki, tak jak wódka, piwo, bimber etc., do upadlania pijących.
Nieco inne zdanie mają na ten temat pedagodzy we Francji. Tam uważa się, że wino jest ważnym elementem dziedzictwa kultury europejskiej, z którym dzieci powinny być zapoznane i oswojone możliwie wcześnie. Oczywiście nie chodzi tu o alkohol ale o kształtowanie smaków, a także pewnych nawyków degustacyjnych, nawyków poszukiwania i rozpoznawania. „Zanim porozmawiasz z dzieckiem o winie naucz go degustacji” mówi Jacques Puisais twórca Francuskiego Instytutu Smaku (Institut Français du Goût). Nie jest to tylko teoria. Od 1971 roku w Tours, z inicjatywy pana Puisais otwarto eksperymentalną klasę „smaku”, gdzie uczy się dzieci umiejętności odbierania i wyrażania swoich odczuć i emocji związanych z tym zmysłem. W 1989 r. w porozumieniu z Narodowym Centrum Sztuki Kulinarnej, pierwsze lekcje pobudzania smaku poprowadzono w szkołach paryskich. Do tej pory w tego typu zajęciach uczestniczyło ponad sto tysięcy dzieci. Od 2001 r. zajęcia ze „sztuki smaku” prowadzone są w klasach o profilu artystycznym i kulturalnym pod patronatem Ministerstwa Edukacji. Przypomnę, że dzieje się to we Francji, gdzie lobby antyalkoholowe jest niezwykle silne i wpływowe, a w zakresie idiotycznych posunięć jak np. kara grzywny dla autora artykułu o szampanie, spokojnie przebija osiągnięcia PARPY.
Inny przykład. Parę lat temu spędziłem kilka dni w zespole szkół gastronomicznych – Istituti Professionali per i Servizi Alberghieri e Ristorazione, we włoskim miasteczku Cingoli w Marche. Szkoła kształciła kucharzy, kelnerów, sommelierów. Naukę rozpoczynały w niej dzieci w wieku gimnazjalnym, potem można było kontynuować w liceum zawodowym, później robić coś w rodzaju licencjatu. Naukę degustacji rozpoczynano już na poziomie gimnazjum, poznawano aromaty i smaki różnego rodzaju soków owocowych i roztworów, później przechodzono do win, początkowo rozcieńczonych. Na poziomie licealnym młodzież prowadziła już eksperymentalną winnicę i z uzyskanych winogron wytwarzała wino. Było ono oczywiście przez młodzież degustowane, ale objawów upodlenia nie zauważyłem.
Z kolei w Montagne Saint-Emilion liceum o profilu enologicznym posiada winnicę całkiem już poważną, z której wino – Château Grand Baril, wytwarzane w całości przez uczniów jest po prostu sprzedawane na wolnym rynku, ciesząc się całkiem niezłą opinią. Uczniowie z kolei raczej nie zataczają się po ulicach miasteczka i nie widać aby kontakt z winem był przyczyną kłopotów w nauce.
U nas brzmi to jak herezja. Z dziećmi ani młodzieżą o winie się nie rozmawia, co najwyżej w kontekście zakazów, zagrożeń i wszelkiego rodzaju nieszczęść jaki ów napój na ludzkość sprowadza. A już poczęstowanie dziecka winem jest poważnym przestępstwem. Kiedy parę lat temu, może więcej niż parę, nieopatrznie przyznałem podczas rozmowy z wychowawczynią jednej z moich córek, że wino towarzyszy u nas w domu większości posiłków, potraktowano nas niemal jak rodzinę patologiczną, a moje dzieci długo były obiektem współczujących spojrzeń i westchnień pedagogicznego grona.
Mimo dwudziestu paru lat wolnego rynku i wysiłków importerów, właścicieli sklepów i restauracji, ludzi piszących o winie, w ostatnich latach również rodzimych producentów, odium nadal istnieje. Wino, jak zresztą każdy alkohol, objęte jest swego rodzaju tabu, które ma działać na zasadzie „czego nie wiem, tego nie ma”, a więc przede wszystkim zakazać, a potem udawać, że jest OK. Więc czym się martwi pan Brzózka, tego tabu gorący zwolennik? Skoro coś nie działa, to może warto to coś zmienić?