Starocie w Marks & Spencer
O winach dostępnych w brytyjskiej sieci Marks & Spencer pisaliśmy na naszych łamach wielokrotnie (najszerszą prezentację tej oferty znajdziecie tutaj), wielokrotnie też polecaliśmy zakupy w czasie organizowanych raz na jakiś czas wyprzedaży (np. Marcin Jagodziński tutaj). Takie wyprzedaże faktycznie opłacają się, ceny win spadają często o ponad 30%, niektóre wręcz o 50%. Oczywiście cały czas można znaleźć tam świetne wina w regularnych cenach, choćby to opisywane w kwietniu.
W ostatniej wyprzedaży stało się jednak coś niedobrego. Spora część win promocji wygląda jak odnaleziona przypadkiem w kącie magazynu, w pokrytych kurzem pudłach i wystawiona do sprzedaży przez przerażone kierownictwo by ukryć tą wpadkę. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć, co robi na półkach np Saint-Brie Sauvignon Blanc z rocznika 2009, które jest po prostu ohydne, chociaż zamykana zakrętką butelka nie miała żadnej technicznej wady oprócz kluczowej, moim zdaniem, wady starości.
Życie – choć w nie tak spektakularnie aromatyczny sposób – uleciało także z różowego Les Ruettes Sancerre Rosé 2009. W ten sposób Marks & Spencer dołączył do sieci (o jednej z nich pisałem ostatnio tutaj) nie rozumiejących faktu, że różowe wino, poza naprawdę pojedynczymi wyjątkami, nie jest przeznaczonym do starzenia. O tym, że nie jest to jednostkowy przypadek, świadczy także przykład angielskiego wina English Rosé (notabene chyba jedynego wina z Wysp na polskim rynku), które dostępne jest w różnych warszawskich sklepach Marks & Spencer w trzech różnych rocznikach: 2012, 2010 i 2009, przy czym 2012 jest spotkać najtrudniej.
Zmarłe już dawno wina zalegają jednak na półkach zarówno dużych hipermarketów, jak i małych sieci handlowych. Białe wina smażą się pod lampami sklepów opatrzonych coraz bardziej wymyślnymi szyldami. Czerwone dumnie prężą się w wystawach sklepowych, ogrzewane promieniami słonecznymi do południa lub od popołudnia (a przecież witryna sklepowa to nie stok w winnicy!). Nie dotyczy to wyłącznie sklepów osiedlowych, ale i delikatesów. Nikomu ze sprzedających to nie przeszkadza, bo przecież wino nie ma wiążącego terminu przydatności do spożycia, poza tym kto zwróci koszty usunięcia takiego towaru z półki sklepowej? A prędzej czy później klient na takie „winko” się przecież trafi.
Ale starocie na półkach w Marks & Spencer zabolały mnie szczególnie. Sieć ta od lat prowadzi bowiem bardzo fajną politykę edukacyjną, przeznaczoną dla niewprawionych (choć nie tylko) klientów i polegającą na podawaniu na tylnej etykiecie czasu, w których wino powinno być skonsumowane (od momentu zakupu). W ten sposób sieć bierze też na siebie odpowiedzialność za taką rotację roczników na swoich półkach, by informacje te były zawsze aktualne. Tym bardziej, że sprzedaje przecież wino wyłącznie pod własnymi etykietami (często wręcz produkowane wyłącznie dla nich), więc ma na to bezpośredni wpływ. Skoro oferta jest dość szeroka, dlaczego problemem wydaje się być usuwanie ze sprzedaży win ewidentnie za starych? To jest zwyczajne wprowadzanie klienta w błąd, zwłaszcza na rozwijających się dopiero rynkach jak polski, gdzie wiele osób uważa, że im wino starsze tym bardziej szlachetne.
Być może jest to więc autorski pomysł polskiego oddziału – liczy się czas od zakupu wina niezależnie od tego, kiedy zostało przeznaczone do sprzedaży. Nie sądzę bowiem by ten sam proceder trwał w Wielkiej Brytanii. No dobrze, to jaki czas konsumpcji podany jest na tylnej etykiecie Saint-Bris Sauvignon Blanc 2009?
Powyższych win z wyprzedaży nie polecam. Źródło win: zakup własny autora, English Rosé – nadesłane do degustacji przez M&S.