Mistrzowskie bąbelki
Jeśli to początek wiosny, to Mielżyński zaprasza na tradycyjną degustację Bud Break („pączkowanie” winorośli). Co roku ma ona inny temat – były już wina z Burgundii, Austrii, Toskanii, a rok temu – z Niemiec. Rok 2014 upłynął pod znakiem bąbelków. Spróbowaliśmy 23 win musujących od pięciu producentów. Rozkosz dla zmysłów, ale i okazja do wyszukania najlepszych cenowo i smakowo propozycji.
Wydarzeniem był na pewno debiut w katalogu Mielżyńskiego producenta szampana – A. R. Lenoble. Ta średniej wielkości (200 tys. but.) manufaktura od dawna jest pieszczoszką winiarskich krytyków. I słusznie, bo zaprezentowała doskonałe wina, począwszy od podstawowego Cuvée Intense aż po mocarne, smakujące jak biały burgund bez bąbelków Premier Cru Bisseuil Blanc de Noirs 2009. Jednak najlepszym dziełem Lenoble jest czyste Chardonnay – Grand Cru Chouilly Blanc de Blancs, wytrawny, intensywny, długi, jabłeczno-mineralny szampan wielkiej klasy, i w dodatku nie tak drogi – 239 zł. Domowi Szampana wyrósł mocny konkurent.
Mielżyński miał już dotąd w ofercie znany dom szampański Deutz. I te wina również wypadły doskonale, choć w innym stylu – są mniej bezkompromisowe, telluryczne niż Lenoble, bardziej „skomponowane”, spodobają się tym, którzy dopiero wchodzą do świata szampanów. Tę linię stylistyczną można dostrzec od podstawowego Brut Classic przez rocznikowy Brut 2006 (świetny wypichcony o ładnym zapachu orzechów laskowych; 218 zł) aż po luksusowe cuvées William Deutz 2000 (eksplozja intensywności spod znaku orzechów) aż po szarlotkowo-rozmarynowo-brioszowe Amour de Deutz 2005. Tutaj również najbardziej podobało mi się tym razem czyste Chardonnay – Blanc de Blancs 2008 o wprost perfekcyjnej równowadze smaków (278 zł). Problemem perełek Deutza są astronomiczne ceny – nawet podstawowy Brut kosztuje 169 zł, a Amour aż 579 zł. Lepiej więc je pić, gdy kto inny płaci.
Rozczarowały mnie Cavy znanego producenta Castillo de Perelada. Generalnie nie jestem zagorzałym fanem hiszpańskich bąbelków (choć doceniam te najlepsze). Wydają mi się zbyt często płaskie, proste (prostackie) i przegrzane, z charakterystyczną nutą naftowo-ziołową, stanowiącą odwrotność rześkiego szampana. Czy to moje lekkie skrzywienie sprawiło, że zupełnie żadnych emocji nie przyniosło np. prestiżowe Gran Claustro 2010? Rozmiękła rozgotowana jabłeczność i brak złożoności nijak nie sugerowały, że to jednak z najwyżej cenionych Cav (84 zł). Przeciętnie i mało świeżo wypadło także Cuvée Rosé Brut (100% szczepu Trepat; 62 zł). Stosunkowo dobrze smakował prosty Brut za 39,50 zł oraz Brut Nature Cuvée Especial 2011 (57 zł).
Zastanawiałem się, kto może być zainteresowany Cavą, skoro w zasadzie w tych samych cenach może kupić zdecydowanie solidniejsze i ciekawsze Prosecco Superiore. Robert Mielżyński z uśmiechem sugerował, że tak dobrych Prosecco jak jego Nino Franco nie ma zbyt wielu i coś w tym jest. Notabene jest to producent, który klasę pokazuje w swoich podstawowych winach: wytrawnym Rustico (59 zł) i półsłodkim Primo Franco Dry (69,50 zł). Gdybym miał wydać tu więcej pieniędzy, zrezygnowałbym chyba z półsłodkiego, cudnie mandarynkowego Cartizze 2013 (153,90 zł) i wybrał niezwykłe, starzone dwa lata i przypominające raczej szampana niż Prosecco Grave di Stecca 2011. Generalnie jednak Prosecco udowodniło na tej degustacji, że jest najlepszym wobec ceny winem musującym – kosztuje trzy razy mniej niż szampan, a w dobrych wcieleniach smakuje niemal tak samo dobrze.
A na koniec inne bąbelki – Moscato d’Asti od Paolo Saracco, jedno z moich ukochanych win świecie, o którym pisaliśmy już wielokrotnie.
Degustowałem na zaproszenie Roberta Mielżyńskiego.