W pustyni i w puszcie
Człowiek nie jest taki, żeby się nie wybrał raz w życiu na pustynię. Taką, powiedzmy, Saharę. O tak, na Saharę! Piękny to plan. Ale przystąpmy do jego realizacji – i od razu schody. No bo jak się dostać na Saharę, skoro kaiserlich-königliche Staatsbahnen nas tam nie dowiezie? A gdyby już się udało trafić jakimś nadludzkim wysiłkiem, to skąd na tej Saharze wziąć paprykę z Kaloczy? Jaka łaskawa ręka przystawi do spalonych afrykańskim słońcem ust butelkę olaszrizlinga?
Albo taka Ameryka, Dziki Zachód, niezmierzona preria. Kraj możliwości, mówią! Jakich możliwości, ja się pytam, skoro tam tylko grzechotniki i, za przeproszeniem, suszona wołowina? A gdzie gęsie wątróbki? Gdzie paprykarz z suma?! Powiadam wam, odkrycie w Kalifornii podziemnych pokładów samorodnego tokaju więcej by dobrego przyniosło ludzkości, niż gorączka złota i ropy naftowej razem wzięte.
Ale siły wyższe czuwają nad poddanymi Najjaśniejszego Pana i ani im w głowie narażać nas na dyskomfort dalekich podróży i obcowanie z tym, co u barbarzyńców uchodzi za jedzenie i picie. Nie może to bowiem być przypadek, że na terenie C.K. Monarchii znajdziemy i pustynię, i prerię!
Dumę narodową schowajmy sobie w kieszeń – z pustynią sprawa jest bardziej licha. Bo choć nasza Błędowska dzielnie grała Saharę w adaptacji Faraona i kiedyś ponoć nawet zdarzały się na niej fatamorgany, to stanowi raczej kuriozum niż wyzwanie dla podróżnika.
Co innego preria – a właściwie puszta, bo tak się nazywa rozległy step na terenie Północnej Niziny Węgierskiej, którego głównym ośrodkiem turystycznym jest miejscowość Hortobágy, znana przede wszystkim ze słynnych naleśników, faszerowanych mięsem cielęcym, w sosie pomidorowo-śmietanowym. W XIX wieku pusztę, te osiemdziesiąt tysięcy hektarów niczego, przemierzali czikosze, tutejsi kowboje – którzy zajmowali się wypasaniem nie tylko szarych bawołów, ale także innego, niezwykłego endemicznego madziarskiego gatunku, mangalicy.
Mangalica jest to rodzaj włochatej świni, absolutnie przeuroczej zarówno z wyglądu, jak i w smaku – jej mięso uchodzi za jeden z najszlachetniejszych (i najzdrowszych) gatunków wieprzowiny na świecie. Kto raz spróbował salami, soczystego plastra pieczonej karkówki, boczku, obtoczonej w słodkiej papryce słoniny lub też chrupiących skwarków z mangalicy, ten już nigdy nie będzie się śmiał z pociesznej aparycji naszych kudłatych madziarskich braci mniejszych.
Co najważniejsze, namiastkę puszty można sobie urządzić w Krakowie. Wystarczy wpaść na Stary Kleparz, gdzie w budce rodzina Mądrych sprzedaje nie tylko swoje słynne wędliny z podkrakowskich Liszek, ale także prawdziwe węgierskie salami i wyroby z mangalicy. Następnie zaglądamy do Winomana przy ul. św. Tomasza 7 po butelkę wina, dopiero co wybranego przez tuzów degustacji najlepszym białym Węgier. Vinculum 2009 to wino zakręcone jak ogonek mangalicy – stuprocentowy Juhfark, pochodzący jednak nie z węgierskiego Somló, ale ze… Słowacji, gdzie tworzy je zdolny słowacko-węgierski winogradnik, Frigyes Bott. Zawieszone na granicy wytrawności i słodyczy, upojne, długie, łączące głęboką mineralność z fantastycznym owocem i wreszcie mocne jak strzał Ferenca Puskasa… Po prostu zjawiskowe.
Z winem i wyrobami udajemy się następnie na Błonia, gdzie jemy, pijemy i wyobrażamy sobie, że jesteśmy na puszcie. Kiedy zaś zaczną nas deptać, w ramach Strefy Kibica, hordy proletariuszy z Albionu, przenosimy się na Pustynię Błędowską, gdzie jako eremici doczekujemy spokojnie końca Euro 2012. Czego sobie i Państwu życzę.