Mowa medali
Mrugnęliśmy do siebie okiem. Lambrusco w kieliszku było naprawdę dobre. Wytrawne, lekko ziemiste, świetnie owocowe, a przy tym lekkie, z nutką dzikości na podniebieniu. I o tę nutkę poszło.
– 90, 91, 92, 90… – czytał oceny P., szef komisji – …78! Mimo czterech par zdziwionych, pełnych oburzenia oczu, M., profesor enologii, pozostał niewzruszony. – Nie mogę dać złotego medalu winu, które wykazuje obecność lotnej kwasowości – stwierdził. Nie było pola do negocjacji; M. pozostał twardy. Lotna to dogmat. Skoro jest, nie ma medalu.
Rzecz działa się w ostatnich dniach sierpnia tego roku, na prestiżowym konkursie Mundus Vini w palatyńskim Neustadt an der Weinstrasse. Na letnią sesję nadesłano 4500 win, które w ciągu czterech dni zostały ocenione przez jury składające się ze 120 sędziów. Przyznaliśmy 13 wielkich złotych medali, 919 złotych i 849 srebrnych. Neustadt opuściło zatem z medalami na szyi (szyjce) blisko 2000 flaszek. Na konkursach przeprowadzanych zgodnie z kryteriami Międzynarodowej Organizacji Wina i Winorośli (OIV) – a do takich należy Mundus Vini – wino oceniamy m.in. według barwy, klarowności, adekwatności zapachu i smaku do deklarowanej kategorii (nie znamy producenta, regionu ani kraju, ale wiemy, że mamy do czynienia np. z całkowicie wytrawnym merlotem z 2018 r.), ich jakości, długości, równowagi etc. Każdemu parametrowi przyporządkowane są punkty cząstkowe, ich suma daje ogólną ocenę. W praktyce punkty mają jedynie uzasadnić chęć – lub jej brak – przyznania medalu. Na ile obiektywne są to oceny? Na Mundus Vini komisje są pięcioosobowe, a w ich skład wchodzą reprezentanci różnych profesji związanych z winem. W mojej byłem jedynym krytykiem. Towarzyszyli mi wspomniany profesor enologii, a więc teoretyk, dwóch winiarzy oraz kupiec winiarski – cztery różne perspektywy. Poza opisanym incydentem, gdy M. upupił naprawdę świetne lambrusco z powodu, który trudno mi było zaakceptować (odrobina lotnej kwasowości może dodać fajnej butelce dodatkowego szwungu), byliśmy wyjątkowo zgodni, a nasze oceny zwykle nie różniły się o więcej niż 3–4 punkty.
Zdarzały mi się jednak konkursy, na których nie szło się dogadać. Na tym samym Mundus Vini wiele lat temu siedziałem w komisji z dwoma sędziami z Ameryki Południowej. Im bardziej wino było beczkowe, tym wyższe oceny dawali, co spotykało się ze sprzeciwem europejskiej części komisji. Jednocześnie obcinali brutalnie wszystkie wina o wysokiej kwasowości, które po naszej części stołu cieszyły się uznaniem. Nawet pokłócić się nie mogliśmy, bo wszystkie nasze: why? ucinali swoim: no comments!
Najbardziej absurdalny konkurs, w jakim przyszło mi sędziować, odbył się wiele lat temu w Apulii we Włoszech. Zwróciłem uwagę organizatorom, że przed rozpoczęciem degustacji warto się skalibrować. To powszechna praktyka na tego typu imprezach – zanim na stół wjadą właściwe próbki, wszyscy sędziowie dostają, niejako na rozgrzewkę, to samo wino. Chodzi o to, by sprawdzić, czy odbieramy na podobnych falach. – Calibrazione! Certo! – zawołał organizator. Rozpoczęły się pospieszne poszukiwania butelki, która mogłaby robić za kalibracyjną, zapakowano ją w folię aluminiową, a zawartość rozlano do kieliszków. Wyniki przerosły najśmielsze oczekiwania: skala ocen wahała się od 62 pkt (w zasadzie niepijalne), przyznanych przez emerytowanego profesora enologii z Włoch, do 94 (wybitne) od importera z Australii. – No to jesteśmy skalibrowani – zawołał zadowolony organizator, inicjując konkurs właściwy.
Patrząc na wyniki Mundus Vini 2020, mam wątpliwości, czy wraz z kolegami z komisji zostaniemy zaproszeni za rok. Jeśli chodzi o przyznawanie medali, byliśmy grubo poniżej średniej wynoszącej 74 medale na komisję, a już na pewno dołowaliśmy, gdy idzie o złoto (38 na komisję; u nas około 10). Jedyne, co może za nami przemawiać, to dwa z trzynastu Grand Goldów, no, ale jak się ocenia dobrą włoską serię win słodkich, zawsze trafi się jakieś wybitne toskańskie vin santo i pantelleryjskie zibibbo z podsuszanych gron.
Ironizuję? Tylko trochę. Konkursy to przemyślany element winiarskiego biznesu. Według badań International Wine Challenge medalowa naklejka na butelce w supermarkecie może zwiększyć sprzedaż nawet o 700 proc. Dla przeciętnego konsumenta, rozumiejącego zazwyczaj tylko informację na temat szczepu (pod warunkiem że to pinot grigio lub primitivo) i kraju produkcji, medal to z pewnością dobra rekomendacja.
Renomowani, rozpoznawalni producenci, których wina regularnie pojawiają się w przewodnikach i magazynach winiarskich, z rzadka biorą udział w konkursach. Nie muszą. Dla debiutantów, dużych spółdzielni, masowych producentów i nieznanych winiarzy medal to szansa na zbudowanie wizerunku i lepszą widoczność na rynku.
Duży konkurs to także zarobek dla organizatora. Za każde wino nadesłane na Mundus Vini producent płaci 150 euro. Oczywiście, koszty zorganizowania czterodniowego konkursu są niebagatelne, ale i tak można wyjść na swoje. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Neustadt, wysłuchałem obowiązkowego wykładu dla debiutantów. Dużo było w nim o odpowiedzialności sędziego wobec producenta. – Pamiętaj, że przez 30 sekund oceniasz rok pracy winiarza – przypomniał tutor. A gdy w czasie pierwszej sesji sędziowie okazali się niezbyt skorzy do nagradzania, grzmiał ze sceny: Don’t be afraid to give medals! Korelacja jest prosta – więcej medali to więcej zadowolonych producentów, a więc szansa na więcej próbek w kolejnej edycji. Ergo – więcej kasy.
Oczywiście, myślę o własnej odpowiedzialności wobec winiarza. Jednak od swojego pierwszego konkursu w Budapeszcie w 2002 roku po ostatni w Palatynacie kilka tygodni temu – zawsze czułem większą odpowiedzialność wobec ciebie, Drogi Winopijco. Chciałbym bowiem, by moja rekomendacja w postaci medalowej naklejki na butelce była rzetelną informacją na temat jakości wina. Bo to Ty masz wydać własne ciężko zarobione pieniądze.
Niestety, o odpowiedzialności wobec konsumentów za dużo się na konkursach nie mówi.