Miłośnicy i kolekcjonerzy
Kiedy w kwietniu pisałem o rosnącej w Bordeaux pladze cambrioleurs, czyli szajkach kradnących wina taranując samochodami bramy i ogrodzenia znanych châteaux, nie spodziewałem się, że życie tak szybko dopisze pointę. W czerwcu ukradziono 380 tak zwanych demi-bouteilles o pojemności 375 ml z Château d’Yquem. Złodziei nie znaleziono, a wartość łupu szacuje się na 100 tys. €. Przy tej okazji chciałem jednak napisać o dwóch kradzieżach wyjątkowych i rekordowych, zarówno jeśli chodzi o asortyment, jak i wartość zrabowanych win.
Pierwsza z nich doprowadziła kilka lat temu do upadku Mayfair Cellars, jednej z najbardziej znanych i szanowanych londyńskich firm zajmujących się handlem winami. W asortymencie Mayfair były głównie grands crus classées z Bordeaux oraz burgundy od najlepszych producentów ze starannie wybranych roczników. Wielu klientów Mayfair deponowało w firmie zakupione wcześniej wina, sięgając po nie w razie potrzeby. Otóż okazało się, że część tych win, część całkiem spora, bo jej wartość oceniono na ponad milion funtów, po prostu zniknęła. Można wyobrazić sobie wściekłość klientów, przychodzących po swoje wymarzone Romanée Conti i słyszących odpowiedź godną sprzedawcy w sklepie mięsnym w okresie głębokiego socjalizmu: „nie ma”. Po prostu nie ma. Sprawcą był jeden ze starszych, zaufanych pracowników firmy, który sprzedał część win z zapasów klientów. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, ze kupcami win okazały się dwie równie szacowne jak Mayfair firmy. Trudno przypuszczać, by nie zdawały one sobie sprawy z pochodzenia nabywanych butelek. W każdym razie Mayfair Cellars upadło, a wraz z nimi spora część zaufania do winnych kupców.
Druga kradzież wydarzyła się w tym samym 2006 roku, w Szwecji. Pewnej lipcowej nocy z restauracji Ulriksdals Wärdshus zniknęła wyjątkowa kolekcja win, odnotowana nawet w księdze rekordów Guinessa jako jeden z niewielu kompletnych zbiorów bordoskich grands crus. Proszę sobie wyobrazić wielką bordoską piątkę, czyli Château Margaux, Lafite, Latour, Mouton-Rotschild i Haut-Brion, a do tego najlepsze sauternes czyli legendarne Château d’Yquem, reprezentowane przez wszystkie bez wyjątku roczniki, poczynając od 1900 aż na 2000 kończąc. W sumie 600 butelek ocenianych mniej więcej na 550 tys. dolarów. Co ciekawe, nie zginęła ani jedna butelka spoza kolekcji, co oznacza, że kradzieży dokonali profesjonaliści działający na zlecenie, ale sami chyba w winach nie gustujący. Czyż bowiem miłośnik wina, kiedy już dostał się do takiej piwnicy oparłby się pokusie zabrania jeszcze kilku wyjątkowych butelek do własnej kolekcji lub na własny stół? Za robotą zawodowców przemawia także sprawność z jaką w nocy zneutralizowali instalacje alarmową i zapakowali kolekcję, ważącą w sumie ponad 800 kg. Także zleceniodawca tego nietypowego skoku do miłośników wina z pewnością się nie zalicza. Może to kolekcjoner, który lubi patrzeć na wyjątkowe okazy, a może po prostu handlarz, który liczy na sprzedaż skradzionej kolekcji.
Z tym nie powinien mieć kłopotu, bo wszystkie te butelki można kupić, taniej lub drożej (najdrożej Château Lafite z 1945 roku za mniej więcej 7500 dolarów), trzeba ich jednak szukać na aukcjach lub u prywatnych kolekcjonerów. Pojedynczo żadna z tych butelek, choć drogich i niecodziennych, nie jest jakimś białym krukiem. O unikalnej wartości szwedzkiej kolekcji zdecydowało zgromadzenie kompletu starych win w jednym miejscu. Wyprzedawane pojedynczo nie wzbudzą sensacji i nie skierują policji na trop włamywaczy. Można je przecież jeszcze w wielu miejscach znaleźć, nie są przy tym jakoś specjalnie charakterystyczne, w końcu każda butelka z danego rocznika wygląda podobnie.
Dlaczego jednak uważam, że nie byli to miłośnicy wina, a co najwyżej parający się kolekcjonerstwem, co jest po prostu jedną z form snobizmu? Z dwóch powodów. Po pierwsze miłośnik kupuje wina po to, żeby je wypić. Niekoniecznie od razu, czasami chowa je na specjalną okazję, jednak bez wątpienia kiedyś nastąpi chwila, w której zdecyduje się otworzyć hołubioną często latami butelkę. Tymczasem znaczna część skradzionej kolekcji najprawdopodobniej nie nadaje się już do picia. Owszem, sauternes z Château d’Yquem zapewne przetrwało w dobrej kondycji, w końcu słodkie wina są najbardziej długowieczne. Owszem, lata czterdzieste wydają się dla najlepszych czerwonych bordeaux jeszcze do przyjęcia, jednak roczniki sprzed niemal stu lat są już najprawdopodobniej tylko kolekcjonerską ciekawostką, wspomnieniem po winie, a takie dla prawdziwego miłośnika nie jest wiele warte. Po drugie – wino musi żyć, a nie zdobić zakurzone muzealne półki. Kiedy żyć przestaje, my miłośnicy wina coś tracimy i nie warto sobie o tym przypominać atrapą butelki, choćby z bardzo szacowną etykietą.