Rosé – wrzucając na luz
Rosé to wino niepoważne. Zazwyczaj. Nie wymaga skupienia, nie prowokuje dyskusji. Jest jak komedia romantyczna, która – gdy dobrze zagrana – wywołuje uśmiech i odpręża. Służy odreagowaniu. Degustator nierzadko po zmaganiach ze złożoną materią pełnych ekspresji i oddających charakter terroir win białych, czerwonych czy pomarańczowych ma chęć napić się, a nawet opisać coś nieskomplikowanego. Oczywiście, że wolimy Bergmana. Czasem jednak chcemy obejrzeć Cztery wesela i pogrzeb.
Wiele lat temu odwiedziłem zimą Villány, oprócz Egeru najsłynniejszy węgierski region wytwarzający wina czerwone. Spałem w pensjonacie legendarnego producenta Józsefa Bocka przechodzącego wówczas „fazę dębową”. Winiarz dumnie prezentował swoje beczkowe, wysokoprocentowe wina i serwował do nich liczący ni mniej, ni więcej, tylko 700 gramów stek z polędwicy wołowej o wdzięcznej nazwie… Bock. Co wieczór, wracając do pensjonatu, widywałem syna Józsefa – Valéra. Witał mnie uśmiechem, stojąc przy barze i sącząc ledwie co przefermentowane, świeżutkie rosé. To była zapowiedź zmian. Dziś młode pokolenie węgierskich winiarzy tłoczy każdego roku hektolitry smacznych i użytecznych win różowych.
Zaloguj się
Zaprenumeruj już teraz!
i zyskaj dostęp do treści online, zniżki na imprezy oraz szkolenia winiarskie!